Artykuły

Bardzo nudna bajka dla dorosłych, czyli teatr licytacyjny

"Ciąg" w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Oczekiwania sympatyków Teatru Wybrzeże były ogromne. Po sukcesie "Amatorek", które ciągle punktują w kraju i za granicą, druga, gdańska prapremiera w reżyserii Eweliny Marciniak miała być potwierdzeniem talentu młodej inscenizatorki i kolejnym popisem możliwości gdańskich aktorów. Nie skąpiono środków na realizację, powstała, jak na warunki Sceny Malarnia, superprodukcja. Scenografia Katarzyny Borkowskiej wyrzuciła fotele z widowni i zupełnie inaczej zorganizowała całą przestrzeń. Zamknięty prostokąt ekspozycji scenicznej obramowały ściany z plexi, pod którymi zasiadły rzędy kanap i fotele, na podłodze wykładzina, kilkadziesiąt pucharków i dwa wiadra z galaretką, która niczym strzelba z Czechowa czekała na swój moment.

Problemy były od początku. Realizatorzy chyba sami nie wiedzieli, jaki ma być efekt końcowy. Niby bajka, ale w końcu niewiele z bajki zostało, czyli ostatecznie niebajka; może trochę klimatu a la bajkowego, ale konia z rzędem temu, kto potrafił odczytać alegorie. W programie teatralnym autor sztuki rozpisuje się z zaangażowaniem neofity na temat palimpsestu - kolejny, mylący trop. Przed wejściem na przedstawienie wyświetlane z rzutnika, praktycznie niewidzialne dla większości oczekujących widzów, informacje statystyczne na temat alkoholizmu - jakby w ostatniej chwili dodane usprawiedliwienie tytułu i całego zamieszania. I oświadczenie reżyserki, według którego najważniejsze w "Ciągu" jest dla niej doświadczenie pracy z aktorami.

Trzy pary postaci Anonimowa kobieta-Anonimowy mężczyzna w wieku 40/50, 30 i 20 lat podają słaby, nienośny scenicznie tekst. Na chwilę tylko zabiera głos Katarzyna Figura jako Kataklizm, przez prawie cały spektakl niemo ukryta pod króliczym przebraniem. Szkoda, bo można było dużo wygrać tą postacią. Tekst Michała Buszewicza nie ma w sobie ani bajkowego klimatu, ani świeżych obserwacji; nie ma w nim ani metafizyki, ani głębi, razi brak poszukiwań językowych. Nie ma także napięcia dramaturgicznego i niespodzianek, postaci żyją swoim życiem, na scenie panuje niekontrolowany, niezamierzony chaos. Z braku pomysłów do interakcji wciągani są widzowie - wiruje fotel, można wziąć udział w zbiorówce, pobawić się balonami. Są wreszcie nieszczęsne galaretki, w których obowiązkowo trzeba się wytarzać i które koniecznie trzeba żreć - przewidywalne to wszystko i kiczowate aż do bólu.

Przychodząc na spektakl byłem ciekaw, jak o alkoholizmie opowiedzą młodzi twórcy. Szczególnie po premierze "Pod Mocnym Aniołem" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, który był dla mnie pożegnaniem z kulturą wódki, która dominowała w Polsce przez dziesięciolecia. Dzisiaj rządzi zioło i jego mocniejsi znajomi, wódka kojarzy się z geriatrią, generalnie słabnie, a jako artystyczny afrodyzjak już chyba w ogóle nie funkcjonuje. Niestety, w niebajkowym palimpseście nie dowiedziałem się niczego nowego albo choć przez chwilę ciekawego na temat piekła nałogu, złożoności natury ludzkiej czy czegokolwiek innego. Zabrakło chyba prawdy przeżycia u samych realizatorów, choć według niektórych to przecież niekonieczne, wystarczą pomysły inscenizacyjne i dobry tekst.

To, co zaprezentowała Ewelina Marciniak w "Ciągu", to typowy przykład polskiego teatru licytacyjnego. Gatunek rozwija się w wąskim kręgu kilkudziesięciu osób, które ścigają się między sobą na efekty. A tam w mieście takim a takim na scenie były psy, a tam gdzieś masturbacja przy pomocy nogi od mebla albo piły mechanicznej, a w innym Pcimiu Dolnym ktoś kogoś obrzygał inaczej niż w Pcimiu Górnym. To, co najciekawsze, to fakt, że wszystkie te bardzo drogie zabawy dzieją się w teatrach repertuarowych, utrzymywanych za gigantyczne w stosunku do spektakli offowych pieniądze publiczne. Nie mam nic przeciwko eksperymentowaniu w teatrze, przecież to warunek postępu i filar wolności twórczej. Oczywiście po akcjonistach wiedeńskich wszystko wydaje się bajką dla grzecznych dzieci, ale nie każdy artysta zna historię sztuki, nie mówiąc już o widzach. Zaczynam się zastanawiać nad pojęciem wolności artystycznej i przyznam, że mnie to obezwładnia pojęciowo oraz powiększa codzienną, stałą dawkę rozpaczy. Czy bardzo młodzi i niedoświadczeni twórcy, którzy dostają od nas do dyspozycji nieograniczone środki, nie powinni być objęci jakąś opieką, która by im po prostu pomogła i uchroniła nas wszystkich przed taką kompromitacją jak na przykład "Ciąg"? To, że teatr repertuarowy w bezkompromisowej walce o pieniądze zabił teatr offowy, nie musi znaczyć, że dyrektorzy teatrów mają bezkrytycznie pozwalać na wszystko. Zapachniało cenzurą, wiem.

Mając dostęp do szybkiego internetu i takich aktorów jak Katarzyna Dałek, Małgorzata Brajner, Piotr Biedroń, Michał Jaros czy Krzysztof Matuszewski można spokojnie zbudować statek kosmiczny, wehikuł czasu lub cokolwiek, co się wymarzy. Tym bardziej irytuje "Ciąg", w którym plejada gdańskich aktorów, niezwykle otwartych na eksperymenty i doświadczenia, została użyta bezmyślnie i niesmacznie. Po raz kolejny zaskoczyła Agata Bykowska, która nie boi się brzydoty i odwagą sceniczną zaczyna dorównywać niezagrożonemu do tej pory w polskim teatrze Michałowi Jarmickiemu. Szacunek za profesjonalizm i odwagę dla aktorów, którzy nie odmówili wzorem krakowskim, a być może powinni...

Mam nadzieję, że był to wypadek przy pracy. Wierzę, że nadzieja polskiego teatru, jaką jest bez wątpienia Ewelina Marciniak, już w następnym spektaklu wróci do jakości znanej z "Amatorek", które na początku czerwca podbiją Strasburg.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji