Akademia ku czci Mikulskiego
Tytuł najnowszej premiery w Teatrze Polskim (na studyjnej scenie w sali prób, którą właśnie zainaugurowano) brzmiał w fazie roboczej "Spotkania wrocławskie", wywiedziony był ze znanej książki Tadeusza Mikulskiego. Potem tytuł rozwinięto na "Wykład profesora Mikulskiego przerywany przez aktorów i postacie przygodnie odwiedzające miasto". Nie budzi on mego zachwytu. Nawet zarozumiale myślę, że z tylu słów potrafiłbym zbudować lepszy i bardziej precyzyjny. Ale teatr nie polega na tytule. O wiele ważniejszy jest tekst literacki, koncepcja inscenizacyjna i aktorstwo. W każdej z tych warstw proporcja budzi wątpliwości.
U źródeł premiery znajdują się dwie okoliczności. Z jednej strony jest to wkład teatru w obchody 35-lecia wyzwolenia Wrocławia. Z drugiej - próba uczczenia pamięci jednego z najznaczniejszych pionierów miasta wspaniałego humanisty, współtwórcę tutejszej polonistyki, organizatora życia literackiego, wychowawcy kilku pokoleń humanistów, dzięki którym w krótkim czasie dokonał się kulturalny cud nad Odrą. Mikulski, choć budował na gruzach, uparcie w pierwszych latach swej działalności podkreślał, że nie zagospodarowujemy dla polskości pustyni. Przypominał liczne więzy, które łączyły przez stulecia miasto z Polską, tradycje wrocławskiej slawistyki, polskich uczonych, pisarzy, działaczy politycznych, których losy na krócej lub dłużej związały się z Wrocławiem. To przecież tutaj Słowacki po raz ostatni spotkał się z matką, tu działał i siedział w więzieniu Kasprowicz, tu zbierali się na wspólne, nie zawsze twórcze, debaty działacze z różnych zaborów w roku Wiosny Ludów.
"Spotkania Wrocławskie" Mikulskiego traktują właśnie o wrocławskich epizodach znanych wielkich Paków. Wyszperane w archiwach informacje, fakty i fakciki, budowały pomost między dawnymi i nowymi laty. Książka Mikulskiego była istotnym filarem tego pomostu. W swoim czasie była książką powszechnie czytaną. Nie tylko dla zaspokajania ciekawości faktograficznej; książka ta po prostu krzepiła.
Upłynęły lata. Do "Spotkań wrocławskich" sięgnął znany i przez długie lata wrocławski pisarz Zbigniew Kubikowski, aby stworzyć scenariusz przedstawienia o Mikulskim i bohaterach jego opowieści. Scenariusz ma tę zaletę, że przybliża sylwetkę od dwudziestu lat nieżyjącego profesora młodym pokoleniom, które mogą znać go tylko z historycznych źródeł i opowieści swoich polonistów. Wpisane weń epizody wrocławskie Słowackiego, Kasprowicza, Dąbrowskiej mogą zachęcić do sięgnięcia do książki, którą i najmłodsi wrocławianie poznać powinni. Nie można wszakże powiedzieć, że jest to scenariusz skonstruowany zadawalająco, uwzględniający dostatecznie potrzeby i specyfikę sceny teatralnej. Być może mógłby być podstawą interesującego programu oświatowego w telewizji. W teatrze ukazuje liczne szwy.
W teatrze oglądamy wypełnione książkami miejsce, które można skojarzyć z pierwszymi audytoriami wrocławskiej polonistyki. Profesor, grany przez Andrzeja Wojaczka, prowadzi wykład o charakterze dość intymnego zwierzenia. Wyświetla filmy i przeźrocza (poza nader rzadkimi wyjątkami taka audiowizualność w teatrze bywa fałszywym i tandetnym wtrętem), zwracając uwagę na obiekty wrocławskie, związane z historycznymi postaciami, które w pewnym momencie wkraczają do akcji i stanowią jakby kontynuację opowieści Mikulskiego w konwencji żywego dialogu.
Cały czas zastanawiam się, czy dobrze uczyniono wprowadzając do tej teatralnej akademii ku czci Profesora, żywą postać Mikulskiego. Wojaczek stanął przed zadaniem, którego nie potrafił rozwiązać. Ani nie powołał postaci, ani o niej precyzyjnie nie opowiedział. Profesor na scenie nie miał osobowości. Posiadało ją kilka innych postaci (przede wszystkim Słowacki w interpretacji Roberta Klennera i Kasprowicz Andrzeja Wilka), ale - generalnie- problemy, wobec których stanął wykonawca głównej roli, dotyczyły, choć inaczej, także większości pozostałych aktorów. Odnosiło się wrażenie, że reżyser i zespół działali w pośpiechu. Skoro nie wszyscy dobrze się nauczyli ról, co tu gadać o przemyślanych koncepcjach.
Czy polecać zatem licealistom to przedstawienie? Ambitnych zachęciłbym po prostu do przeczytania "Spotkań wrocławskich", leniwych prowadziłbym do teatru, bo przy zastrzeżeniach do scenariusza i realizacji, niesie to przedstawienie wiele informacji, które zwłaszcza wrocławianin powinien znać.