Artykuły

Co nas zabija, co nas ożywić może

Jeśli wierzymy, że książki mają moc zabijania, to "Dziady" są książką arcyzbójecką, książką, którą należałoby zapomnieć. Zapomnieć "Dziady"... Takie marzenie, taki wręcz plan polskiej rewolucji kulturalnej pojawia się wcale nierzadko i nie tylko w dzisiejszym rodzimym życiu umysłowym i duchowym. Ale czy można zapomnieć "Dziady"? - pisze Dariusz Kosiński w Dialogu.

"Listopad to dla Polski niebezpieczna pora?" - pytanie, które w "Nocy listopadowej" Stanisława Wyspiańskiego zadaje Wielki Książę Konstanty, zostało przyjęte, już bez pytajnika i jako autodiagnoza, w poczet rodzimych "skrzydlatych słów". Pojawia się też już w pierwszym tekście zbiorowej książki "Dziady nasze mają to szczególnie..."*, gromadzącej "studia i szkice współczesne o dramacie Adama Mickiewicza". Książkę czytałem w samym środku ciepłego w tym roku, choć jak zawsze szarego i wilgotnego listopada - pory, w której snujące się po świecie mgły sprawiają, że nawet dziś, gdy o prawdziwą ciszę i ciemność trudno, można jeszcze uwierzyć (a przynajmniej zrozumieć), że teraz właśnie "idą między żywych duchy". Jest to też pora, kiedy Polacy świętują swoją niepodległość, od kilku lat tocząc przy tej okazji widowiskowe i dramatyczne boje o społeczny obraz samych siebie, o kształt i sens wspólnotowego bycia. Od kilku też lat Święto Niepodległości jest dniem wyrazistego wystawiania podziałów i odmienności, świętem niepodległości już nie wobec zewnętrznej władzy, ale wobec wewnętrznych więzi, mających - według idealistycznej wersji - tworzyć z odmiennych jednostek i grup jedność, naród, Polskę. Nawet prezydent Komorowski, usiłujący się odwoływać do wszystkich Polaków, wie już dobrze, że z tych wszystkich żadnej jedności się nie stworzy, że nie ma jednego narodu, jednego patriotyzmu, a jedyne, do czego możemy dla własnego bezpieczeństwa dążyć, to zgoda na mijanie się w bezpiecznej odległości.

Podział, który w kwietniu roku 2010 z rysy zamienił się w rozpadlinę bez dna i który wciąż zdaje się powiększać i umacniać, jest oczywiście podtrzymywany politycznie przez tych samych ludzi, którzy odwołują się do Polski jako idei wspólnej i wspólnego dobra. Ale gdyby tylko o politykę tu chodziło, to sprawa nie byłaby ani tak poważna, ani tak dręcząca. Podziały polityczne przezwyciężyć jest stosunkowo łatwo, a już w naszym społeczeństwie, które traktuje politykę jako frapujące widowisko z udziałem karierowiczów i oszołomów - nie powinno z tym być większych problemów. Tymczasem rozpad posmoleński (że tak go nazwę w uproszczeniu) wzbudza i angażuje o wiele silniejsze emocje, jak mi się zdaje - właśnie dlatego, że jest napędzany przez coś o wiele ważniejszego dla Polaków niż polityka. Batalia nie idzie tu o władzę jednej czy drugiej partii, ale o sens historii tych, którzy spoczywają w tej ziemi i znaczenie życia tych, którzy chodzą po niej dzisiaj. Spór dotyczy nie tego, jaki ma być ustrój państwa, jak uszeregowane priorytety, jak regulowane procesy gospodarcze (w tych kwestiach wbrew pozorom wiodące partie niespecjalnie się różnią), ale tego, jak odpowiadamy na pytanie o odmienność i wyjątkowość polskiego losu, czy wręcz o samo takiego specyficznego losu, takiego specyficznego życia istnienie. Polski rozłam dotyczy zbiorowych wyobrażeń, fantazmatów i mitów, a więc tego, co bardzo łatwo (zwłaszcza ekonomistom i politologom) uznać za "sferę symboliczną" czy "aspekt kulturowy" i odsunąć od "twardej" rzeczywistości, traktując jak warstwę "miękką" wartość niemal dodaną. Tymczasem, jeśli zgadzamy się na banalną prawdę, że Polska przetrwała dzięki kulturze, to wydaje się jasne, że właśnie w "sferze symbolicznej" toczą się najważniejsze procesy życia społecznego i że to ten "aspekt" stanowi najtwardszą rzeczywistość polską. Rok 2010 potwierdził tę prawdę jednoznacznie i boleśnie, ujawniając zarazem wieloletnie zaniedbania, przeoczenia i fałszywe rozpoznania tej sfery dotyczące.

Trudno mieć wątpliwości, że dla tak rozpoznanego polskiego życia zbiorowego, życia dziejącego się przede wszystkim przez przedstawienia i dramaty kulturowe, "Dziady" Adama Mickiewicza to arcyscenariusz, dramat modelowy zarówno w odniesieniu do dramaturgii zachodzących wypadków, jak i do odczytywania ich sensu i oczekiwanych efektów. W książce "Teatra polskie. Rok katastrofy" pisałem o posmoleńskich "Dziadach", a dziś takie rozpoznanie wydaje się wręcz banałem, głównie za sprawą książki Teresy Torańskiej (wydanej, co wcale nie bez znaczenia, po śmierci autorki). W tomie "Dziady nasze mają to szczególnie..." jeszcze inne, bardzo frapujące argumenty na rzecz tezy, że na Krakowskim Przedmieściu rozegrał się kolejny akt polskich Dziadów, przedstawia Dorota Siwicka. Redaktorzy tomu zamieścili jej znakomity esej pod koniec książki, ale świadomość Dziadów 2010 w niewyrażalny sposób wydaje się podsiąkać niemal wszystkie zamieszczone w niej teksty, łącznie z rozległym studium Leszka Kolankiewicza, doprecyzowującym antropologiczny obraz święta pogańskich Dziadów. Czytana jako całość, książka "Dziady nasze mają to szczególnie..." sprawia wrażenie próby wyrwania modelowego dramatu Polaków z ram Krakowskiego Przedmieścia, uchronienia zbiorowości przed jego negatywnym wpływem i otwarcia alternatywnych sposobów rozumienia i odczyniania.

Aż dwa zamieszczone w tomie szkice poświęcone zostały "książkom zbójeckim", które "zabiły" Gustawa. Ich autorzy - Jan Tomkowski i Maria Cieśla-Korytowska - na swój sposób dowodzą, że książki (a szerzej - kultura) nie są jakimiś dodatkami do życia, ale wpływają na nie często w sposób decydujący, umożliwiając wręcz egzystencję na tym, co jest "tylko ziemią". Umożliwiając i - to nieuniknione - wprowadzając w nią rozdarcie. Gustaw wyrzuca Księdzu, że go zabił, bo nauczył czytać, ale czy nie to samo my moglibyśmy rzucić w twarz Mickiewiczowi - że nauczył nas czytać swój los w taki sposób, że do dziś nie możemy być "normalnym europejskim krajem"? Dziady to z punktu widzenia marzenia o nowoczesnym, pragmatycznym i racjonalnym społeczeństwie książki, co się zowie "zbójeckie". To przecież w nich Mickiewicz z całym swoim poetyckim i dramatycznym geniuszem, z całą sugestywnością największej polskiej poezji wprowadza scenariusz indywidualnego rozwoju i objawia misję - cel i sens - życia narodu. Polacy, jak już wielokrotnie powtarzałem, tę lekcję przyjęli, przyswoili sobie i w sposób nieporównany rozegrali i rozgrywają, zabijając siebie bardziej, krwawiej, ostateczniej niż romantyczny samobójca, który przyszedł postraszyć i oskarżyć dawnego nauczyciela. Jeśli wierzymy, że książki mają moc zabijania, to "Dziady" są książką arcyzbójecką, książką, którą należałoby zapomnieć. Zapomnieć "Dziady"... Takie marzenie, taki wręcz plan polskiej rewolucji kulturalnej pojawia się wcale nierzadko i nie tylko w dzisiejszym rodzimym życiu umysłowym i duchowym. Ale czy można zapomnieć "Dziady"? Już nawet nie pytam o to, czy zapominając je, nie pozbawiamy się czegoś najcenniejszego, ale po prostu o to, czy da się je zapomnieć, czy to jest w ogóle do zrobienia. Rewolucje kulturalne (a kilka na ogromną skalę próbowano przeprowadzić wcale nie tak dawno) kończą się klęską i poczuciem absurdu. "Dziady" wciąż tkwią w samym centrum polskiej podmiotowości, nie dają się - co właśnie 2010 pokazał w całej jaskrawości - wynieść do muzeum dziedzictwa narodowego i zabić szkolną lekturą. Pytanie podstawowe brzmi w tej sytuacji tak jak zawsze - co robić?

I na to pytanie książka "Dziady nasze mają to szczególnie..." stara się odpowiadać. Czyni to w sposób nieefektowny, bez manifestacji i afiszowania, ale czyni konsekwentnie. Większość zamieszczonych w niej tekstów to bowiem podejmowane z różnych perspektyw próby innego spojrzenia na Dziady, polegające przede wszystkim na wydobyciu arcydramatu spod warstw dominującej recepcji. Można się z nią mierzyć wprost - jak Michał Masłowski w niezwykle pouczającym eseju o recepcji "Dziadów" przez Kościół, można, jak przedstawiciel tegoż Kościoła o. Jacek Salij OP, przez idące wbrew tradycji i zarazem pozostające bardzo blisko tekstu odczytanie jego kluczowych fragmentów (w tym przypadku "Wielkiej Improwizacji"). Można sprzeciwiać się stereotypowej recepcji, wydobywając i oświetlając inaczej to, co oczerniała - jak czyni Ewa Hoffmann-Piotrowska w obronie Księdza z części IV. Można - i to wydaje mi się może jako metoda najciekawsze - użyć pomijanych i pomniejszanych aspektów dramatu, kamieni odrzuconych przez budowniczych recepcyjnego gmachu, jako kamieni węgielnych dla zupełnie nowej budowli. Tak czyni Michał Kuziak w eseju o słabości w "Dziadach", dowodząc, że Mickiewiczowska polemika z myślą słabą (w sensie, jaki nadaje temu pojęciu Gianni Vattimo) sama ową słabością jest zarażona. Kuziak, o ile dobrze rozumiem jego intencje, dąży do tego, by z doświadczenia słabości, z którym Mickiewicz próbował sobie w "Dziadach" i poprzez "Dziady" poradzić, uczynić punkt oporu wobec mocy mesjanizmu przez arcydramat wytworzonej. W sposób zaskakujący propozycja ta spotyka się na kartach książki z interpretacjami chrześcijańskimi wiążącymi słabość z Chrystusem jako Bogiem cierpiącym i pokornym, jako Bogiem, który uniżył się, przyjmując ludzką postać. W takiej perspektywie słynne wywiedzione z Mickiewicza hasło "Polska Chrystusem narodów" może być odczytywane w zupełnie innej wersji niż pocieszająco-mesjanistyczno-nacjonalistyczna. Nie jako rozpoznanie i metafizyczna "pochwała" wyjątkowości, ale jako wyzwanie, zarys możliwości, bez gwarancji jej realizacji. W książce taka interpretacja w sposób najbardziej wyrazisty przeprowadzona jest w eseju Eligiusza Szymanisa Nowa teoria narodu. Zdecydowanie przeciwstawiając się interpretacji "Widzenia księdza Piotra" jako "zapowiedzi emocjonalnej rekompensaty za poniesione ofiary" i przesuwając akcent z Polski na Chrystusa uosabiającego radykalnie odmienny model działania, Szymanis odczytuje w Dziadach koncepcję narodu lokującą się na dalekich biegunach wobec nacjonalistycznych. Nie można uciec od cytatu:

W "Widzeniu" naród stawał się [...] synonimem określonej postawy moralnej. Stanowił rodzaj zakonu, do którego przynależność wymagała potężnego aktu woli i gotowości włączenia się w wyznaczone mu historiozoficzne dzieło. [...] "Krzyżowany naród" z "Widzenia" księdza Piotra budował zupełnie nową wspólnotę, która programowo nie miała wiele wspólnego z ówczesnym narodem polskim (s. 211).

Jak pisze dalej Eligiusz Szymanis, "mimo że trudno o bardziej otwartą koncepcję narodu [...], niejako automatycznie przypisywano ją wszakże etnicznym Polakom" (s. 212). Mickiewicz przeciw temu nie oponował, wybierając (a był to wybór polityczny) możliwość oddziaływania na emigracyjną społeczność. Czy nie tu - w badanym przez autora "Nowej teorii narodu" - przejściu od "Dziadów" do "Ksiąg narodu polskiego" - lokuje się zasadniczy punkt zwrotny, scena, na której - może bez świadomości Mickiewicza - Polska przesłoniła Chrystusa, a on sam stał się królem z tego świata, obiecującym swoim wiernym potęgę i pocieszającym ich, że na nią zasługują? Pytanie, kiedy i jak doszło do tego, że Mickiewiczowski dramat chrześcijański, wyprzedzający - jak dowiódł Michał Masłowski - przemiany teologiczne, został przejęty przez herezję ubóstwienia narodu i jego wywyższenia, to może jedno z najważniejszych pytań polskiej kultury i nigdy nie dość poszukiwania na nie jak najdokładniejszej odpowiedzi. Ale równie ważne, a może nawet ważniejsze jest dążenie do odwojowania "Dziadów", wyrwania ich z łap narodowych narcyzów, czcicieli mocy i czystości. Naród "Dziadów", naród krzyżowany za umiłowanie wolności to nie jest naród okrzykiwany na ulicach. Ten Mickiewiczowski jest wyzwaniem, możliwą przyszłością zobaczoną w natchnionym widzeniu, ale wcale niezagwarantowaną, a już na pewno niefundowaną na iluzji czystości krwi i pochodzenia czy politycznej wierności.

Kiedy mówiłem i pisałem o "Dziadach" na Krakowskim Przedmieściu, wielokrotnie spotykałem się z zarzutami, że dorabiam szlachetne i wysokie koneksje czemuś, co jest mało wyrafinowaną polityczną manipulacją. Może i jest w tym trochę racji. Ale nie wycofuje się z tego w przekonaniu, że Dziady (pisane już bez kursywy, jako "projekt" w rozumieniu Leszka Kolankiewicza) mają też i taki kształt, takie ucieleśnienie. Idealizacja "Dziadów" i Dziadów, do której wszyscy mamy skłonności, dążenie do ich ocalenia przed upraszczającym politycznym wykorzystaniem, nie może się udać, jeśli zapomnimy, że jako dzieło i projekt są otwarte także na wrogie przejęcia. Ale to nie znaczy, że możemy zostawić je i całą tradycję romantyczną tym, którzy chcą na niej budować polityczną władzę i możliwość jak najskuteczniejszego oddziaływania na społeczność. Warszawski tom o "Dziadach" - niepozorny, wydany bez fanfar i niepromowany w żadnych mediach "głównego" czy "niezależnego" nurtu - dowodzi, że skierowana przeciwko tym procesom praca trwa.

***

*"Dziady nasze mają to szczególnie... Studia i szkice współczesne o dramacie Adama Mickiewicza", redakcja naukowa Ewa Hoffmann-Piotrowska i Andrzej Fabianowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2013.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji