Artykuły

Fajni ludzie patrzą na Orient

"Smutki tropików" Mariusza Pakuły, w reż. Pawła Świątka w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Witold Mrozek, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

"Nienawidziłem egzotyki i podróżników" - wyznawał w "Smutku tropików" Claude Lévi-Strauss. Nie lubią ich chyba również Paweł Świątek i Mateusz Pakuła, twórcy nowohuckich "Smutków tropików". A na pewno nie przepadają za modą na podróże do Indii w poszukiwaniu duchowości, Wietnamu - śladów wojny, jeszcze gdzie indziej - czystej egzotyki. Szybko podawany tekst Pakuły nie zakłada mocno zarysowanych postaci, przechodzi raczej między aktorami strumieniem myśli. Do kogo należą?

Oglądana na scenie gromada - tłumaczy Pakuła - to "Backpackers. Po polsku backpackerzy. Bardzo fajni różni ludzie. Podróżują po ciekawych miejscach świata z plecakiem i stąd ich taka nazwa. Nie jadą do Tunezji czy jakiejś Turcji czy Egiptu jak stare dziady ze wsi tylko do krajów trudniejszych". Ale "Smutki tropików" to nie tyle satyra na konkretną grupę społeczną, co raczej ironiczne studium fascynacji za egzotyką i tęsknoty za nią. Oznaczeni tylko numerami backpackerzy Pakuły nie mają konkretnych biografii czy charakterów. Od czasu do czasu dostają imiona o amerykańskim rodowodzie. Utkani z klisz, reprezentują wyobrażony, syntetyczny Zachód - jak Farah i Jo z powieści "Kochanie, zabiłam nasze koty" Doroty Masłowskiej mają być ikonami jakiejś uniwersalnej (a więc: zachodniej) wielkomiejskości. W wersji ponowocześnie liofilizowanej, której zaprzeczeniem ma być jakaś dostępna za horyzontem wyidealizowana prawda doznania. Za prawdą tą trzeba wciąż gonić, bo przecież, jak mówi jeden z backpackerów: "Byłem tu dziesięć lat temu wtedy przyjeżdżało tu znacznie mniej turystów i było całkiem inaczej nie tak że na każdym kroku każdy coś mi chce wcisnąć. Było całkiem inaczej. Bardziej autentycznie".

To właśnie pragnienie autentyzmu napędza figury spektaklu Świątka i Pakuły. Autentyzm potrzebuje swojego paliwa. Obojętne, czy będą to retrospekcje z Wietnamu, filmy z egzekucji dokonywanych przez reżim Saddama Husseina czy dokumentacja tortur w amerykańskich obozach, gdzie w nieskończoność przetrzymuje się podejrzewanych o terroryzm. Kolaż fragmentów filmów, esejów, wywiadów i reportaży uznanych autorów pokazuje, że często nawet myśląc o podróży jako formie politycznego zaangażowania, wciąż widzimy u celu zaczarowany Orient. Albo przynajmniej chcemy go widzieć - Pakuła pozostaje bezlitosny dla naiwności przedstawianych podróżników. Chyba pierwszy raz tekst Pakuły osadzony jest tak mocno w problematyce społecznej (nie licząc napisanego wspólnie z Weroniką Szczawińską "Źle ma się kraj", teatralnej adaptacji eseju Tony'ego Judta o upadku państwa opiekuńczego). I nawet jeśli powtarzający się refren "Mam mądre myśli o Europie" ironicznie dowodzi niemożności wyjścia z poznawczego impasu, to stwierdzenie tego wyczerpania już jest zajęciem określonego stanowiska.

I tu dochodzimy do paradoksu założeń "Smutków tropików". Choć Świątek i Pakuła muszą wiedzieć, że pod powierzchnią orientalistycznych czy neokolonialnych fantazji i wyobrażeń tkwi jakaś prawda przez małe "p", jakieś społeczne fakty i stosunki, które egzaltowany podróżnik przegapia bądź źle interpretuje - to ich istnienie raczej nie interesuje twórców nowohuckiego przedstawienia. Ta realność w sztuce objawia się tylko jako groteska, jako przytaczane obsceniczne obrazy przemocy - również osadzone jakoś w podróżniczej kolonizatorskiej wyobraźni. A ironizowanie na temat banału też może być banalne. W odróżnieniu od Lévi-Straussa - Świątek i Pakuła nie wierzą raczej w możliwość opisu świata, nie mają nadziei na żaden uniwersalizm.

Jeszcze jedna uwaga - co do teatralnego kształtu przedstawienia. Dodatkowy problem z jego odbiorem polegać może na tym, że spora porcja tekstu, w której stopiły się rozmaite gatunki i dyskursy, trafia w maszynkę inscenizacyjną, której tryby pracują w dość monotonnym rytmie. "Smutki tropików" same w sobie stanowią mocno homogeniczną mieszankę, w spektaklu ulega ona chwilami jeszcze większemu zmieleniu - na papkę. Reżyser zgadza się na całkowitą dominację tekstu, jednocześnie jego praca nie nadaje sensom rozpędu, jakby świadomie kapitulował. Czy na pewno warto?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji