Artykuły

Różne Figury

"Kalina" Małgorzaty Głuchowskiej i Justyny Lipko-Koniecznej w reż. Małgorzaty Głuchowskiej w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Adriana Prodeus, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Jak aktorka powinna się starzeć? Oczywiście z klasą, godnością, naturalnie. Co jednak, jeśli kobieta zechce się starzeć groteskowo? Jeśli ogoli się na łyso, wyeksponuje pomarszczony dekolt, weźmie udział w skandalach? W najlepszym razie czekają ją oskarżenia o epatowanie, pretensje fanów o zniszczenie mitu. W najgorszym stanie się pośmiewiskiem. Przemijając nieco zbyt ostentacyjnie, gwiazda ma jedno wyjście: ratować się ikoną, z którą będzie można się stopić, w której znajdzie schronienie. Takim ratunkiem uczyniła dla siebie Katarzyna Figura monodram o Kalinie Jędrusik napisany przez Małgorzatę Głuchowską i Justynę Lipko Konieczną i przygotowany w warszawskiej Polonii.

"Jestem w okresie, kiedy dużo wiem, dużo umiem, mam dużo sił twórczych i właściwie czekam na propozycje. Z pewnością wróci na mnie moda. Nie mogę się doczekać" - takim zdaniem kończy autoreklamowy show. "Wracam na dobrą drogę" - zdaje się mówić widzom ta jedna z najodważniejszych i bezwstydnych w najlepszym sensie słowa polskich aktorek. Skąd ten konserwatywny gest?

Jedno z najmocniejszych spostrzeżeń spektaklu mówi, że gwiazda musi dobrze znać swoje miejsce. Uroda powinna według niego przekwitać powoli, wciąż malownicza, jak więdnący kwiat. Rzecz jasna, to marzenie o idealnym, pięknym starzeniu aktorek jest po prostu przedłużeniem kultu czy też, lepiej powiedzieć: terroru młodości. Dotyczy on dalszych faz przemijania, bo gwiazdy muszą zwyciężyć z czasem, ocalić mit czyli nieśmiertelność. Nie warto roztrząsać w tym miejscu, co wolno starzejącym się mężczyznom, a co kobietom. Każdy zdaje sobie sprawę z niesprawiedliwości. Kobieta powinna wyglądać na swój wiek, a zarazem wybrzmiewać echem dawnej urody. Może zniknąć ze sceny, ekranu jak księżniczka, która skończyła kadencję. Jak wiecznie młoda Audrey Hepburn czy Grace Kelly, która odeszła na emeryturę w wieku dwudziestu sześciu lat. Aktorka niepotrafiąca się starzeć w dostojnym milczeniu, może najwyżej stać się ikoną kampu. Jak Liza Minnelli, której "jednego z najlepszych sobowtórów" witano podczas ostatniej gali oscarowej. - Świetna robota, kolego! - pogratulowała obecnemu prowadząca. Tyle, że był on Lizą Minnelli we własnej osobie. Obiektem drwin, odkąd przez operacje plastyczne aktorka stała się imitacją samej siebie.

Katarzyna Figura ma potencjał, by zmierzać w każdym z tych kierunków. Od lat pyta się ją o to właśnie, jak chce być widziana. Skończywszy czterdziestkę konsekwentnie burzyła swój image naiwnej, seksualnie pobudzonej kokietki z obfitym biustem i wiecznie rozchylonymi ustami, jaki w połowie lat dziewięćdziesiątych królował na okładkach "Playboy'a". Została najpierw desperatką, alkoholiczką u Marka Koterskiego w "Ajlawju", potem autoironiczną Podstoliną w "Zemście" Andrzeja Wajdy, gdzie zadrwiła nie tylko z Fredry, ale też ze swojej roli w kasowym hicie tamtych lat: "Kilerze". Wciąż jednak trzymała gardę. Opuściła ją dopiero w "Żurku" Ryszarda Brylskiego, gdzie pokazała wyzbyte wdzięku oblicze zabobonnej, nieszczęśliwej matki nieletniej dziewczyny w ciąży. W tej bodaj swojej najlepszej roli nie wstydziła się być żałosna, przegrana. Okrzyknięto ją zbuntowaną złośnicą, gdy ogoliła głowę do filmu "Summer Love" Piotra Uklańskiego i zagrała tak w spektaklu "Alina na Zachód" Pawła Miśkiewicza. - Mam w dupie wizerunek - mówiła wtedy. "Wkurza mnie wymazywanie każdej zmarszczki, upiększanie, robienie przymilnych min i stwarzanie w wywiadach wygładzonej historii człowieka. Nie zgadzam się z tym i to nawet mnie prowokuje do coraz gorszych zachowań. Może dlatego chcę być w pewnym sensie odrażająca, brzydka, zła. Po to, żeby zburzyć ten kiczowaty cukierek, który się wszędzie panoszy." I rzeczywiście burzyła: w "Ubu królu" Piotra Szulkina była cokolwiek wstrętną Ubicą, która przed walką daje Ubu (Janowi Peszkowi) do possania sfatygowaną już pierś. Wielu widzów uznało to za obrzydliwość, Figura nie przejmowała się jednak tym, co myślą inni. W radykalnych gestach wydawała się niezwykle świadoma.

Poza ekranem i sceną też była sobą. Zdobyła się na publiczne wyznania o byciu bitą przez męża w programie "Tomasz Lis na żywo", a jej rozwód przypominał "W poszukiwaniu straconego czasu", przerobione na Pudelku. Piszę o tym dlatego, że rola Figury-celebrytki stanowi przedłużenie jej aktorskich kreacji. Kino stworzyło przecież dwa typy nieaktorów: gwiazdę, która jest zawsze sobą (lub "gra" siebie), i amatora, który potrafi tylko być sobą. Dlatego nikt nie przygląda się warsztatowi aktorskiemu Figury, tylko analizuje jej obecność pod kątem: "czy wciąż jest sobą" i "czy dobrze siebie zagrała".

Katarzyna Figura zdaje sobie sprawę z procesu, w jaki jest uwikłana i dlatego, jak sądzę odwołuje się do wizerunek innej, legendarnej aktorki, Kaliny Jędrusik. Za pomocą jej losów chce opowiedzieć o sobie teraz. Bo i jest między tymi karierami wiele podobieństw. Obu, Kalinie i Figurze, nie sposób odmówić charyzmy, seksapilu, przekory - umyślnego nadeptywania na odcisk tym, którym taki wizerunek się nie podoba. Momentami wcielenie to jest ujmujące i zapomina się, że to tylko poza, jednak finalnie zostajemy przytłoczeni narcyzmem wykonawczyni, która domaga się od miłości i akceptacji absolutnej. Na tego rodzaju emocjonalny szantaż mogą odpowiedzieć tylko prawdziwi wyznawcy (do których akurat się zaliczam). Przeżywałam seans ze wzruszeniem kruchością przebrzmiałej gwiazdy, która wzbudza tkliwe uczucia i uruchamia nostalgię. Niestety, opowieść o gwieździe jest przewidywalna: od bycia krnąbrnym, zachłannym na sukces, przez samotność na szczycie, zawiść, wreszcie pogrążenie się w zapomnieniu. W scenariuszu widowiska z Teatru Polonia nie ma nic, poza dość płytką przypowiastką z cyklu "wielkie sławy PRL-u".

Figura jednak daje z siebie wszystko i to na niej spoczywa ciężar przedstawienia. Zmysłowe atuty wykorzystuje bardzo oszczędnie: jej chrypka, zbliżona do głosu Jędrusik, cichnie zupełnie w prosto śpiewanych piosenkach. Jej bujne kształty, zbieżne z figurą gwiazdy "Kabaretu Starszych Panów" najbardziej wyeksponowane są w pierwszej scenie - teatru cieni. Mówi w niej, poruszając się z wolna, tekst o kamieniach szlachetnych. To sekwencja utrzymana w stylistyce starych reklam czy Teatrzyku Bim Bom z pamiętnego "Do widzenia, do jutra" Kuby Morgensterna. Kalina jawi się w nim jak zjawa. Zstępuje do nas ze sceny i daje się poznać już jako zwyczajna osoba. Można powiedzieć wręcz, że przez większość spektaklu ukrywa swoje wdzięki. Dokładnie przeciwnie niż wtedy, gdy Figura grała śpiącą Alę, po której pośladkach chodził krasnoludek w "Kingsajzie".

Ciekawie wypada sekwencja "młodej Kaliny" na przesłuchaniu do szkoły teatralnej. Zainscenizowana jest banalnie: z offu słychać głos egzaminatora/Gomułki, przed którym kandydatka recytuje fragment "Jeziora Bodeńskiego". W ten sam sposób rozmawia też ze swoim przyszłym mężem Stanisławem Dygatem (głos Piotra Fronczewskiego), który tresuje ją i próbuje przeobrazić w polską Marylin Monroe. Kalina ćwiczy wtedy przed nami chodzenie "na zakładkę", co wypada bardzo śmiesznie. Zderzenie marzeń o Hollywoodzie z realiami Polski Ludowej to samograj. Jednak to część chyba jedyna część przedstawienia głębsza niż anegdota. A to dzięki temu, że Figura potrafi przeobrazić się wewnętrznie w debiutantkę i to wcale nie w samą siebie sprzed lat. Oglądając jedną z jej pierwszych ról - Rózię w "Pierścieniu i róży", która biega bez stanika zrywając kwiaty na łące - widać, że Figura jako Kalina wcale nie próbuje odmłodnieć tu i teraz na naszych oczach. Znajduje w sobie wciąż część entuzjastyczną, pełną nadziei, zupełnie niedoświadczoną, mimo że tak wiele przeżyła.

Do rozpaczy sięga natomiast w scenie szpitalnej, gdy jej bohaterka podczas porodu traci dziecko i macicę. Operuje tu skromnymi środkami, odgrywa dramat wyciszony. Bohaterka zostaje pusta i od tego momentu Figura nadaje ton bardziej tragiczny. Beznamiętnie relacjonuje rozstanie Jędrusik z mężem, podobnie jak Barbórkę i słynny "szlaban" na Jędrusik sprowokowany rzuconym kapciem/popielniczką (wg różnych relacji) w telewizor. Jakby nic nie było jej już w stanie ruszyć. Ożywia się za to w scenie z Trumanem Capote, do którego pisze list z prośbą o zgodę na wystawienie "Śniadania u Tiffany'ego". Czuć tu prawdziwy american dream, ekscytację, silne pragnienie, by coś się spełniło - podobne momentom, gdy sama Figura, roześmiana i niedbała mówiła o swoim "pociągu do Hollywood" - pracy z Robertem Altmanem nad "Graczem" i "Pret-a-porter". Wreszcie wzruszający finał: wyznanie o tym, jak czuje się uprzedmiotowiona przez publiczność. Choć na uwiedzeniu zbudowała przecież swoją karierę.

Przypomina się w tym miejscu esej Iwony Kurz o Elżbiecie Czyżewskiej: o tym, jakie były oczekiwania wobec kobiety w PRLu. Piosenkę propagandową na ten temat: "Piękne dziewczyny na ekrany", wykonuje Figura na początku spektaklu. A więc poszukiwano wtedy kobiety: bez liryzmu, problemów z własną płcią, bez cieni przeszłości. Za to z młodzieńczą energią, bohaterki "na służbie", oddanej nie swoim rojeniom, lecz Sprawie. Aktorka jest bowiem często - pisze Kurz - efektem konkretnego zapotrzebowania. Jak to było z Figurą? Jako młoda dziewczyna była efektem zapotrzebowania na seks, podany w swojski, bezpieczny sposób. Dalsza kariera była próbą złamania tego stereotypu. Teraz jednak "Kaliną" zaspokaja nowe zapotrzebowanie: na starość nostalgiczną, stylową, nierealną. Jej rola przypomina film kręcony ósemką, rekwizyty w stylistyce lat sześćdziesiątych: telewizor Turkus, Jantar, Szmaragd, o których mówi w pierwszych słowach spektaklu. Wśród nich, obok hulahop czy telefonu-homara twarz Kaliny z kreskami na powiekach i fryzurą a la Kleopatra staje się jeszcze jednym gadżetem.

Pamiętam, jak kilka lat temu Figura zagrała inny monodram w Teatrze Polonia. O "Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem" w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej mówiono z niesmakiem, brukowce publikowały nagie zdjęcia aktorki uchwyconej pod prysznicem. Dziennikarze mieli czelność pytać: "czy łatwo przychodzi Pani wulgarność? czy specjalnie była Pani obrzydliwa?". Widać byliśmy jeszcze nieprzygotowani na ostrą, bezwstydną zmysłowość w starzejącym ciele, bo nowym spektaklem Figura próbuje zatrzeć tamto wspomnienie. Ogranicza swoją ekspresję do minimum, na tyle, by przez godzinę utrzymać uwagę widza. Gra trochę jakby już jej nie było. Realizuje tę właśnie wymarzoną starość: gasnącą nieśpiesznie, za filtrem, z oddali. Czy nie takie są właśnie nasze oczekiwania wobec starzejącej się gwiazdy? Mam nadzieję, że dla tak odważnej aktorki to jednak za mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji