Artykuły

Czuja głód teatralnej baśni

II Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci we Wrocławiu podsumowuje Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Przed 2. edycją Przeglądu Nowego Teatru dla Dzieci organizatorzy poprosili mnie o udział w ankiecie. Miałam odpowiedzieć - jaki będzie ten teatr za lat dziesięć. No i dałam plamę - zapomniałam. Dobrze się stało, bo po finale imprezy mogę udzielić bardziej precyzyjnej odpowiedzi

To ona: chciałabym, by ten nowy teatr dla dzieci jak najszybciej, może dziś, jutro, przystanął na moment i obejrzał się za siebie. I zobaczył, co za sobą zostawia w pędzie ku nowoczesności. Ten pęd jest całkowicie zrozumiały, niepokoi to, że prowadzi w jednym kierunku.

Kiedy w ubiegłym tygodniu codziennie szłam przez Park Staromiejski do Teatru Lalek, z głośników dobiegały mnie strzępy reklam, zachęcających do odwiedzin tej sceny. Jedna utkwiła mi w głowie. Leciało jakoś tak: "Nazywam się Sam, moi rodzice to intelektualiści - nie sprzątają, nie gotują. A w dodatku się rozwodzą". Te dwa zdania odzwierciedlają uproszczenie, pułapkę, którą kryje w sobie nowy teatr - na przykładzie brawurowo zagranego przedstawienia "Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie"n[na zdjęciu].

Teatr kontra problem

Duża grupa spektakli z przeglądu, który sam w sobie był imprezą zacną i godną kontynuacji (dzięki niej Dzień Dziecka przedłużył się do całego tygodnia) reprezentuje podobny nurt. W jego centrum znajduje się problem, który może na różne sposoby dotyczyć małego lub trochę większego widza. Może to być rozwód rodziców ("Sam"), emancypacja kobiet ("Skarpety i papiloty"), sąsiedzkie konflikty ("Szpak Fryderyk", "Dziób w dziób"), czy potyczki z trudnym, ale fascynującym językiem polskim ("Chodź na słówko"). Ten problem w toku pracy dramaturgicznej jest często konsultowany z psychologami, ubierany w namiastkę metafory (ludzkie sytuacje odwzorowane w świecie zwierząt), a na koniec trafia na scenę z precyzyjnym wskazaniem grupy wiekowej, do której jest skierowany. Poza dobrą zabawą, jeśli tekst nie zawiedzie, a na scenie mamy dobry zespół aktorów, taki spektakl ma pełnić funkcję terapeutyczną. Czy tak się dzieje? Szalenie trudno to zmierzyć. Ale baśniowej magii nie ma tu za grosz.

King Kong nie gryzie

Gdyby mierzyć reakcje widowni urządzeniem badającym poziom hałasu, a konkretniej - pisku zachwytu - te spektakle przegrałyby z "Kino Palace" Marka Zakosteleckiego z warszawskiego Teatru Lalka. Zakostelecky składa hołd filmowym bohaterom - Frankensteinowi, King Kongowi, Chaplinowi. I wskrzesza magię, czar dawnych sal projekcyjnych, iluzję ożywionej rzeczywistości, która była udziałem pierwszych widzów kinematografów. Ożywia filmowe kadry, projektując precyzyjne scenograficzne wizje, będące ich ścisłym odwzorowaniem. W tym spektaklu aktorzy mistrzowsko ucharakteryzowani mają lalkowe alter ego, które pojawiają się w ich zastępstwie. Wszystko tu jest z ducha starego kina - muzyka na żywo wykonywana przez tapera, sposób kadrowania, świat w odcieniach szarości, dialogi wypisane na czarnych tablicach, kostiumy, przesadnie ekspresyjna gra aktorska. I wszystko zostało osiągnięte z pomocą tradycyjnych teatralnych środków, co jest świadectwem ich triumfu nad wszechobecnymi dziś multimediami. Ci, którzy powątpiewają, czy taki cud dziś jest w stanie zadziałać, powinni usłyszeć krzyk, dobiegający z setek dziecięcych gardeł, kiedy King Kong podaje przestraszonej Jenny zawieszony na monstrualnym palcu ręcznik: "Weź! No weź! On cię nie ugryzie!!!". "Kino Palace", prezentowane na przeglądzie dwukrotnie, stało się jego przebojem.

Gdzie jest lalka i gdzie bajka

Na przeglądzie doskwierał mi dramatyczny głód baśni, które sięgałyby głębiej, pod powierzchnię problemów współczesnego świata, do archetypicznych lęków i pragnień. I tęskniłam za lalką, która w nazwie wrocławskiego teatru staje się pustym hasłem. Rozmawiałam o tym z twórcami. Tłumaczyli, że o powrót lalki trudno - brak reżyserów, którzy potrafiliby ją w spektaklu wykorzystać. Lalka na scenie jest metaforą, wyłączając ją z procesu twórczego, przedstawienie zwyczajnie łatwiej zrobić.

Widziałam spektakl, którego twórcy - jak i wydawcy baśni braci Grimm, Andersena czy ludowych legend - w żaden sposób nie konsultowali się z psychologami. To "Krabat" polsko-niemieckiej Grupy Coincidentia, adaptacja mrocznej łużyckiej legendy Christiane Zanger. Uderza w nim duch niczym nieskrępowanej wolności. XVII-wieczna legenda, osadzona w realiach wojny 30-letniej, rozgrywa się w cieniu śmierci i głodu, ze stosem kości, mielonych później na mąkę w diabelskim młynie jako elementem scenografii. Opowiada o uwodzicielskiej sile zła i o tym, jak trudno jest się jej przeciwstawić. Czwórka aktorów straszy i czaruje publiczność, wykorzystując animowane lalki, etniczną muzykę, precyzyjnie zaprojektowaną scenografię i ruch sceniczny. Jest tu i czarny humor, i spojrzenie w otchłań, i spacer na granicy tabu, bez cenzury i zabezpieczeń. Hipnotyzujący, piękny i mroczny seans. I jeśli czegoś życzę nowemu teatrowi, w tym - WTL - to podobnej odwagi. Chciałabym zobaczyć na jego scenie prawdziwą baśń. I nie czekać na nią lat 10.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji