Artykuły

Od punk rocka do teatru

- Wiem, że sukces jest czymś bardzo ulotnym i nie należy o niego zaciekle zabiegać. Mam poczucie, że mogłabym robić w życiu wiele rzeczy i nie boję się tego.- rozmowa z Martą Ledwoń, aktorką Teatru Osterwy w Lublinie.

Sylwia Hejno: W jaki sposób trafiła Pani do Lublina?

Marta Ledwoń: Mateusz Pakuła, autor sztuki "Na końcu łańcucha" i reżyserka Eva Rysowa zaprosili mnie do współpracy. Grałam gościnnie, potem zaproponowano mi etat w Teatrze im. Juliusza Osterwy. Na początku pracowałam równocześnie w Warszawie i w Lublinie, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się z mężem na przeprowadzkę. To miasto coraz bardziej mi się podoba i czuję, że mogłabym tu żyć.

Kiedy postanowiła Pani zająć się aktorstwem?

- Jako młoda dziewczyna nie miałam sprecyzowanego planu na siebie. Byłam raczej zbuntowaną nastolatką. Przez siedem lat śpiewałam w zespole punkrockowym "Analogia Snu". Lubiłam rysować, więc zdecydowałam się na budowlankę, potem planowałam studia zaoczne na Wydziale Architektury albo Budownictwa, bo nie chciałam wyprowadzać się z rodzinnego miasta. Mój kolega, obecnie również aktor, użył podstępu, żeby namówić mnie do zdawania do szkoły teatralnej. Twierdził, że na Wydziale Aktorskim ze specjalizacją wokalną można studiować zaocznie. I tak to się zaczęło

Co słyszy ktoś, kto mówi, że pochodzi z Oświęcimia?

- Ja kiedyś usłyszałam, że nie wyglądam Dorastanie w tym mieście jest na pewno szczególne, odegrało wielką rolę w kształtowaniu mojej wrażliwości i podejścia do świata. Moje osiedle mieściło się pięć minut drogi od obozu. Nie pamiętam, żeby ktoś mi kiedyś to wszystko tłumaczył, z tą świadomością się żyło. W ramach nastoletniego buntu, razem z kolegami i koleżankami punkowcami chodziliśmy sprzątać zdewastowane cmentarze żydowskie. Oświęcim bardzo się zmienia, ale nie wiem, czy kiedyś zdejmie z siebie piętno tego, co tam się wydarzyło.

Ten temat jest dla Pani dotkliwy?

- Tak. Ogólnie razi mnie jakakolwiek forma dyskryminacji, bez znaczenia czy chodzi o rasizm, czy o homofobię.

Podoba się Pani określenie "aktorka śpiewająca"?

- Nie przeszkadza mi. Jestem przecież aktorką śpiewającą, chociaż przede wszystkim czuję się aktorką dramatyczną, a to, że śpiewam, to powiedzmy, dodatkowy atut. Czasem czuję, że miałabym ochotę trochę pomuzykować, może niekoniecznie w formie recitalu, ale na przykład na jakimś jam session, pośpiewać sobie standardy jazzowe.

Ten mocny, niski głos towarzyszył Pani od zawsze? Małe dziewczynki raczej popiskują.

- Przed szkołą teatralną mój głos był jeszcze niższy i bardziej tubalny. Zawsze bardzo się wyróżniał, ale być może to dzięki niemu udało mi się nie przepaść w tłumie kandydatów podczas egzaminów. W "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" zagrała Pani swoje przeciwieństwo - świergoczącą Gwiazdkę Która z dotychczasowych ról w Lublinie była dla Pani najważniejsza? Chyba rola Tamory-Lawinii w "Na końcu łańcucha", rola trudna, wymagająca wiele pracy. W "Polaku" musiałam się zmierzyć z głupiutką, spragnioną za wszelką cenę sławy panienką, musiałam naprawdę dużo się namęczyć, żeby się w nią wczuć. Wydaje mi się jednak, że z każdej premiery wynoszę coś ciekawego. Bardzo lubię na przykład żebraczkę Anię z "Księcia i żebraka", to mała rólka, ale bardzo fajna. Żeby ją zbudować starałam cofnąć się do dzieciństwa i do mojego ADHD, które zmuszało mnie do tego, żeby być ciągle w ruchu.

Jaka była Marta Ledwoń jako dziewczynka?

- Dużo większa niż jest teraz (śmiech)! Nosiłam glany, ubierałam się na czarno i byłam wykolczykowana. Od kiedy skończyłam trzynaście lat koncertowałam z moją kapelą. Nie przypominam sobie, żeby mi towarzyszyły jakieś wielkie marzenia, na przykład o aktorstwie, raczej przyjmowałam to, co jest teraz i się tym cieszyłam. To były fajne czasy, chętnie do nich wracam.

Jaki teatr Pani odpowiada?

- Lubię eksperyment, nie przepadam za teatrem klasycznym, rodem z dziewiętnastego stulecia

Czy jest coś, czego by Pani nie zrobiła na scenie?

- Z troski o siebie - nie, z troski o widza - też chyba nie. Staram się ufać reżyserowi, uważam, że trzeba walczyć ze swoimi słabościami. Zdarzają się oczywiście takie sytuacje, że mam wątpliwości, ale wtedy, albo staram się po cichutku przemycić swoje, albo zagryzam zęby i zdaję się na kogoś, kto przecież wie, co robi.

Oduczyła się Pani buntu?

- Chyba tak, spokorniałam. Wiem, że sukces jest czymś bardzo ulotnym i nie należy o niego zaciekle zabiegać. Mam poczucie, że mogłabym robić w życiu wiele rzeczy i nie boję się tego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji