Artykuły

Teatr tańca może być również zabawny

VII Festiwal Atelier Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Festiwal Atelier Polskiego Teatru Tańca pokazał oryginalne oblicze młodych choreografów

Dwudniowy Festiwal Atelier wzbogacił repertuar Polskiego Teatru Tańca o pięć nowych choreografii. Trzy z nich noszą znamiona zdecydowanie komediowe, co w teatrze tańca jest rzadkością. Dwie są dziełem debiutantek.

Prawie burleska

"Hello, My Friend" Pawła Malickiego to opowieść o trzech mężczyznach. Nie jest to historia trzech kumpli. Od pierwszej sceny widać, że łączą ich relacje homoseksualne. Dobrze się czują w swoim środowisku. Niespodziewanie w tym zamkniętym kręgu pojawia się Syrena (znakomita w tej roli Paulina Jaksim) półnaga kobieta, półryba. Bohaterom męskiego świata szczęki opadają, są zaskoczeni, że ktoś taki, inaczej wyglądający (podwójnie) śmie ingerować w ich doskonale zorganizowane życie.

Mały esej o dwoistości

Choreografia Andrzeja Adamczaka kojarzy mi się z esejem na temat dwoistości człowieka. Ma on w sobie cechy żeńskie i męskie. Kontekst tylko decyduje, które z nich zwyciężają. Adamczak ułożył duet, w którym tańczy z Katarzyną Rzetelska niezwykle sugestywnie. Choreografia jest gęsta, utkana z drobnych obserwacji życia codziennego mężczyzn i kobiet. Trzeba ją śledzić bardzo uważnie, by dostrzec niuanse różnicujące ruch człowieka ze względu na płeć. Duet Rzetelska - Adamczak targają emocje. I one najbardziej działają na widza.

Sumo na co dzień

Agnieszka Fertała zaprosiła publiczność na ring. Jest to przykład spektaklu narracyjnego. Oglądamy historię dwóch zawodników (zawodniczek, jak się okaże). Dzięki oryginalności kostiumów "Sumo" [na zdjęciu] to uroczy i śmieszny obrazek, ale pod spodem kryją się całkiem nieśmieszne skojarzenia. Bohaterki są wyraźnie zmęczone walką. To nie jest świat, który im imponuje.

Eksperyment debiutantki

"Absurdy życia w więcej niż 2 aktach" Josefine Patzelt jest bardzo teatralny i przez to mocno przegadany. Nie wszystkie pomysły są czytelne i nie wszystkie się sprawdzają. Udział showmana telewizyjnego na początku spektaklu nie ma dalszego ciągu. Wyjście do ukłonów to za mało.

Tańczony gender?

To może określenie na wyrost w przypadku spektaklu "Nondescript" Urszuli Bernat-Jałochy. Choreografka postanowiła sprawdzić, czy koncepcje zacierania płci da się przedstawić na scenie. Próba jest niezwykle intrygująca, chociaż potwierdza trochę obawy autorki choreografii, że może prowadzić do dehumanizacji.

Oglądając spektakl Urszuli Bernat-Jałochy, krążyły mi po głowie myśli, że jest to nowa wersja traktatu o manekinach. Oryginalna, ale już wiele razy przez twórców teatru podejmowana. W tym spektaklu zafascynowała mnie pomysłowość ruchowa choreografki.

Nowy kierunek?

Po festiwalu nasunęło mi się kilka refleksji ogólnych. Nie wiem, czy to nowy kierunek, czy przypadek. Trzy z pięciu nowych choreografii mniej lub bardziej nawiązują do komedii. A i w pozostałych dwóch można się czasami uśmiechnąć pod nosem. Czyżby choreografowie byli zmęczeni poważnymi dylematami egzystencjalnymi? Cieszę się, bo to wiąże się z poszukiwaniem nowego języka ruchowego. Przekazać - pokazać śmiech w teatrze tańca to wielka sztuka, bo bardzo łatwo osunąć się w rejony głupawego sitcomu. Zabawa, która pojawia się w nowych spektaklach choreografów Polskiego Teatru Tańca, jest subtelna i wyrafinowana.

Szkoda tylko, że choreografowie nie mierzą czasu. Grzechem wszystkich spektakli - wyjąwszy "Sumo" - jest ich długość, która bardzo często osłabia znakomite efekty zaskoczenia.

Nowe premiery są przede wszystkim bardzo dobrze tańczone. Tancerze potrafią się odnaleźć w każdym stylu, w każdej sytuacji, do której zapraszają ich choreografowie - koledzy i koleżanki z zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji