Kronika pewnego małżeństwa
Dario Fo w "Związku otwartym" prochu nie wymyślił. Opowiedział historyjkę małżeństwa, żyjącego według zasady "każdy robi, co chce", czyli w tzw. związku partnerskim i otwartym. Na pozór jednak. Póki zasady otwarcia dotyczą męża, wszystko jest w porządku (dla niego, mniej - dla niej). Ale kiedy po równoprawne zasady sięga żona, mąż odczuwa to jako zamach na swoje samcze prawa. Nowe? Nie nowe. Ale Fo potrafi tej banalnej obserwacji nadać charakter szalonej opowieści, w której mieszają się czasy, miejsca, osoby, a bohaterem jest przewód myślowy. Wszystko jednak zależy od tego, czy aktorzy potrafią w tę opowieść tchnąć nieco autentyzmu. Tak stało się w warszawskim teatrze Ateneum, gdzie małżeństwo z brawurą zagrali Ewa Wiśniewska i Leonard Pietraszek, spotykając się z wielkim aplauzem publiczności, przechodzącym nawet ich oczekiwania. Krystyna Janda w telewizyjnej wersji sztuki poszła jednak w odmiennym kierunku niż spektakl żywego planu, odnajdując własną stylistykę: przez ekran przesuwały się niemal cały czas obrazy jakby odwijane z taśmy pamięci, zachodzące na siebie, a przy tym uzupełnianie na sposób nadrealistyczny rozmaitymi obiektami - zbliżeniem cytryny, pływających rybek akwaryjnych itp. Odrealniało to fakturę opowiadania, nadając mu barwę surrealistycznej groteski.
Aktorzy trzymali się na granicy farsy: Krystyna Janda i Marek Kondrat stworzyli parę, która prowadzi walkę niemal niedostrzegalnie. Ona jest męcząco-jękliwa, on zrazu zawadiacki i trzymający fason, ale potem role się zmieniają. Doskonale punktowane riposty, szermierka słowna, wyraziste gesty, dwuznaczna lekkość podania tekstu, nabierającego cech teatru absurdu, to ich głównie zasługa. Potrafili znaleźć w tekście niezbyt u nas cenionego noblisty doskonały materiał od aktorskiej zabawy i wcale niezabawnego komentarza do naszego powszedniego życia małżeńskiego. Współautorami sukcesu przedstawienia są także panowie Edward Kłosiński (zdjęcia) i Ryszard Rynkowski (muzyka), którego piosenka zgrabnie spajała narrację.