Artykuły

Narzekanie na Szczecin jest zbyt intensywne. Przesadzamy

- Mieliśmy poczucie, że nawet jeśli wytykamy wady, to staraliśmy się to robić uroczo - mówi o spektaklu "Śpiew szczerbatych mew" jego pomysłodawca Maciej Litkowski Z najmłodszymi aktorami Teatru Współczesnego przygotował przedstawienie, które składa się z piosenek o Szczecinie, w którym jest więcej mew niż wron, a wiosna śmierdzi psimi kupami.

Na deskach Teatru Małego grają je 13-15 czerwca. Szukają sponsorów na wydanie płyty z piosenkami.

Rozmowa z Maciejem Litkowskim

Ewa Podgajna: Jakie było pana pierwsze spotkanie ze Szczecinem?

Maciej Litkowski: To było pięć lat temu. Po obejrzeniu "Wesela" pani dyrektor Anny Augustynowicz wyszliśmy w szkole teatralnej z propozycją, żeby zrobiła z nami dyplom. Zgodziła się. Nasz dyplom był koprodukcją Teatru Współczesnego i szkoły teatralnej. Przed przyjazdem pan prorektor Krzysztof Globisz mówił nam, żebyśmy nie poszukiwali morza w Szczecinie.

Mieszkaliśmy w bloku przy Cyryla i Metodego, gdzie są mieszkania teatralne. Szczecin oglądaliśmy zawsze z boczku. Wtedy nie wydawał się tak inspirujący jak teraz. Pani dyrektor zaproponowała, czy nie chciałbym zostać w Szczecinie.

Łatwo było tu zamieszkać?

- Byłem przygotowany, że gdzieś pojadę. Aktor to zawód wędrowny. Teatr Anny Augustynowicz omawialiśmy w szkole. Była to pewna marka.

Na czym polega odmienność Szczecina od pana rodzinnego Wrocławia?

- Wrocław jest miastem z siebie zadowolonym, przeżył okres prosperity lat 90. Tam jest poczucie, że mieszkamy w pięknym, szczęśliwym mieście. Coś co było uderzające, to że Szczecin z siebie zadowolony nie jest. Że wszyscy narzekamy, często słusznie, ale czasami to narzekanie jest zbyt intensywne. Przesadzamy.

Mówi się, że to jest miasto bez tożsamości, bo tu wyjechali ludzie, przyjechali ludzie. We Wrocławiu też tak jest, a tego nie słyszałem. Może przez uniwersytet, profesorów lwowskich? Tam temat, że wcześniej byli Niemcy, teraz jesteśmy my, szybko został załatwiony. Kontynuacja przeszła dość płynnie.

Gdzie się znajduje pana centrum w Szczecinie?

- Tam, gdzie moje mieszkanie, w kamienicy przy al. Jana Pawła II, niedaleko placu Grunwaldzkiego. Dobrze czuję się na tych alejach, między trójkątnymi kwartałami.

Łatwo było polubić miasto?

- Niełatwo. Trzeba trochę przywyknąć do innej energii, że to miasto nie jest wypucowane. Polubienie Szczecina wiąże się z tym, że jest dla mnie bardzo inspirujący.

Taka Łasztownia, kawał ziemi w środku miasta, która ma swoją historię, a jeszcze nie jest zagospodarowana. Taka przestrzeń, którą można jeszcze odkryć. We Wrocławiu wszystko jest znane. Albo ten zapach czekolady. Ogniska, można sobie pojechać na polanę Goplana, a tam ktoś siedzi na ręczniku, ktoś rzuca psu patyk. Fantastyczna atmosfera. Albo Jezioro Głębokie, przebieralnie, klimat lat 70., 80. Bezpretensjonalne.

Skąd wzięła się ta potrzeba opisania miasta?

- Szczecin jest inspirujący. Chce się czerpać. To się musiało ulać w formę jakiejś wypowiedzi. Zaczęło się od historii Kaskady. Napisaliśmy pierwsze piosenki, które zaśpiewaliśmy na Platerówce. Zaproponowałem ten pomysł dyrekcji, spodobał się. "Z archiwum Sz." [cykl reportaży historycznych publikowanych w "Wyborczej" i wydanych w formie książkowej - red.] zainspirowałem się historią chłopca, który zamordował swoją matkę. Historie same do nas trafiały. Część wynikała z obserwacji, np. młodzieży na deptaku przy fontannie, takich, co grają na gitarze, chcieliby wyjechać, ale nie wyjechali, chcą, żeby im postawić kielicha. A część sobie wymyśliliśmy, tę prostytutkę Marzenę czy trzy dziewczyny na trzepaku. To jest przecież obserwacja dziewczyn słuchających muzykę na komórce i opowiadających sobie historię, jaka im się przydarzyła w nocnym klubie. Nie trzeba było wielkich eksploracji.

Nie oszczędzacie tego miasta. Wyciągacie zawstydzające sprawy. Ale spektakl uczy sympatii do miasta.

- To nie miała być laurka. Spektakl o tym, że tu są piękne platany. Mieliśmy poczucie, że nawet, jeśli wytykamy wady, to staraliśmy się to robić uroczo. Żebyśmy się wszyscy mogli z tego pośmiać, a przez to odczarować. Brak kompleksów pozwala wytykać błędy i się z nich śmiać.

Premiera zbiegła się z narodzinami córki.

- Janina Litkowska urodziła się w Szczecinie, w szpitalu na Pomorzanach. Czekam do czerwca, żeby pójść do Urzędu Miasta i dostać czapeczkę z napisem Kocham Szczecin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji