Artykuły

Mięso ludzkie

O spektaklach XI Festiwalu Teatralnego A Part w Katowicach pisze Magdalena Bartnik w Didaskaliach.

Tematem przewodnim katowickiego XI Festiwalu Teatralnego A Part było "ciało". Przyjechałam na Śląsk niedługo po święcie Bożego Ciała, mając wciąż przed oczami obraz rzeki, jaką tworzyły ciała ludzi idących w procesji. Święto Bożego Ciała w Olsztynie to żywe. uliczne misterium przelewające się labiryntem Starego Miasta - uświęcające miejską przestrzeń. Wtedy również miasto objawia się jako ciało, żywe, pulsujące. Po powrocie z Katowic, w lipcu, w tej samej przestrzeni Olsztyna spotkałam orszak indyjskiego zespołu Milon Mela, niezwykłą paradę tancerzy, muzyków-śpiewaków, mistrzów sztuk walki, aktorów - i znów - tworząc rzekę ciał wciągającą kolejnych przechodniów, miasto ukazało swe niezwykłe oblicze.

Cielesność miejsca to także jego żywotność. To pamięć tego miejsca, historia, charakter, namacalność i dusza. Katowice również okazały się bardzo cielesne - w centrum miasta reklamuje się miejsca, gdzie można zażyć cielesnej przyjemności. W drodze na boisko Uniwersytetu Śląskiego, gdzie odbywały się spektakle teatralne, spotykało się kobiety oferujące swoje ciała. Festiwal A Part potęgował jeszcze to poczucie - w większości prezentowanych widowisk aktor lub performer występował nago. Eksponowana nagość była wyrazem potrzeby zmierzenia się z nią poprzez sztukę - obnażenie suwało się konfrontacją ze wstydliwością. z ciężarem ciała.

Najbardziej "cielesnym" miejscem katowickiego festiwalu było zabytkowe wnętrze starego dworca, gdzie odbywały się performanse. To niegdyś niezasypiające. a teraz zdewastowane i uśpione miejsce, ożywiło się na kilka dni. W dawnej poczekalni, a może restauracji, zgromadzili się widzowie. Johannes Deimling z Berlina, trzymając w dłoniach wielką i ciężką flagę z napisem "ja", wspinał się na konstrukcję mocującą kosz (przez jakiś czas dworzec zamieniono na salę gimnastyczną). Powoli opadał z sił. sapał i pocił się. Napis na fladze mógł oznaczać zaimek osobowy pierwszej osoby liczby pojedynczej, ale również "tak" w języku niemieckim. Była to więc zgoda na siebie samego - zgoda okupiona ogromnym wysiłkiem. Mimo osamotnienia działanie artysty miało ładunek afirmujący.

Ale zanim do tego doszło...

Festiwal rozpoczął się w środę 15 a zakończył w niedzielę 19 czerwca. Zaprezentowano sześć spektakli i siedem performansów. Główny temat festiwalu - ..ciało" - jak tłumaczy Marcin Herich. dyrektor A Partu, wyniknął jakby samoistnie już po ustaleniu programu festiwalowego.

Swoistym obrzędem wyswobadzania się z ciała, wniknięciem we wnętrze "ja", był "Tezeusz w labiryncie" (reżyseria Dorota Porowska i Elżbieta Rójek, opracowanie muzyczne Tomasz Rodowicz) w wykonaniu wywodzącego się z Gardzienic Stowarzyszenia Chorea. Widowisko było próbą "zrekonstruowania" muzyki i tańca antycznej Grecji w oparciu o zapisy utrwalone na papirusach, kamiennych płytach, nagrobkach. Konstrukcję spektaklu "Tezeusz w labiryncie" oparto o zasadę trójjedności: śpiewu, słowa i gestu ciała.

Mit o Tezeuszu opowiedziany został z punktu widzenia człowieka XXI wieku, chociaż spektakl był jednocześnie rodzajem "wywoływania duchów" - poprzez dotknięcie warstwy pozazmysłowej. nieweryfikowalnej. odtwarzanie pieśni i melodii sprzed dwóch i pół tysiąca lat. Ekspresja muzyczna spaja się z pięknie i doskonale wytudiowanymi krokami, gestami. Giętkość ciał przenikała wymowę gestów, ruchów, odruchów. Zanim widzowie zdążyli się usadowić, aktorzy odbywali na scenie codzienną rozgrzewkę, oswajając przestrzeń. W odpowiedniej chwili rozpoczęli opowieść - zmieniając robocze ubrania na biele i czerwienie. Tezeusz wyłonił się ze światła. Kolejne sceny to na przemian obrazy-historie (podróż przez labirynt, walka z cieniem-Minotaurem, żeglowanie) i obrazy-opowieści, czyli zbiorowe sceny taneczne, pieśni, monologi narratora. Gra świateł, przenikanie płaszczyzn świetlnych, kotar, tkanin budowały świat mitu Tezeuszowego. O "pięknej greckiej sztuce tanecznej" pisze Irena Turska: "Jej zaczątki pojawiły się w związku z kultem Apollina, boga słońca i przywódcy muz. (Grecy wyobrażali sobie zespół muz jako chór taneczny, któremu przewodziła Terpsychora, muza tańca.) Apollo reprezentował pierwiastek ładu, porządku, rytmu i harmonii w sztuce. Tańce na cześć Apollina, zwane chorea, były to poważne korowody dziewcząt i chłopców wokół ołtarza przy wtórze pieśni - hyporchema. (...) Teksty dionizyjskich dytyrambów i apolińskich hyporchemów stanowiły podkład do mimicznej akcji całego chóru. Mit. obrzęd i taniec splatały się tu w jedną całość, a to połączenie muzyki, poezji i tańca stało się zalążkiem greckiej tragedii"1. I tę harmoniczność dało się wychwycić w opowieści Stowarzyszenia Chorea. Szczególnie sugestywne były fragmenty oparte na obrzędach pogrzebowych, lamentacje. przenikliwe zawodzenia połączone z krzykami, śmiechami i pieśniami. "Tezeusz w labiryncie" - rodzaj antycznej impresji - to jedno z najciekawszych apartowskich przedstawień.

W tej samej przestrzeni Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego zaprezentowano także wspólne przedsięwzięcie Polskiego Teatru Tańca i Teatru Usta Usta - "Erosion" w reżyserii Marcina Libera. Półgodzinna obecność w teatrze była jak wizyta w szpitalu albo jak wycieczka do laboratorium. W foyer na wiolonczeli gra kobieta. Każdy widz wprowadzony jest do teatru przez osoby w białych uniformach. Zasiadłszy na widowni, oczekując na spektakl, zaskoczony zostaje (bo światła nie gasną) monologiem wygłaszanym przez charczącego mężczyznę, zwisającego nad krawędzią sceny w czerwonym kokonie: "Czy ja to ja, czy to mięsa stos? Dymiący mięsa stos. Białko, ścięgna, krew".

Przestrzeń teatralna jest jak ciało - wchodzimy w jego labirynt. Pod sceną pięknym, czystym głosem śpiewa kobieta. Wprowadzeni na scenę przez "sanitariuszy" zostajemy na niej zamknięci - zasuwa się biała od wewnątrz kurtyna. Z głośników wybrzmiewają dźwięki muzyki techno. na ścianach pojawiają się obrazy wideo - wijące się larwy.

Na środku sceny, na wysokim podeście tańczy para. bardzo pięknie, bez emocji. Mężczyzna i kobieta są prawie nadzy, zamiast bielizny mają bandaże. Wcześnie wyglądali jak pierwsi ludzie, założyciele rodu ziemian. Teraz, na podeście, otoczeni ze wszystkich stron migającymi projekcjami wideo, wyglądają jak ostatnia para. Eros/on poprzez zaskoczenie. W pewnym momencie, gdy wciąż stoimy na scenie, odsłania się kurtyna, na widowni siedzą, leżą. lewitują postacie ucharakteryzowane na anioły. Estetyka ociera się o (zamierzony) kicz.

Także na wrażeniowości oparty został odbywający się w starym budynku dworca performans Transmisja Władysława Kazimierczaka i Ewy Rybskiej. performerów ze Słupska. Kobieta prezentuje pozycje jogi. Wokół niej, niczym demiurg - mężczyzna dokonuje wizualnych prezentacji, przeniesienia jej wizji. Z lampą czołową, niczym grotołaz albo laryngolog, przemieszcza się między ludźmi. Korzysta z kamery oraz rekwizytów, na przykład starego parasola, poprzez który filmowani są zgromadzeni. Na jednej ze ścian pojawiają się sfilmowane obrazy, mgnienia, jak olśnienia, jakich doznajemy w momencie, gdy niezwykły obraz tworzy odbicie w szybie autobusowego okna. Transmisja jako jedyne działanie A Partu odwołało się w bezpośredni sposób do spojrzenia na ciało jako na świątynię ducha.

Ciało jako przedmiot o określonej wytrzymałości pojawiło się w performansach grupy Sędzia Główny, Artiego Grabowskiego i w działaniach formacji artystycznej Suka Off.

Akcja dwóch kobiet z Zielonej Góry. Aleksandry Kubiak i Karoliny Wiktor (Sędzia Główny), to rodzaj instalacji, stworzonej z ciał artystek, które leżą naprzeciw siebie w podłużnym akwarium wypełnionym lodem. Obie prawie nagie z owiniętymi plastykową taśmą piersiami i kroczem. Jedna oddycha przeponą, druga płucami. Po pewnym czasie zaczynają się trząść z zimna, wytrzymują tak około półtorej godziny.

Działania Arti Grabowskiego z Krakowa dotyczyły "ciśnienia" i zagadnienia, ile właściwie człowiek może wytrzymać. O ile niektórzy z widzów przechodzili obok Sędziego Głównego jak koło martwej acz zadziwiającej instalacji, o tyle działania Arti Grabowskiego przyciągały uwagę budząc emocje. Performer w pewnym momencie nałożył sobie na głowę wielki czerwony balon wypełniony konfetti i wdmuchiwał doń powietrze przy pomocy starego odkurzacza.

Akcja Suki Off (kierowanej przez Piotra Węgrzyńskiego) dla niektórych zaczęła się już w momencie poszukiwania klubu "Luna", w którym miała się odbyć. Niełatwo było trafić do ukrytego za szarym murem, mieszczącego się w ciemnym zaułku klubu. Ulicę ozdabiały liczne reklamy klubów erotycznych.

Początek akcji "Flesh Camp" [na zdjęciu] którą realizatorzy określili jako koncentracyjną instalację obozową, obudził we mnie skojarzenia z wieczorem iluzjonistycznym, gdy magik wybiera z publiczności "ofiary" swoich eksperymentów. Tutaj po wstępnej selekcji próbom wytrzymałościowym zostaje poddana para młodych aktorów. Oprawcą jest postawny mężczyzna ucharakteryzowany na kapo. Para zmuszona zostaje do rozebrania się do naga. Działania Suki Off to gra z tą nagością, symboliczne i dosłowne maltretowanie ciała nawiązujące bezpośrednio do faszystowskich metod - w tle wyświetlane są slajdy przedstawiające bramę obozu koncentracyjnego. A więc golenie włosów na głowie numerowanie ciał za pomocą spreju i szablonów, oblewanie ich czarną, czerwoną substancją, obsypywanie białym proszkiem. Ostatnie sceny to przeobrażanie się - nakładając ubrania przypominające mundury, maltretowani wcześniej, z ofiar stają się oprawcami. Cała akcja toczyła się przy wtórze terroryzującego rytmu techno.

Do tematyki "Flesh Camp" nawiązywała także ostatnia scena plenerowego spektaklu stowarzyszenia A Part El Nino. Na środku boiska uniwersyteckiego pojawiła się dymiąca instalacja zbudowana z rusztowań, wyglądająca jak komin krematoryjny lub płonący szyb kopalni. El Nino jest drugą częścią tryptyku "egzystencjalnego" według pomysłu i w reżyserii Marcina Hericha. Akcja widowiska opowiada o perypetiach pary ludzi - narodzinach, spotkaniach, miłości, śmierci. Obok tych zwykłych, codziennych spraw rozgrywają się wojny, dokonywane są gwałty, pojawiają się obsesje, ucieleśnione są lęki, materializowane paranoje - i już nie wiadomo czy tylko tych dwojga, czy może całej chorej zbiorowości, w której tkwią. Świat i życie są koszmarem, przytłaczają człowieka, tak jak przytłaczają widza. By zbudować tę ponurą wizję rzeczywistości, twórcy spektaklu używali ogromnych ruchomych konstrukcji zbudowanych z rusztowań, czarnej folii, tkanin, ekranów.

Eksperymenty z ciałem i umysłem uprawiał krakowianin Dariusz Gorczyca. Jego akcja "The Dead Bed" odbyła się na scenie Malarni Teatru Śląskiego, w miejscu niezwykłym, bo mającym w oknach kraty wyglądające jak ze starego cmentarnego ogrodzenia. Wnętrze Malarni przypominało świątynię, a samo widowisko - obrzęd, w którym funkcję ołtarza spełniał stół chirurgiczny czy prosektoryjny. Gorczyca wcielił się w oprawcę-kapłana rozbierającego się do snu. Znajdowała się tam też kobieta, raz naga - jej obraz pojawiał się na pionowo zawieszonym prześcieradle, innym razem - owinięta taśmą wideo niczym leżąca na marach, spowita w całun mumia.

W pewnym momencie Gorczyca wychodzi z sali, później z budynku, trzymając w ręku początek (albo koniec) rozwijającej się taśmy wideo. Działanie jest filmowane i obserwujemy je we wnętrzu malarni. Gorczyca już nie wraca, taśmą porzuconą na chodniku interesują się bawiące się nieopodal dzieci...

Także w performansie Doroty Kleszcz z Paryża dominowała biel i czerń. Użyto też projekcji wideo, która ukazywała identyczną akcję. Performerka przedstawiła swoje działania w dwóch etapach: pierwszy był biały, drugi czarny. Polegały one na określaniu przestrzeni, tworzeniu podziałów, identyfikowaniu przedmiotów, określaniu ich przynależności do bieli czy czerni. Naga artystka przebierała się to w białe, to w czarne ubrania. Ciało potraktowane zostało jako neutrum, jako element pośredniczący między bielą i czernią, równoważący, porządkujący - harmoniczny.

Performans Oskara Dawickiego z Krakowa był jak żart komika-magika, choć wcale nie śmieszny. Performerowi. ubranemu w brokatową marynarkę, towarzyszyła opowiadająca dowcipy do mikrofonu partnerka. Dawicki w tym czasie ciął nożyczkami kartki białego papieru. Siedział na krześle niczym krawiec przygotowujący wykrój.

W tej samej przestrzeni dworca Darek Fodczuk (Bielsko-Biała) organizował przy pomocy widowni pomnik sztuki współczesnej, żywo namawiając do udziału w akcji - proponując ćwiczenia gimnastyczne, rozbierając przystających na takie działania obecnych. Niezbędny stał się podział przestrzeni dla ćwiczących i kontestatorów. W efekcie pomnikiem sztuki współczesnej okazał się performer przygotowujący się do lotu na miotle w asyście swoich zwolenników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji