Artykuły

Czas stanął w miejscu.

"Jenufa" Janaćka w reż. Jitki Stokalskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Tomasz Cyz w Tygodniku Powszechnym.

>>"Jenufa" Leosa Junacka została pierwszy raz wykonana 21 stycznia 1904 w Brnie. W stulecie premiery dzieło przypomniała Warszawska Opera Kameralna. Oglądając inscenizację Jitki Stokalskiej ma się jednak wrażenie, jakby czas stanął w miejscu.

Za takim przedstawieniem lepiej zamknąć drzwi. Nie buduje własnej rzeczywistości (ledwie odtwarza zamierzchłą, zwłaszcza w strojach), nie czyta dzieła na nowo, nie wchodzi z nim w dialog. Dominuje martwe myślenie o muzyczno-teatralnej materii, bezbarwny gest i emocjonalna pustka. A szkoda, bo opera Janaćka stawia kilka ważnych pytań, buduje intrygujący świat, kreśli zawiłe ludzkie charaktery, porusza serca. Dotyka kwestii miłości, wolności i odpowiedzialności, zbrodni, winy i kary.

Oto Jenufa kocha Śtevę, który wydaje się odwzajemniać jej uczucia, ale zwykle jest zbyt pijany (nie dociera nawet do niego, że Jenufa jest w ciąży). Obok zakochany i zazdrosny Laca: gdy Jenufa po raz kolejny go odtrąca, on tnie jej twarz nożem.

Jenufa w ukryciu rodzi dziecko. Jest sama, słaba i bezbronna (opiekuje się nią Kostelnićka, jej macocha). Śteva nie chce się związać z Jenufa; macosze mówi, że będzie łożył na dziecko, ale zakazuje ujawniać prawdę (zaręczył się z Karol-ką, córką sołtysa). Laca wciąż kocha Jenufę. Kostelnićka mówi mu wszystko. Kłamie, że dziecko nie żyje, potem idzie nad jezioro i topi Śtevuszkę. Pasierbicy tłumaczy, że noworodek zmarł, kiedy ona leżała w gorączce.

Jenufa i Laca przygotowują się do ślubu. Wśród składających im życzenia są także Karolka i Śteva. Nagle w jeziorze wiejscy parobcy znajduje martwego noworodka. Jenufa rozpoznaje w nim swojego chłopczyka. Wieśniacy chcą ją ukamienować, opuszczony przez narzeczoną Śteva zapomina języka w gębie. Zaczyna się bolesne publiczne wyznanie win: Kostelnićki (że zabiła, bo chciała szczęścia pasierbicy), Lacy (że oszpecił ukochaną)... I przebaczenie, i pogodzenie.

Gdyby opera była tylko muzyką, prawie wszystko byłoby w porządku. Na warszawskiej scenie mogliśmy usłyszeć dobre i ładnie brzmiące głosy (zwłaszcza młodzi: Marta Wyłomańska jako Jenufa, Rafał Bartmiński jako Śteva, Monika Ledzion jako Karolka). Niedostatki i drobne fałsze w grze orkiestry równoważyła przyjemność słuchania muzyki Janaćka - dramatycznej, silnie emocjonalnej, chwilami przedziwnie abstrakcyjnej. Rzadko grywanej (a szkoda).

Ale opera to także słowo. Sala Warszawskiej Opery Kameralnej nie posiada ekranu do wyświetlania polskich napisów. Oczywiście, w przypadku "Jertufy" problem jest niniejszy, bo język czeski jest bliski polskiemu. Ale...

Opera to wreszcie, a może przede wszystkim, scena. Na niej, niestety, nic ciekawego się nie działo. Dobrze, że Grażyna Niesobska występuje w programie jako autorka ruchu scenicznego, nie choreografii. Na niewielkiej scenie nie można tańczyć. Nie można tu także budować wielkich scenografii. Miejsce akcji wyznaczają drewniane drzwi i tkanina (z Matką Boską z dzieciątkiem) służąca za ścianę wiejskiej chaty. W tej przestrzeni minimalizm jest wskazany, ale dlaczego całość musi być brzydka i tandetna?

I nielogiczna. Kiedy Jenufa wraz z Kostelnićka obierają ziemniaki, przerzucają je tylko z koszyka do koszyka. Kiedy pijany Śteva z grupą rekrutów pojawia się na scenie, trzyma w ręku zieloną butelkę. Pustą, ale śpiewak udaje, że z niej pije. Kiedy wiejskie dziewczęta przychodzą z życzeniami, w ręku trzymają wyglądające na sztuczne kwiaty, "chodzą" taniec, wychodząc biorą coś z talerza, chyba ciastko. Wszystko jest na niby, ni takie, ni owakie. Niby: -realizm, -naturalizm, -ekspresjonizm, -surrealizm... Niby uczucia, niby śmierć"".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji