Smutek dojrzałej kobiety
Ta premiera była wyzwaniem dla Teatru Narodowego. "Kawaler srebrnej róży" jest operą z niesłychanie inteligentnym librettem, ozdobionym muzyką Richarda Straussa, w której jest i wagnerowski patos, i mozartowska finezja. Na dodatek wielu widzów pamięta słynną inscenizację w ROMIE z początku lat 60., jedno z najważnieszych dokonań polskiego teatru w okresie powojennym. Porównania i surowe oceny są więc nieuniknione.
Problemów nasuwa się zresztą więcej. Teoretycznie "Kawaler srebrnej róży" jest operą z precyzyjnie zarysowaną intrygą, wiadomo, jak i w którym momencie jej bohaterowie powinni zachować się na scenie. Jak jednak ukazać smutek dojrzałej kobiety, jej żal za odchodzącym czasem, zabierającym urodę, wdzięk oraz miłość młodszego od niej kochanka, Oktawiana? A bez tego każda interpretacja dzieła Richarda Straussa będzie zubożona i płaska.
Wszystko jednak bywa możliwe w teatrze. I nie trzeba do tego wielkich środków inscenizacyjnych, lecz wrażliwych artystów. Takich jak Hanna Lisowska. Proste zdanie Marszałkowej skierowane do fryzjera ("Zrobiłeś dziś ze mnie starą kobietę") przerywa nagle bezładną muzyczną krzątaninę licznych wykonawców na scenie, zmagających się z misterną tkanką partytury Straussa i wprowadza widzów w inny wymiar sztuki. Finał zaś I aktu przemienia się w wielki, fascynujący monolog Marszałkowej próbującej pogodzić się z upływem czasu. Nawet jeśli interpretacja Hanny Lisowskiej jest nazbyt tragiczna i posągowa, brakuje jej nieco ulotności, także muzycznej, to jednak mamy świadomość, że obcujemy z kreacją godną największych scen. A kiedy Marszałkowa pojawia się w finale, by dodać blasku końcowemu tercetowi i odchodząc upuszcza chusteczkę, ten drobny rekwizyt staje się ważniejszy niż duet Oktawiana z Zofią. Przypomina o wielkoduszności Marszałkowej godzącej się z tą miłością i o wielkiej klasie artystki, która przed chwilą była na scenie.
Hanna Lisowska zdominowała spektakl także i dlatego, że nie miała partnera w osobie Oktawiana. Marta Abako z pewnym wdziękiem radziła sobie z trudną, męską rolą, dysponuje wszakże zbyt delikatnym mezzosopranem, nie przystającym do muzyki Straussa, a który ładnie zabrzmiał jedynie w owym finałowym, mozartowskim z ducha, duecie. Ładnie partnerowała jej wówczas w roli Zofii Izabella Kłosińska, jedyna właściwie obok Marszałkowej warta zapamiętania postać spektaklu. Znacznie gorzej było z resztą wykonawców. Włodzimierz Zalewski w sposób nieznośnie płaski, by nie powiedzieć prymitywny, zinterpretował (także muzycznie) postać barona Ochsa. Niewiele lepiej zaprezentował się Zbigniew Macias (Faninal), aż licznego grona wykonawców drugiego planu na wyróżnienie zasługuje tylko Wanda Bargiełowska-Bargeyllo jako intrygantka Annina.
Wspaniała metamorfoza nastąpiła natomiast w orkiestrze Teatru Narodowego. Nawet jeśli słychać było pewien brak precyzji, wynikającej zapewne z pośpiechu, w jakim przygotowano premierę, to te niedostatki nie rzutowały na całość interpretacji. W muzyce było wszystko: bogactwo planów, patos wstępu do I aktu i finezja zakończenia, ulotność i lekka, zamierzona przez kompozytora, tandetność słynnego walca z II aktu. Okazało się, że gdy orkiestrę teatru poprowadzi dyrygent klasy Jacka Kaspszyka smyczki potrafią zagrać delikatne piano, blacha nie zagłusza innych instrumentów, a proporcje brzmieniowe nigdy nie ulegają zachwianiu.
Spektakl przygotował słynny włoski reżyser i scenograf Pier Luigi Pizzi. Jego inscenizacja miała zasadniczy walor: była odmienna od tego, co zwykliśmy oglądać na warszawskiej scenie w wykonaniu zasiedziałych tu reżyserów. Artysta pokazał inne możliwości zagospodarowania sceny, posłużenia się jej możliwościami technicznymi, uczynił wiele, by kameralna komedia Straussa nie nabrała w ogromnej warszawskiej przestrzeni teatralnej cech monumentalnych. Ale i w jego pracy dostrzegalny był brak czasu. Tak skomplikowanego dzieła nie da się przygotować w trzy tygodnie, zwłaszcza z artystami rzadko obcującymi z muzyką Richarda Straussa. Być może pewne niedostatki znikną, gdy spektakl okrzepnie. Trzeba przecież mieć nadzieję, że "Kawaler srebrnej róży" zdobędzie warszawską publiczność, zwłaszcza gdy będą to spektakle z udziałem Hanny Lisowskiej i Jacka Kaspszyka.