Artykuły

Szamańskie klimaty na bydgoskiej scenie

"Historie bydgoskie" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

Swoją działalność artystyczną, jako dyrektor bydgoskiej sceny, zakończył Paweł Łysak kolejną edycją "Historii bydgoskich", które opowiadał razem z Arturem Pałygą. Choć żaden z twórców nie jest związany z tym miastem ani urodzeniem, ani wychowaniem, podarowali jego mieszkańcom artystyczne perełki scenicznych opowieści, oparte na nieznanych większości zdarzeniach czy postaciach.

Ostatni wieczór z tego cyklu był szczególny. Sięgał bowiem roku 7986 p.n.e, a więc końca epoki polodowcowej.

Aby przedstawić na scenie emocje ówczesnego mieszkańca terenu obecnych Jachcic, trzeba nie tylko rzetelnej wiedzy historycznej, ale i wielkiej twórczej wyobraźni. No i oryginalnego poczucia humoru Artura Pałygi. Bo taką rzecz interesująco da się opowiedzieć na scenie tylko z dużym przymrużeniem oka. Ale gdyby historia starego szamana miała być tylko zabawna, zabrzmiałaby banalnie. A brzmi głęboko, refleksyjnie, poetycko, ponieważ tak naprawdę opowiadana jest ustami współczesnego kolejarza, który wśród serpentyn linii kolejowych Jachcic, zastępujących dawne ścieżki wędrujących do wodopoju reniferów, grzebie swojego zmarłego długoletniego przyjaciela, pieska.

Nawiasem dla zdarzeń są tu złożone w ziemi kości zwierzęcia. Niegdyś renifera, dzisiaj psa. Pozwala to też wybiec myślą w przyszłość i zgadywać, jak zareagują kolejne pokolenia, odkrywając na tym terenie szczątki małego czworonoga. Stąd też jego trumienka zostaje opisana - "Bydgoszcz (imię zwierzątka), pies kolejarza".

Trafiony jest też pomysł przeniesienia akcji w czasie za pomocą dymu z palonych przez szamana ziół. To nie tylko symbol narkotycznych wizji, ale i angażowanie kolejnego zmysłu odbiorcy w klimat przedstawienia.

Jerzy Pożarowski w obu epokach odnajduje się bardzo dobrze. Przekomiczny jako łowca reniferów mówiący jakimś dziwacznym językiem, którego "tłumaczenie" ukazuje się na usytuowanym z boku ekranie, wzruszający, jako człowiek żegnający psa.

Wszyscy bohaterowie ostatnich "Historii" Łysaka i Pałygi są nam współcześni.

Bohaterkę Małgorzaty Witkowskiej, żonę i matkę samotnie spędzającą weekend w jednym z, o paradoksie, Rodzinnych Ogródków Działkowych imienia kaprala Benedy, do roku 1638, kiedy to na stosach palono tam czarownice, przenoszą z kolei poalkoholowe wizje. No bo cóż ma zrobić niedawna wielbiona "czarodziejka", przez dwie, trzy dekady zmieniona w samotną "czarownicę", jeśli nie upić się?

I stąd pojawia się na scenie Katarzyna Paprocka, zamożna bydgoska mieszczka, która upomniawszy się o spłatę raty za dom, została przez dłużnika oskarżona o czary i jeszcze przed końcem procesu, w śledztwie, zakatowana na śmierć.

Dzięki znakomitej, bardzo subtelnej i przewrotnej grze Małgorzaty Witkowskiej obie postaci cały czas jakby przenikają się nawzajem, prokurując w efekcie akt oskarżenia pod adresem mężczyzn o genetycznie wręcz zakodowaną w nich potrzebę złego traktowania kobiet. Kiedyś były to tortury, dziś wykorzystywanie i lekceważenie. Co też bywa bardzo bolesne. Najbardziej współczesna, a zarazem niezwykła jest historia trzecia. Choć część tytułu brzmi "Śmierć MÓZGU", jej bohater nadal jest pełen życia i rozbrzmiewa wspaniałą, niepowtarzalną muzyką. I nie wiadomo czy bohaterem sztuki jest klub, czy muzyka, która opowiada jego historię. Tworząc na żywo artyści niemalże jednoczą się z instrumentami, w których jakby rozbrzmiewają ich dusze, krzyczą emocje.

Sławek Janicki poprzez slaping, szarpanie strun smyczkiem wydobywa z kontrabasu wszystkie możliwe dźwięki. To właśnie ten wirtuozowski poziom, na którym artysta całkowicie zespala się z instrumentem.

Qba Janicki wykorzystuje absolutnie niekonwencjonalne sposoby wydobywania z perkusji tonów sprawiających, że instrument staje się ścieżką dźwiękową, w sposób niemalże fabularny opowiadającą historię "Mózgu" i dzieje ludzi, którzy go wykreowali.

Jerzy Mazzoll szczególnie w solo na klarnecie i klarnecie basowym emituje wszelkie możliwe walory brzmieniowe tych instrumentów. Zagarnia i wtapia słuchacza w kreowane przez jego emocje i wyobraźnię treści, sugerując oryginalne znaczenia.

Takiej klasy artystów scena Teatru Polskiego w spektaklach nieczęsto gości. Niestety, tonie w tej muzyce całkowicie Marcin Zawodziński razem z fragmentami książki Krzysztofa Gruse "Chłepcąc Ciekły Hel - Historia Yassu". Ponieważ Yass sam opowiada tu swoją historię, anektując wszelkie emocje widzów.

Ale w teatrze ta muzyka "na żywo" towarzyszyła tylko premierze. Potem, czeka na nas w "Mózgu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji