Wizyta starszej pani
O sztuce tej pisałem przed pięciu tygodniami z okazji jej polskiej prapremiery w teatrze Dejmka w Łodzi. W ocenie przedstawienia warszawskiego ograniczę się więc do uwag dotyczących dramaturgicznego opracowania tekstu oraz strony realizacyjnej.
Po łódzkiej prapremierze jeden z krytyków uczynił zarzut Dejmkowi, że za bardzo okroił tekst sztuki. Po obejrzeniu warszawskiego spektaklu, w którym skróty są minimalne, okazało się, że jednak Dejmek postąpił słusznie. Niczego nie wniosło do sztuki przywrócenie postaci VIII i IX Małżonka oraz związanych z tym scen, zbyteczna była scena z samochodem oraz niektóre sceny w sklepie Illa (te ostatnie są przecież zwięźle skwitowane informacją Illa w jego rozmowie z Burmistrzem, Sierżantem policji i Pastorem), a już artystycznie chybiona była ostatnia scena zamykająca sztukę.
Warszawskie przedstawienie utrzymane jest w konwencji realistycznej (łącznie z ciężkimi dekoracjami Jana Kosińskiego) - dlatego też zupełnie niezrozumiałe było wprowadzenie - zresztą w zgodzie z autorem sztuki - postaci czterech gulleńczyków, które w zależności od okoliczności były drzewami, ptaszkami czy sarnami. Durrenmatt pisze: "Kiedy gulleńczycy grają drzewa, to nie jest to surrealizm, lecz dzieje się tak, aby trochę przykrą historię miłosną rozgrywającą się wśród tych drzew - próbę zbliżenia starego mężczyzny do starej kobiety - umiejscowić w poetyckiej scenerii i w ten sposób uczynić bardziej znośną".
Być może, że wprowadzenie takiej scenerii wydobyło nastrojowość tych scen. Sceneria ta była jednak w niezgodzie zarówno z inscenizacją całości i realistycznym nurtem sztuki wydobytym przez reżysera, jak i z wspomnianymi już dekoracjami.
Oceniając warszawskie przedstawienie trudno oderwać się od scenicznego kształtu jaki nadał "Wizycie" Dejmek. Dzięki wspomnianym już skrótom tekstu, usunięciu dłużyzn, powtórzeń, akcentów dosłownie "łopatologicznych" (chociażby naiwna i drażniąca scena z toporem i rzeźnikiem w sklepie Illa), skreślenie ostatniej sceny ("sarkazm i ironia dla ubogich" - jak mi podsunęła moja sąsiadka), która przez część publiczności była fałszywie odebrana, dzięki rozegraniu akcji na kotarach przy zastosowaniu skrótowych dekoracji i tylko niezbędnych rekwizytów (np. biuro Burmistrza i biuro Wachmistrza - to stół, na którym zmienia się tylko tabliczki z napisem "magistrat" i "policja") - zdynamizował problematykę sztuki, usugestywnił jej ideową wymowę, dał przedstawienie wstrząsające widzem. Rene poszedł zbyt wiernie za tekstem i wskazówkami autora, zachowując a nawet wydobywając słabości sztuki, a przez przywrócenie i niewłaściwe rozwiązanie końcowej sceny zniekształcił jej problematykę.
"Wizyta starszej pani" - to przede wszystkim ukazanie niszczącej i deprawującej siły pieniądza. Pod ciężarem miliarda uginają się i kapitulują nawet tacy ludzie, jak nauczyciel i pastor. Akcja sztuki to dojrzewanie całego miasteczka do morderstwa pod wpływem chciwości. Sztuka ma trzech bohaterów: miliarderkę Klarę Zachanassian, sklepikarza i jej dawnego kochanka Alfreda Illa, a przede wszystkim - mieszkańców miasteczka Gulle, tłum. Dlatego słusznie tłum ten wprowadza Dejmek już w pierwszej scenie. Wiadomość o zapowiedzianym przybyciu miliarderki do nędznie wegetującego i zamierającego miasteczka musiała zelektryzować wszystkich. Na pewno niewielu gulleńczyków spało tej nocy i już od rana tłumy czekały na stacji. W przedstawieniu warszawskim widzimy tylko Burmistrza, Pastora, Nauczyciela i Illa, a w pobliżu kilku wyrostków.
Nie chcę już przedłużać listy grzechów tego spektaklu. Reakcja publiczności na premierze wskazywała, że przedstawienie się podoba. Zasługa to przede wszystkim znakomitej kreacji, jaką stworzyła w roli Klary Wanda Łuczycka. Przywykliśmy ją widywać w rolach pogodnych, lirycznych czy komediowych. W "Wizycie" rozwinęła bogaty, mieniący się wielu odcieniami wachlarz swego dramatycznego talentu. Jedyne chyba zastrzeżenie, jak na blisko sześćdziesięcioletnią kobietę o takim bogactwie przeżyć i fantastycznych kolejach życia wysiadała stanowczo za młodo. Partner jej Aleksander Dzwonkowski w roli Alfreda Illa (podobnie jak w Łodzi Żukowski) był najlepszy w scenach po przełomie (słabiej wypadł akt pierwszy), dając grę skupioną i sugestywną. Ciekawą, pełną wymowy sylwetkę Nauczyciela stworzył Bolesław Płotnicki chociaż w czołowej scenie w sklepie Illa nie potrafił wziąć "wysokiego C" dramatycznej ekspresji. Burmistrz Stanisława Winczewskiego był (z nielicznymi udanymi momentami) nijaki, Pastor Lucjana Dytrycha nie potrafił wyjść poza szablon podobnych postaci scenicznych, Sierżant Mariana Trojana był naszym w miarę, dobrotliwym, w miarę groźnym milicjantem, brak mu natomiast było chytrości i oportunizmu tej scenicznej postaci. Zupełnie nie podobał mi się Ochmistrz Feliksa Chmurkowskiego, którego bardzo lubię i cenię; Ochmistrz to - podobnie jak Loby i Koby (postacie z Becketowskiego teatru, które znalazły dobrych wykonawców w Stanisławie Wyszyńskim i Zdzisławie Leśniaku) - postać raczej tragiczna, którą trudno było zbudować na komediowo - farsowych elementach aktorskiego warsztatu Chmurkowskiego.
O pozostałych rolach niewiele można powiedzieć ani złego ani dobrego. Dekoracje Jana Kosińskiego przystawały do koncepcji reżyserskiej przedstawienia, przygniatały je - jakkolwiek rozwiązania niektórych scen były pomysłowe i oryginalne. Dla każdego przedstawienia tworzy się w Warszawie od pewnego czasu muzykę. Tu - była ona chyba zbędna, jak wiele innych elementów tego spektaklu. Warto go jednak na pewno obejrzeć, żeby poznać tę arcyciekawą sztukę, no, i zobaczyć Łuczycką. A kto nie widział Dejmkowskiego przedstawienia, będzie szczerze oklaskiwał również warszawskie.