Artykuły

Każdy menel wołał na jej widok: Krysiaaa!

- Ją lubili wszyscy: kiedy mnie odwiedzała na Starym Mieście, to każdy pijak po drodze ją zaczepiał. Każdy menel wołał na jej widok: "Krysiaaa! Krysia Feldman!". Ona sama relacjonowała: "Matko święta, pięciu mnie tu wycałowało po drodze" - DANIELA POPŁAWSKA opowiada o KRYSTYNIE FELDMAN, która została Człowiekiem 25-lecia w Poznaniu w plebiscycie "Gazety Wyborczej".

Marta Kaźmierska: - Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z Krystyną Feldman?

Daniela Popławska, aktorka Teatru Nowego: - Kiedy byłam jeszcze uczennicą, wybraliśmy się z klasą na "Lalkę" do kina. Krystyna Feldman grała tam wstrętną, odpychającą postać: matkę prostytutki, kobietę bezwzględną, bez skrupułów. Pamiętam jej przerażający śmiech i czarne zęby. "Jaka straszna ta baba! I jaka świetna ta aktorka" - myślałam sobie wtedy. Ależ zrobiła na mnie wrażenie! Z tego wielkiego ekranu zapamiętałam tylko Krysię i Wokulskiego, którego grał Mariusz Dmochowski.

Od dzieciństwa miałam jedno w głowie: zostać aktorką. Więc kiedy po latach usiadłam w teatrze obok tej "strasznej baby", dotarło do mnie, że wszystko w życiu jest możliwe. I tak spędziłyśmy w jednej garderobie 20 lat. Kiedy dowiedziałam się że właśnie Krystyna Feldman wygrała plebiscyt na człowieka 25-lecia, to najpierw było zdziwienie i zaskoczenie, no bo Krysia już przecież nie żyje dwa czy trzy lata... Siedem lat, pani Danielo. - Matko, naprawdę? No widzi pani, dla mnie ona ciągle jest w garderobie... Czasami śni mi się, a jak jej długo nie widzę, to włączam telewizję i czasami akurat jest... Ale wracając do plebiscytu: to jej zwycięstwo to dla mnie informacja o społeczeństwie. Ludzie potrzebują kogoś, kto jest wierny swoim wartościom i przekonaniom, a przede wszystkim kogoś, kto ludzi jednoczy, a nie dzieli. Ją lubili wszyscy: kiedy mnie odwiedzała na Starym Mieście, to każdy pijak po drodze ją zaczepiał. Każdy menel wołał na jej widok: "Krysiaaa! Krysia Feldman!". Ona sama relacjonowała: "Matko święta, pięciu mnie tu wycałowało po drodze". I nieraz było tak, że jak się ze mną umawiała, to mój mąż po nią wychodził, albo wręcz ją przywoził, żeby w końcu dotarła. Ale ona nigdy nie narzekała. Na tym właśnie polegała jej cudowność, że ona z tymi pijakami rozmawiała i pozwoliła się pocałować. I ochrzanić ich czasami umiała. A oni to uwielbiali i jeden drugiego ustawiał: "Tu ci Krysia mówi, to słuchaj!". I to było wspaniałe. Potrafiła też rozmawiać z wielkimi tego świata. Tak samo ich traktowała: nie była dla nich ani zbyt miła, ani niedostępna. Była po prostu sobą.

Być sobą - to chyba nie jest łatwe dla aktorki, która z założenia ciągle zmienia twarze.

- Ona była. Miała zresztą dużo więcej niezwykłych cech. Na przykład do samego końca uwielbiali ją młodzi mężczyźni. Do naszej garderoby ciągle wpadał jakiś chłopak i ściskał ją w uwielbieniu. Powtarzałam: "Ja nie wiem, pani Krystyno, jak pani to robi. Tyle nas tu jest, ale do nas tak nie przychodzą". A ona fukała po swojemu radośnie i mruczała "No właśnie, no właśnie, a do mnie przychodzą". Miała nieprawdopodobne poczucie humoru. Ale miała też swoje przekonania i była im wierna do końca. W jej domu były portrety papieża i Piłsudskiego. Głośno wyrażała swoje poglądy, głęboko wierzyła w Boga i mówiła, że wie, że on nad nią czuwa. Ale też nie przesadzała z tym, nie była religijną dewotą. Wiem to, bo dyskutowałyśmy o Kościele w garderobie i ona pozwalała mi wypowiadać moje zdanie - dość krytyczne zresztą. Sama wierzyła konsekwentnie i pięknie. I Bóg naprawdę jej pomagał. Jak się na nią patrzyło, to też się chciało tak wierzyć. Krysia nie była jak chorągiewka, jak polityk, który zmienia partię, bo właśnie w tej, którą widzi przed sobą, są większe możliwości zrobienia kariery. Ona nie zmieniała poglądów. Nie zmieniała też teatrów, choć pewnie sto razy mogła znaleźć się w Warszawie i każdy dyrektor dałby jej szybko mieszkanie.

Za młodu jednak trochę podróżowała po Polsce. Grała w teatrach Lwowa, Łodzi, Katowic, Szczecina, Opola i Krakowa. - Bo to był taki czas. Wędrówka za chlebem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Większość teatrów wtedy to teatry objazdowe. Więc jeździło się. Sama byłam w takim teatrze, oj, byłoby co opowiadać Wierna była też mężowi, którego wcześnie straciła.

Nigdy nie wyszła powtórnie za mąż.

- Między nimi była duża różnica wieku. Mówię do niej kiedyś: "Pani Krysiu, pani mąż to miałby już teraz chyba ze 120 lat!". A ona: "No stary był, stary". To było zabawne, bo kiedy to mówiła sama, była dobrze po siedemdziesiątce. Lubiłam ją naciągać na takie różne ciekawe rozmowy. I lubiłam się z nią kłócić. Ale ona mnie chyba traktowała szczególnie. Pod koniec jej życia zagrałyśmy wspólnie w "Królowej Piękności z Leenane", matkę i córkę. Sztuka mówi o ważnych sprawach. O miłości, o samotności. To były dla nas bardzo ważne role. Grając je, zawsze przychodziłyśmy godzinę wcześniej, żeby powtórzyć sobie tekst. I nawet gdy grałyśmy następnego dnia to samo - to wracałyśmy do scen, w których czułyśmy się niepewnie.

Wspomniała pani, że się czasem kłóciłyście. O co?

- Zazwyczaj o jakieś drobiazgi. Ale czasem też o zasadnicze rzeczy. Na przykład o religię. Czasem o rodzinę. I wie pani co? Potrafiła przyznać mi rację, choć byłam przecież młodsza.

Słuchała.

- Tak. I to wspaniale, bo ludzie nie słuchają się dzisiaj. A ona słuchała i za to też ją wszyscy kochali. Ona chyba przesadnie nie kochała siebie. Powiedziała kiedyś: "Jestem niecierpliwa i potrafię być nieznośna. Nie jestem aż taka słodka". Nie była? - Ja tylko raz widziałam ją w sytuacji - a kręciliśmy wtedy coś dla telewizji - kiedy była wyraźnie zmęczona i się zniecierpliwiła. No, może jeszcze kilka razy pamiętam, że fukała, gdy ją coś wkurzyło. Ale to nie zdarzało się często.

Mówiłyście do siebie: Krysiu, Danielo?

- Właśnie nie! Wypijałyśmy nieraz bruderszaft, a ja nie śmiałam do niej mówić po imieniu. A przecież często mówiłam "matko". Również w takim żartobliwym kontekście: "Matka, chodź tutaj, idziemy na ciastko!". Czasami mówiłam "Krystyno!", jak mnie wkurzyła, bo wypaliła wszystkie moje papierosy, a następnego dnia schowała swoje, żeby mnie nie poczęstować. Numer z papierosami robiła zresztą wszystkim. Mówiłam wtedy "Krystyno, tak mnie wkurzasz!", brałam ją na ręce i wynosiłam z garderoby. Oczywiście śmiałyśmy się potem obie. Jest chyba nawet jakiś film, w którym widać, jak ją wynoszę na rękach. Uczyła mnie różnych piosenek, na przykład: "Na kapuście żółte liście, nie dam dupy komuniście. Jak się o tym partia dowi, to mi dupę upaństwowi". Miała takich mnóstwo w zapasie. Pisała też świetne okolicznościowe wiersze i rozdawała, jak ktoś miał imieniny. Te wspólne lata w garderobie, wspólne granie, czasami małe wódeczki, gaduchy, pozwoliły nam się bliżej poznać. Nigdy nie chciałam się jej jakoś szczególnie przypodobać. Byłyśmy wobec siebie szczere i w jakiś sposób oddane. Miała jakieś wady? - Była wyjątkowo - że tak się wyrażę - oszczędna. I tu się naprawdę kłóciłyśmy. Widziałam, że jak mi w końcu musiała tego papierosa oddać, to była cała zielona! Ale kiedy umierała moja mama, to Krysia potrafiła do mnie kilka razy dziennie zadzwonić: "Ja przyjdę do ciebie, ja ci pomogę". Martwiła się o mnie, kiedy widziała, że mam jakieś kłopoty. Pomagała finansowo do końca życia swojej przyrodniej siostrze i tak jak nikt potrafiła opiekowała się nią.

Na scenie też pomagała?

- Uczyłyśmy się nawzajem, szanowałyśmy swoje uwagi. Właściwie nie miałyśmy nigdy żadnych spięć. No może jedno, ale było, minęło. Nasze wspólne granie zaczęło się, kiedy zagrałyśmy lesbijki. I tu Krysia - praktykująca katoliczka - potrafiła idealnie wejść w rolę. To było w spektaklu "Decadance" Jerzego Satanowskiego. Ona weszła w zastępstwo za aktorkę, która była piękna, wysoka, długonoga, blondyna z pięknymi dłońmi i długą lufką z papierosem. A Krysia nie miała metra osiemdziesiąt, nie miała lufki i wyglądała, jak wyglądała. Graliśmy w scenografii, która przypominała niezwykłą restaurację, lokal. Była winda, telefon i piosenki: od Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, przez Koftę, po Osiecką. Były też postacie, które nie miały tekstu, a niesamowicie istniały. Pan za barem, pani przy stoliku, kobieta, która wpada i szuka kogoś. Taką niemą relację miałyśmy właśnie z Krysią. Zaproponowałam jej: zagrajmy lesbijki, dwie samotne kobiety, zgłodniałe miłości w tym dekadenckim lokalu.

I ona się zgodziła?

- Jeszcze jak! I potem to, co grałyśmy co wieczór, to była czysta, cudowna improwizacja: raz ja pokazywałam, że się w niej kocham, potem - że jej nienawidzę. Ona chwytała mnie za rękę, ja ją odrzucałam, ona udawała, że płacze... To były wspaniałe kilkuminutowe etiudy aktorskie, niezmieniające nic w sztuce. Grałyśmy to na kilkumetrowym podeście nad sceną i muszę powiedzieć, że przykuwałyśmy uwagę widzów, choć na scenie działy się inne ciekawe rzeczy. Często wspominałyśmy tę naszą robotę po latach. Lubiłyśmy razem grać. Właściwie od początku naszej wspólnej pracy. To wielkie szczęście, że na końcu przyszło nam się wcielić w role matki i córki. Potem Krysia zrobiła jeszcze sztukę, w której zagrała samą siebie.

Sztuka nosiła tytuł "I to mi zostało".

- Ja na nią świadomie nie poszłam. Bo już to wszystko znałam z jej opowiadań w garderobie. I chciałam sobie zostawić w pamięci te nasze opowieści, z różnymi intymnymi dodatkami, których na scenie nie było. Nie chciałam jej oglądać mówiącej o sobie w teatrze, przy wszystkich.

"Królową..." grałyście razem do jej śmierci.

- Raz miałyśmy przerwę, kiedy Krysię okradziono na ulicy i wylądowała pobita w szpitalu. Dyrektor Janusz Wiśniewski zastanawiał się, co robić, ale ja powiedziałam, że dopóki Krysia żyje, z nikim innym nie będę tego grać. I przeczekaliśmy to. Krysia wróciła, bo Krysię Pan Bóg kochał i wyciągał ją ze wszystkich opresji. Była bojowa do końca. Nigdy nie narzekała? - Nigdy. Zawsze się dobrze czuła, nigdy nie miała grypy, kataru. Myśmy się ciągle na coś leczyli, a ona powtarzała: "Ja nie wiem, na co wy wszyscy chorujecie". A jednak choroba ją dopadła... Nie pamiętam, kiedy widziałam ją po raz ostatni. Ale pamiętam, że gdy zadzwonił do mnie dyrektor i powiedział, że Krysia nie pojawiła się w teatrze, to od razu pomyślałam, że coś się stało. I że to nie może być dobra wiadomość. Wiem, że najpiękniejszy okres w jej życiu to był czas kręcenia "Nikifora". Powiedziała mi to. Gdy przyjeżdżała z planu, to płakałam czasami ze śmiechu w tej naszej garderobie. Wspominała, jak dostała zielone plwociny do plucia. I miała taką próbę, kiedy czekała z tymi plwocinami w buzi, siedząc na murku, a obok usiadł jakiś gość. Krysia splunęła, a on ją wyzwał od brudasów i takich tam różnych. Jej w przebraniu ludzie naprawdę nie poznawali.

Przygotowanie charakteryzacji codziennie trwało bardzo długo i było to na pewno dla niej bardzo męczące, a jednak mi powiedziała: "To był, Danielko, mój najlepszy, najszczęśliwszy czas w życiu". Myślę, że to zasługa państwa Krauzów, którzy film realizowali, no i całej ekipy na pewno. Potem dostała wiele nagród za rolę Nikifora na całym świecie. Przychodziła do garderoby i mówiła: "A wiesz, że podobno w Meksyku też dostałam nagrodę?". Kiedy dostała nagrodę pieniężną w Indiach, zażartowała, że wolałaby słonia, żeby sobie pojeździć po mieście. - Taka właśnie była. Gdyby dostała tego słonia, pewnie powędrowałaby na nim do Lwowa. Podpatrywałam ją czasami i widziałam, że tęskni jej się za tym Lwowem. Taki obrazek mam w pamięci: trzyma głowę w dłoniach, patrzy w lustro i śpiewa sobie takie lwowskie piosenki. Wróciła tam kiedyś po wojnie? - Chyba nie, chociaż bardzo często wspominała to miasto. Tak samo jak swojego ojca, który umarł, kiedy była mała. Kiedyś przyniosła mi o nim artykuł i jak jej nie oddałam następnego dnia, to zrobiła mi awanturę. Nakrzyczała na mnie, że jak zgubię, to ona mi tego nie daruje. I musiałam jej w zębach przynosić. Sama lubiła dotrzymywać słowa. I mimo tego, że miała w sobie to skąpstwo, to często pożyczała pieniądze kolegom. Jak się oddawało w terminie - to znowu pożyczała. Miała swój charakter. Potrafiła czasami na kogoś fuknąć, ale nikt się na nią nie gniewał.

Kłóciła się z reżyserami?

- Ona była spolegliwą osobą i zawsze bardzo chciała zrozumieć reżysera. Nawet kiedy pracowała z Krzysztofem Warlikowskim nad "Zimową opowieścią" i on kazał jej grać błazna, który rapuje - to pomimo tego, że nie lubiła tego robić - rapowała, zagryzając zęby. Nie miało to znaczenia dla publiczności, bo często, kiedy się pojawiała dostawała brawa. A nie należała do dobrze tańczących i śpiewających aktorek.

Pamiętam też, jak Robert Gliński, reżyser "Królowej piękności...", nie zgadzał się na jej gotowe miny. Ma je każdy aktor, to takie coś, co zawsze się sprawdza. Gliński i godzinami jej tłumaczył swoje racje. Cierpliwie słuchała, może czasami prychała, ale kiedy przyjęła uwagi, wiernie trzymała się tego, co zostało ustalone.

Pamiętam czasy, kiedy teatr nie był jeszcze taki elegancki. Przed remontem mieliśmy tu taki swój kącik. "Nasz kącik geriatryczny", jak go nazywaliśmy - pani Sława Kwaśniewska, Krysia Feldman, nieżyjący już Wojtek Standełło i ja na doczepkę. I tak sobie plotkowaliśmy przed spektaklem, siedząc już w kostiumach. Ile ja tam anegdot usłyszałam! Czasami wpadał Michał Grudziński i mówił: "Krysia, ty to chyba jeszcze czasy Bolesława Krzywoustego pamiętasz!". A ona odpalała: "Tak tak, Michał, ale wtedy to byli dobrzy aktorzy". Wojtek Standełło był naszym korytarzowym lekarzem. Zawsze wiedział, jakie zioła podać na różne dolegliwości, i doradzał, co na antykoncepcję, co na kaca, a co na to, żeby urodzić. Wesoło było.

O, muszę też wspomnieć, że Krysia potrafiła niezwykle kokietować. Pamiętam, odwiedził mnie kiedyś w teatrze pewien znajomy i ona była nim tak oczarowana, że na odchodnym powiedziała mi: "Gdybym była młodsza o 30 lat, tobym ci go natychmiast uwiodła". Po czym zaśmiała się i wyszła.

Dużo o Krysi pisano, adorowano ją za życia. Szczególnie, kiedy stała się sławna. Ale tak naprawdę prawdziwych przyjaciół miała dwoje. Ich dom był dla niej zawsze otwarty. Zapraszana była przez nich do dobrych restauracji, prawdziwie kochana do samego końca. To prof. Krzysztof Linke, gastroenterolog, i jego żona Ola [przez lata pracowała jako sekretarz literacki w Teatrze Polskim - red.]. Ola naprawdę ją kochała. Ich syn Michał traktował Krysię jak prawdziwą babcię. W stanie wojennym potrafiła zdobywać jakieś rarytaski, aby mu przynieść. I to był chyba jedyny jej wnuk.

Nie mogę też nie wspomnieć o Ani Kellner, naszej pani garderobianej. Krysia naprawdę miała w ostatnich latach ogromną pomoc i przyjaźń z jej strony. No cóż, miliony ludzi Krysię uwielbiały, ale naprawdę kochało ją kilka osób.

Krystyna Feldman

Krystyna Feldman zajęła pierwsze miejsce w plebiscycie "Wyborczej" na człowieka 25-lecia w Poznaniu. Czytelnicy uznali, że to właśnie jej należy się ten tytuł. Za nią miejsca zajęli zdobywca Oscara, kompozytor Jan A.P. Kaczmark i milioner Jan Kulczyk.

Przez lata uchodziła za mistrzynię filmowego epizodu. Pod koniec życia zasłynęła wybitną pierwszoplanową rolą Nikifora Krynickiego w filmie "Mój Nikifor". Wielką popularność przyniosła jej rola babci Rozalii w serialu "Świat według Kiepskich".

Wiele ważnych ról stworzyła w teatrze. Poznanianką została w 1976 r., kiedy związała się z Teatrem Polskim. Od 1983 r. oglądaliśmy ją na deskach Teatru Nowego.

Urodziła się we Lwowie. Większość jej biografii głosi, że w 1920 r. Po śmierci artystki okazało się, że przyszła na świat cztery lata wcześniej. Karierę zawodową rozpoczęła w Teatrze Miejskim we Lwowie. Pod sowiecką okupacją, w latach 1939-1941, prowadziła Teatr Robotniczy w Zimnej Wodzie. Była łączniczką AK. Później grała w teatrach m.in. Łodzi, Szczecina, Opola i Krakowa.

Zmarła 24 stycznia 2007 r. Po jej śmierci przez wiele dni pod Teatr Nowy ludzie przynosili kwiaty. Na Cmentarzu Miłostowskim żegnały ją tłumy. Droga prowadząca do Trzeciej Sceny i Sceny Nowej Teatru Nowego została nazwana Zaułkiem Krystyny Feldman. W pierwszą rocznicę jej śmierci przy klatce nr 74 na os. Armii Krajowej, gdzie mieszkała, zawisła upamiętniająca ją tablica. Inna tablica pojawiła się też w jednym z autobusów linii 74, którym jeździła - nad miejscem, na którym zazwyczaj siadała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji