Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim
W CZASIE przedstawienia nawiedzała mnie uparcie myśl, co by też powiedział zmarły przed kilku wiekami wielebny ojciec paulin, Mikołaj z Wilkowiecka, gdyby za dyspensą Św. Piotra udało mu się opuścić furtę niebieską na jeden wieczór i uzyskawszy od swych władz zakonnych "obediencję" (to taka klasztorna "delegacja") wpadł do Łodzi zobaczyć w Teatrze Nowym swoje misterium w nowoczesnym, teatralnym kształcie, jaki nadali mu Kazimierz Dejmek i Andrzej Stopka?
Myśl, przyznaję, trochę dziwaczna. Może nawet ociupinę w groteskowo-misteryjnym stylu. Ale cóż!... Jeśli ziemski, niedoskonały byt określa naszą świadomość, to cóż mówić o bytach idealnych, różnych artystycznych emanacjach i scenicznych reinkarnacjach? Ich przeznaczeniem i głównym zadaniem jest czynić to samo w stosunku do świadomości widzów. Przynajmniej na dwie godziny - na czas trwania przedstawienia. Nie można bezkarnie patrzeć, jak na szczupłej przestrzeni plączą się święci, łotry, aniołowie, diabły, albo jak na tych samych prawach literackiej fikcji zmartwychwstały Chrystus schodzi po drabince do piekieł, żeby uwiązać na łańcuchu szatana Cerberusa.
Romantycy, którzy mieli zmysł do metafizycznie dialektycznego tłumaczenia świata, cytowali w takich wypadkach wiersz Kazimierza Brodzińskiego:
Z piekłem niebo łańcuch wije,
................................................
Ta jest kolej tego świata.
Co ma jednak robić człowiek nowoczesny, kiedy widzi, że biblijne podanie zostaje w doskonałej harmonii z jarmarcznym widowiskiem, a podniosła opowieść ewangeliczna pokumała się w najlepsze z ludowym apokryfem? Chyba uwierzyć - na przeciąg trwania tego wzruszającego spektaklu - w obcowanie świętych z grzesznikami i pogawędzić sobie swobodnie z wielebnym ojcem Mikołajem z Wilkowiecka na temat chwalebnego wystawienia jego "Historii".
Rozmowa zawiązała się łatwo. Krytyk znajduje się w tej dogodnej sytuacji, że jakby z urzędu występuje jako przedstawiciel nieobecnego autora wobec teatru i równocześnie staje jako adwokat, który broni twórców przedstawienia przed przypuszczalnymi zarzutami i pretensjami dramaturgów. Księdza Mikołaja zaś zdawały się szczególnie zajmować sprawy teatralnego warsztatu. Mieliśmy więc sporo wspólnych tematów.
K s. M i k o ł a j: Ta historia może być sprawowana inter festa Pa schae et Ascensions Domini... A wy występujecie z nią w adwencie, ante Nativitatem!
K r y t y k: Nasi komedianci umieją w czasie przedstawienia nakręcić niebieski zodiak na odpowiednią porę. Niech ksiądz będzie spokojny. Wywołać wiosenny nastrój pośród srogiej zimy mała to rzecz dla ludzi, co porywają się odsłaniać tajemnice Nieba i Piekła. A zresztą, jak się spotkamy tutaj następnym razem, na lampce wina z powodu setnego przedstawienia "Historii", Prologus nie będzie miał kłopotu z podaniem do wiadomości widzom, że cała przyroda raduje się pączkami, listkami i kwiatkami.
Znać to na łąkach, na polach,
Na górach, w ogrodziech, na
rolach.
Wszytek się świat zazieleniał
Tak, by też więc przemówić
chciał.
I słońce teraz inaksze,
Wyższe, cieplejsze, jaśniejsze.
K s. M i k o ł a j: Polecałem sprawować tę "Historię" w kościele abo na cmyntarzu...
K r y t y k: Wszelako wygodniej i nadobniej na teatrze. Mamy dach nad głową. Ciepło, przytulnie, jasno. Jest bufet. Osobno palarnia. A także "Dla pań" i "Dla panów". Wszystko tedy odbywa się przystojnie, jak na przyzwoitych chrześcijan przystało. Może nie z większą pobożnością, niźli za czasów wielebnego ojca bywało, lecz chyba z mniejszą obrazą Boską i bez profanacji świętego miejsca.
K s. M i k o ł a j : Nasze reprezentacje odprawialiśmy zawsze peti ta admissione a praesidibus ecclesiarum.
K r y t y k: My takoż prosimy nasze prezydia o zgodę.
Podałem program swemu rozmówcy. Podobała mu się podobizna tytułowej karty jego dzieła. Pochwalił, że pieśni wielkanocne zaczerpnięto z kościelnego śpiewnika i że wykonuje je chłopięcy chór. Z zainteresowaniem przejrzał spis występujących osób. Frasował się bowiem przed wiekami, iż się "Historia" szeroko rozciągnęła i na tak wiele person. Dlatego w nocie, przeznaczonej dla mającego się po kilku stuleciach narodzić Dejmka, pisał: "Wszakże gdzieby nie był dostatek tak wiela person, tedy z biskupów, z Piłata, ze trzech stróżów i z aptekarza mogą być ojcowie święci, odprawiwszy trzy części swoje. A z Filemona może być łotr. I zasię z ojców świętych mogą być uczniowie pańscy, odprawiwszy czwartą część swoją. Tedy tym porządkiem odprawi Historię 21 person".
Ksiądz Mikołaj okazał dużą jak na swój wiek znajomość natury ludzkiej, kiedy przewidywał, że nie tylko z biskupów lecz także z Piłata, z judzkiego olejkarza i pigularza Rubena oraz z rzymskich zabijaków, samochwałów, pijusów i kosterów mogą być ojcowie święci. Dejmek, żyjący w epoce "psychologii głębi", poszedł znacznie dalej i o wiele śmielej sobie poczynał z personami. Barbara Horawianka rozdzieliła się na dwie odrębne istoty: na anioła i dziewczynę. Należy to uznać za uroczą propozycję wzbogacenia życia. Bohdana Majda występowała na przemian jako Joanna, Ewa, Kucharka i Kaśka. Także nieźle. Barbara Rachwalska była w misterium jedną z trzech Marii, a zamaszystą szewcową w interludium. Panów również czekały niezgorsze przebieranki. Marian Nowicki przedstawiał Piłata i Noego, Stanisław Łapiński, Józef Pilarski, Konrad Łaszewski i Seweryn Butrym dosłownie troili się, żeby podołać swym zadaniom. Pół biedy z Butrymem, bo trzy razy wystąpił jako czarny charakter: był Kaifaszem, Lucyperem i złym Panem. Trudniejsze, bo bardziej urozmaicone role kreował Ludwik Benoit jako żołnierz, Abram, Judasz i Sługa. Zbigniew Józefowicz niewiele miał kłopotu ze zmianą rzymskiej zbroi na reprezentacyjny miecz i paiżę Michała Archanioła, ale za to taki Ignacy Machowski napracował się co niemiara w misterium jako stróż pańskiego grobu, aptekarz Ruben, diabeł Cerberus i uczeń pański Łukasz w jednej osobie, a dodatkowo jako Jandras i Chłop w krotochwilnym epizodzie. Tym sposobem Dejmek udoskonalił pomysł Mikołaja z Wilkowiecka i całą "Historię" odprawił przy pomocy 14 person!
Przygaszono światła, uniosła się kurtyna i wszedł na scenę Prologus.
K s. M i k o ł a j: Wcale godna persona i przyodziana prawie po zakonnemu. Zacne, pełne, bernardyńskie oblicze.
K r y t y k: Stanisław Łapiński.
K s. M i k o ł a j: Wybornie rzecz swoją prowadzi. A jak się rusza, jak uśmiecha. Dalibóg, całą gębą komedyjant! Wypada mu zatem odpuścić, że raz się potknął nieborak w łacińskim akcencie.
Bardzo przypadła mu do gustu scenografia "Historii o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim". Grób Zbawiciela, jak przystało, po środku, lecz cofnięty w głąb. Misteryjny symbol męki i chwały, śmierci i życia, albo nawiązując do prologu, zimowego snu i przebudzenia przyrody na wiosnę, otrzymał tutaj humanistyczny wymiar o prostym i wzruszającym charakterze. Przed nami skromna wiejska mogiłka: krzyżyk z daszkiem, a na daszku naiwny kogutek. Ksiądz Mikołaj dopatrzył się w tym pokory Zbawiciela, który zstąpiwszy na ziemię poddał się wszystkim przykrościom ubóstwa. Podobał mu się również krzyżyk z kogutkiem. Pochylił się i szepnął mi do ucha:
- Zbożna myśl. Gdy kur pieje - czart truchleje. Kurowe śpiewanie - post, modły, czuwanie.
Grób pański widzimy w perspektywie, jakby na przestrzał sieni dwuskrzydłowej chłopskiej zagrody. Jest to góralska chata o wysokim, pobitym gontami, dachu, który zdobi sześć cieniutkich wieżyczek, jak w krakowskiej szopce. Z obu stron sieni symetrycznie położone, zamknięte, staroświeckie wierzeje. W ten sposób bardzo pomysłowo wbudowano trójdzielną scenę średniowiecznego teatru w rodzimą, wiejską chałupę. W czasie przedstawienia, wedle potrzeby widowiska, rozchylają się wrota z prawej lub lewej strony, a czasami także równocześnie, ukazując we wnętrzach różne grupy misteryjne: Adama i Ewę przy rajskiej jabłoni, Proroków i Patriarchów, którzy w Otchłani oczekują przyjścia Zbawiciela, naradę żydowskich kapłanów, Piłata, jak umywa ręce, lub Chrystusa z uczniami. Wówczas góralska zagroda przypomina otwartą szafę ołtarza Wita Stwosza w Mariackim kościele.
Te plastyczne sugestie pogłębiają się w czasie przedstawienia, gdy patrzymy na rozwijający się układ grup, chód postaci, gesty, sposób trzymania głowy, kontrast figuralnej statyki i dynamiki, draperie, krój szat i jednopalcowe rękawice, które noszą wszystkie postacie, co czyni wrażenie, jakby ich dłonie były strugane w miękkim, lipowym drewnie. Matkę rodzaju ludzkiego wyróżniono jeszcze dalej posuniętą stylizacją, trefiąc jej "po snycersku" bujne, jasne włosy i wyginając z lekka jej ciało w ten sposób, by wyniesiony do przodu brzuch przypominał pewien typ, zdaje się francuskiej, brzemiennej Madonny.
Ksiądz Mikołaj, jako że był w swoim żywiole, od razu zauważył, że Ewa w raju jest symbolicznie ciężarna wszystkimi pokoleniami przyszłej grzesznej ludzkości, którą odkupi płód żywota drugiej Ewy, Matki Zbawiciela.
Pomiędzy skrzydłami stylizowanej szopki-szafy-sceny otwiera się widok na realistyczny krajobraz podhalański. Biblijne postacie przesuwają się na tle nagich, przydymionych gór, co łagodnie wznoszą się do widnokręgu. Na padole już radość ze zmartwychwstania natury, a górski pejzaż, widniejący w głębi, tchnie jeszcze surowością.
Ksiądz Mikołaj znowu pochylił się ku mnie i spytał o nazwisko tego członka cechu Św. Łukasza, który się tak pilnie przykładał do przystrojenia dzieła o zmartwychwstaniu pańskim.
- Andrzej Stopka.
- Stopka? Przedtem był Dejmek, a teraz znów jakiś Stopka. To dziwne! Za mych dni także paupry i chłopscy synkowie sprawowali dialogi.
Świetna stylowa oprawa częstochowskiego misterium opiera się na dwu kontrastowych motywach. Pierwszy, hieratyczny, gotycki - to sfera biblijnej opowieści, legendy, dziwności. To dystans historyzmu. Drugi motyw, ludowy, góralski - to dziedzina życia, rzeczywistości. To zbliżenie starego dzieła teatralnego do współczesności.
Wystawienie "Historii o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" stanowi arcyrzadki przykład twórczej współpracy inscenizatora i scenografa, która doprowadziła do przedziwnie czystej, jasnej i pięknej koncepcji spektaklu. Andrzej Stopka osiągnął efekt gry dwu stylów, umowności i realizmu, dystansu i zbliżenia, korzystając z tej właściwości sztuk plastycznych, która pozwala na równoczesne występowanie obok siebie w przestrzeni różnych linii, form i brył. Przed Kazimierzem Dejmkiem trudności piętrzyły się znacznie większe. Jego zespół środków teatralnych - tekst literacki i aktor - tylko jednym aktorskim skrzydłem (gestem, ruchem, ugrupowaniem postaci) wchodził w dziedzinę plastyki. Skrzydłem drugim - tekstem literackim - rządzi już inne prawo, które przekreśla zasadę symultanizmu, a ustanawia dla sztuki słowa zasadę następstwa w czasie.
Teatralna realizacja literackiego tekstu pozwala wprawdzie na częściowe ograniczenie wspomnianego prawa i dopuszcza pewne efekty polifonii tekstowej, a nawet dramatycznej stereofonii. To jednak nie wystarcza na większą skalę i na dalszą metę. Dejmek dążąc do utrzymania niezmąconej stylistycznie koncepcji swego przedstawienia musiał poszukać innych środków, które by mu pomogły zestroić teatralną inscenizację z plastyczną ideą scenografa.
Misterium Mikołaja z Wilkowiecka zawiera pewne elementy dobrze znanego historykom literatury teatru symultanicznego, dwuplanowego, epicko-dramatycznego. Dwuplanowość "Historii o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" polega na przeplataniu dramatycznej akcji epickimi ustępami pisma świętego. Daje to efekt dwu planów. Pozwala na oscylowanie różnych form i stylów. Na dystans i zbliżenie, naiwność i realizm. W dziele Mikołaja z Wilkowiecka jest to już tylko relikt pierwotnego teatru. Do takiego mniemania upoważnia nas fakt, że autor nie zdaje sobie zupełnie sprawy z artystycznego znaczenia tej formy i traktuje ją jako sprawę czysto techniczną, jako kwestię czasu, którym rozporządza reżyser tworząc przedstawienie: "A komu by się też zdało, dla prędszego odprawienia historyjej może nie czytać ewangelijej, która jest pertotam historiam insuislocis".
Dejmek nie poszedł po tej, jakby się zdawało, najprostszej drodze. Dokonał eksperymentu bardziej śmiałego i oryginalnego. Potraktował didaskalia autora misterium jako zalążek nowej, samoistnej formy teatralnej. Aktorzy najpierw wygłaszają inscenizacyjną wskazówkę, a potem mówią swoją rolę. Tym trybem realizuje się dwuplanowość w sposób ciągły, bez zatrzymywania toku akcji. Nurt epicki pulsuje bezustannie w dramacie. Inscenizator uzyskuje potrzebną mu swobodę i może, stosownie do ideowych założeń, oddalać i zbliżać plany, wywoływać wrażenie dystansu wobec dziejących się na scenie spraw lub pozwalać widzowi na ich żywe, uczuciowe przeżywanie.
Wbrew mym obawom wielebny autor niezbyt się przejął skreśleniem pewnych ról i wprowadzeniem nowych, nieznanych sobie osób do przedstawienia. Dobrze znał poetykę misteryjnego gatunku i zgadzał się ze mną, że w tym rodzaju więcej znaczy szczęśliwa i taktowna inwencja inscenizatora, niż ślepe trzymanie się przekazanego tekstu. Doceniał rolę humoru i komizmu w ludowo-religijnych widowiskach. Przy tej sposobności wdał się w dyskusję z twórcą łódzkiego przedstawienia swego dzieła. Nie z tego jednak powodu, że Dejmek ozdobił jego misterium rozmaitymi Uciechami lepszymi i pożyteczniejszymi, aniżeli z Bachusem i Wenerą, lecz dlatego, że te intermedia nie okazały się bynajmniej lepsze i pożyteczniejsze od jego własnych scen humorystycznych.
Nadstawiłem pilnie uszu. Ksiądz Mikołaj był zdania, że doskonalszą od intermedium postacią teatralnego komizmu jest odkrycie w pewnych ustępach misterium materiału na rodzajowe scenki. Wydobycie komizmu utajonego w najpodnioślejszych miejscach. Np. pobożny chrześcijanin, aptekarz Ruben, który chciałby zarobić na maściach i pachnidłach, przeznaczonych do zabalsamowania zwłok Mistrza. Chrystus w otchłani dworuje sobie z naszego praojca Adama, nie oszczędza słabostki czcigodnego patriarchy Noego i pokpiwa z krzyżowego łotra, który chce być jego posłańcem, choć chodzi na kulach, bo połamano mu golenie na Golgocie. Jest też w misterium charakterystyczna scena żołnierska: jeden z dozorców świętego grobu gra niemieckiego knechta, a drugi zakrawa na zaporoskiego mołojca. Ksiądz Mikołaj nie był zbudowany, że wzgardzono tym barwnym folklorystycznym materiałem z życia szesnastowiecznej Polski i że tylko częściowo wyzyskano inne możliwości komizmu, tkwiące w jego tekście, a natomiast dla zabawiania widzów zaproszono tak zwaną w staropolskiej literaturze "zbieraną drużynę".
Nie mogłem mu odmówić pewnej racji. Skoro w "Historii o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" pierwiastki komizmu przez swe wewnętrzne związanie z akcją zapowiadają w pewnym sensie nowoczesny typ dramatu, to może nie należało cofać tego dzieła do pierwotniejszego stadium rozwojowego sztuki dramatycznej, wprowadzając do niego luźne intermedia. Starałem się usprawiedliwić Dejmka, że jego krotochwilne wstawki istnieją na prawach muzycznej kadencji, to znaczy nie naruszają budowy samego dzieła, są dodatkiem ad libitum, służą do popisu wirtuozów-aktorów, którzy wyłącznie ponoszą odpowiedzialność za ich wykonywanie. Nie jestem wszakże pewien, czy mi się to udało.
W czasie przerwy ksiądz Mikołaj przeczytał w teatralnym programie szkic o swym misterium. Był wyraźnie zaskoczony tym, co się dzisiaj modnie nazywa interpretacją dzieła literackiego. Dowiedział się z wymienionego artykułu następujących rzeczy: "Zgodnie z zaleceniami kaznodziejów dzień Wielkiejnocy ma być dniem radości, więc misterium daje pogodne obrazki z życia, w prologu przedstawia obraz przyrody na wiosnę, a toczące się sceny ukażą publiczności triumf nad piekłem, tchórzliwym i wstrętnym. Powód do głębszego i mniej metafizycznego zadowolenia da triumf nad władzą ziemską, nad biskupami żydowskimi, nad przemocą występną i głupią. Sporą grupę widzów ucieszy obraz żołnierzy - ceklarzy miejskich, sponiewieranych i omdlałych z trwogi. W takim proteście przeciw złemu światu ułożyła się wartość poznawcza i społeczna sztuki, splecionej z nici drobnych, ale wyprowadzonych wprost z potrzeb, dążeń i obaw widzów".
Pogodne obrazki z życia? Wspomnieliśmy już poprzednio o jednym z uczniów Jezusa, który pragnie zarobić na maściach i pachnidłach, potrzebnych do pogrzebu Mistrza! A kapłani żydowscy, co przekupują straże, aby rozgłosiły zmyśloną wiadomość o wykradzeniu zwłok Chrystusa i z góry rozgrzeszają skorumpowanych prostaczków z grzechu fałszywego świadectwa!? Dejmek przy końcu pokazał nadto Judasza, który w rozpaczy zarzuca sobie śmiertelną pętlę na szyję. Ładny pogodny obrazek!
Triumf nad piekłem? Posłuchajmy, jak diabeł Cerberus pociesza Lucypera, który drży przed ostatecznym pognębieniem piekła:
Milcz, Luciprze, bracie miły,
Nagrodzim to w krótkiej chwili.
Pomścim się tego w klasztorzech,
W karczmach, w szpitalach,
we dworzech.
Będziem wadzić mnichy, popy,
W karczmie niewiasty i chłopy,
W szpitalu baby z dziadami,
W dworzech pany z ministrami.
Zaści się nam te pokoje
Wnet napełnią tyle troje:
(Clamobit)
Z szynkarek niesprawiedliwych
I z panienek nieprawdziwych.
Mam poważne wątpliwości, czy to "zgodnie z zaleceniami kaznodziejów" Cerberus wykłada dalej swój realistyczny, lecz bynajmniej nie radosny, pogląd na życie:
Nie trzeba się nam kłopotać,
Nie będziemy nędze klepać.
Zostaniem w wielkiej powadze,
Będą nas wspominać wszędzie,
Napełnimy wszystkie kąty,
Sklepy, komory, warstaty,
Nie poczną ludzie przez nas nie,
Wszędy panu diabłu być:
Z nami wygnać bydło w pole,
Z nami młócić i w stodole,
Z diabłem do młyna zawieść,
Na diable drwa z lasa zwieść;
Częściej diabła spomnią przez
dzień,
Niż Pana Boga przez tydzień.
(Murata voce)
Dajcież pokój, braciszkowie,
Tego rozbójnika mowie.
Niechaj gwałci, niech wojuje,
Wżdyć nam piekła nie zepsuje.
Wstyd mi się przyznać, że nie należałem do tej sporej grupy demokratycznych widzów, których według teatralnego programu miał ucieszyć obraz sponiewieranych i omdlałych z trwogi szesnastowiecznych stróżów porządku publicznego. Raczej im współczułem, bo wysłano ich na straconą placówkę. Musieli ulec nadprzyrodzonej mocy. Niewątpliwie poniżono ich godność ludzką. Dokonał jednak tego - cud. Zostali pokonani. Nie można ich przecież uważać za sponiewieranych. Do jednego z tych pogardliwie nazwanych "ceklarzy miejskich" uczułem nawet pewną sympatię. Do tego mianowicie, który skarcił arcykapłanów, gdy ich kusili eklezjastyczną mamoną:
Bale, księża miłościwi,
(Ukazuje na drugie stróże)
Wszytko tu ludzie uczciwi.
Nie godzi się tak powiadać,
Z szczerej prawdy fałszu
działać.
Jak widzimy, "wartość poznawcza i społeczna" nawet tak prymitywnej sztuki, jak "Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim", jest sprawą bardziej delikatną, skomplikowaną i głębszą, niż to się czasem wydaje uczonym w piśmie. Na szczęście Dejmek poprzestał na wydrukowaniu przytoczonej interpretacji. W swej inscenizacyjnej pracy, podobnie jak Stopka w scenograficznej, kierował się jedynie ideową i artystyczną wymową samego dzieła.
Moralny sens misterium Mikołaja z Wilkowiecka to rzecz ciekawa i bardzo pouczająca, nad którą warto się zastanowić, jeśli kto chce zrozumieć humanistyczny urok tego dzieła i w pełni ocenić to, czego dokonali jego realizatorzy na łódzkiej scenie. Bohaterem tytułowym i centralną postacią sakralnego dramatu jest Jezus. W dawniejszych estetykach pokutuje zdanie, że w teatrze źle wychodzą postacie ze świata religijnych wierzeń i wyobrażeń. "Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" zaprzecza tym mniemaniom. Postać Jezusa w łódzkim przedstawieniu to świetnie przez Dejmka odczytana rola, znakomita kreacja aktorska Bogdana Baera i niezapomniany obraz sceniczny Stopki.
- Omne trinum perfectum - podpowiedział mi wielebny autor.
Zmartwychwstały Chrystus w częstochowskim misterium nie wygląda na takiego triumfatora, za jakiego podają go niebu i ziemi chłopięce dyszkanty anielskich jubilacji. Dialog Jezusa z piekłem zapowiada teatralną niespodziankę.
JEZUS
Ehej, piekielne książęta,
Otwierajcie swoje wrota.
Otwórzcie się wieczne brany,
Wnidzie tam król wiecznej
chwały.
Jest to tekst tradycyjny, liturgiczny cytat.
LUCYPER
Cóż to za król wiecznej chwały,
Co to tak bardzo zuchwały?
To także sakralny cytat, brzmi jednak w misteryjnej sytuacji prawie ironicznie. Pękają piekielne wrota i wchodzi triumfator - w cierniowej koronie. Zwycięzca - z ciałem okrytym śmiertelnymi i niezasklepionymi ranami, do których niewierni Tomasze będą wkładać palce. Jeszcze nie wyprowadził z otchłani orszaku biblijnych mężów i niewiast, a już książęta ciemności natrząsają się zeń chełpliwie:
Niechaj gwałci, niech wojuje,
Wżdyć nam piekła nie zepsuje.
Osią misterium Mikołaja z Wilkowiecka jest kwestia dogmatyczna, która w pierwszych wiekach naszej ery stała się przedmiotem zaciekłych sporów teologicznych, prześladowań i walk religijnych: nauka o dwu naturach Zbawiciela. Ta dyskusja stała się avant la lettre dramatem bohatera czterech kanonicznych ewangelii. Od urodzenia do zejścia ze świata wszyscy jego wyznawcy, wielbiciele i wrogowie żądali, żeby nieustannie zadawał kłam swej ludzkiej naturze, żeby pokazywał siłę boską, cudownie mnożył chleby, uciszał wzburzone fale, chodził po powierzchni wód, otwierał oczy ślepym, stawiał na nogi sparaliżowanych i wskrzeszał umarłych. Zadana śmierć miała być tylko próbą jego bóstwa! Jeszcze w momencie zgonu szydzono, żeby zstąpił z krzyża, jeśli jest synem bożym!
Kiedy zaś zmartwychwstał w boskiej chwale i majestacie, wszyscy na odwrót nagle zapragnęli, żeby był prawdziwym człowiekiem! Wrogowie szerzyli pogłoskę o wykradzeniu zwłok. Wielbicielki chciały dotykać jego ciała. Po zmartwychwstaniu Chrystus musi się bronić przed dawaniem dowodów swego człowieczeństwa, jak za życia musiał uciekać przed rzeszą, która żądała znaków boskości. Wybrani uczniowie uzależniali wiarę w zmartwychwstanie mistrza od włożenia palców do ran człowieka. Apostołowie byli naiwnymi realistami. Kazali Jezusowi jeść i pić. Przyglądali się uważnie, jak spożywał pieczoną rybę. Wymagali, żeby miał zwyczajne zęby, przełyk i żołądek. Ziemskie pokarmy, roślinne i zwierzęce substancje, miały być rękojmią jego rzetelnego, materialnego człowieczeństwa.
Przez swą mękę przeszedł granice życia. Przez swe chwalebne zmartwychwstanie przekroczył rubieże śmierci. Było to tragicznym nieporozumieniem. Doświadczeniem bowiem życia i historii jest nauka o jednej, jedynej i niepodzielnej naturze ludzkiej. Jeśli można mówić o wartości poznawczej dzieła sztuki, to "Historia o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim" byłaby przykładem scenicznej realizacji "herezji" o jednej, ludzkiej naturze w Chrystusie. Na tym właśnie polega naiwna poetyckość i humanistyczny patos tego misterium. W świetle odbitych w nim pojęć i wyobrażeń świat określa zaświat, jak w filozoficznej formule byt określa świadomość. Praojciec Adam nie zmienił po śmierci swej lekkomyślnej natury, co mu stanęło na przeszkodzie, gdy chciał zostać posłem Jezusa do matki.
JEZUS
Nie dziwuj, Jadamie miły,
Nie godzisz mi sie z tym w posły,
Boś sie ty nauczył w raju
Przechadzać jako po gaju,
Zabawiając sie jabłkami,
Cytrynami i figami.
Patriarcha Noe nie wyzbył się na tamtym świecie swych dawnych ziemskich skłonności.
JEZUS
Nie rychło by, Noe, była
U matki przez cię nowina.
Rad sie na winie zabawiasz
I dobrze sobie podpijasz.
Usnąłby, podpiwszy sobie:
Niepewne poselstwo w tobie!
Jan Chrzciciel nie zrzucił w Otchłani skóry zwierzęcej, którą się odziewał żyjąc na puszczy.
JEZUS
Aleś kosmaty, niebożę,
W tej wielbłądowej siermiędze,
Zlękłać by sie ciebie matka,
Nie na poselstwo ta szatka.
Ba! zbawiony łotr krzyżowy kusztyka w zaświatach na kulach, bo mu na ziemi połamano golenie!
Wydaje mi się, że twórcy omawianego widowiska doskonale utrafili w styl tego dzieła, kiedy kazali wzorem starej ikonografii przebóstwionemu Chrystusowi posługiwać się zwykłą, gospodarską drabinką, gdy z dachu góralskiej chałupy zstępował do Otchłani. Wśród powszechnej wielkanocnej radości, wiwatów i toastów, grzmotu moździerzy, donośnego rozgwaru dzwonów główny bohater tych uroczystości wygląda na scenie na cichego, przygaszonego i zahukanego człowieczka. W ujęciu Andrzeja Stopki to zgoła Chrystusik frasobliwy. Jeden z tych boleśnie zadumanych świątków, którymi lud poznaczył drogi i rozstaje na całym Podhalu. Mówiłem uprzednio o dwu kontrastowych tematach, na których inscenizator i scenograf oparli realizację dzieła Mikołaja z Wilkowiecka: o stylu hieratycznym, gotyckim i realistycznym, ludowym. W postaci Jezusa udało im się osiągnąć syntezę obu tych stylów, syntezę, która odpowiada koncepcji o jednej ludzkiej naturze Zbawiciela: centralna figura częstochowskiego misterium zachowując swój hieratyczny charakter jest równocześnie tworem ludowej fantazji.
Przypominają się pewne zwrotki wiersza Jana Kasprowicza "W sobotę rezurekcyjną", jako wyraz podobnej, ludowej opozycji w stosunku do kościelnych wątków misteryjnych:
Nagle przystaje Pan Jezus
I omal ze śmiechu nie pęka:
"Po co" powiada "przy drodze
Ta głaźna Boża-męka?"
I coraz bardziej się śmieje,
W figurę się wpatrujęcy:
"Dyć to ma własna jest gęba!
O tak! do króćset tysięcy!
Dyć to me własne policzki,
Tylko jak zeszpecone:
Krew po nich ścieka kroplami,
Na głowie mam z cierni koronę.
Krzyż ciężki dźwigam na
plecach,
Że aż mi gną się kolana,
Wyglądam tu raczej na dziada,
Niż na wszechświatów Pana.
Gdybym miał wówczas ten rozum,
Który mam właśnie w tej chwili,
Nie byłbym nigdy dopuścił
By mnie tak ludzie skrzywdzili".