Artykuły

Barbaryzacja świata dziecięcego

"Calineczka" w reż. Hanny Kochańskiej i Jacka Zawady w Teatrze Kamienica, "Pinokio" w reż. Anny Smolar w Nowym Teatre i "Jak zostałam wiedźmą" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Formacja dziecka rozpoczyna się w domu rodzinnym. To rodzice jako pierwsi formują dziecko poprzez własne zachowania, sposób bycia, wysławiania się, poprzez postawę swojego życia. Potem dochodzą Kościół, szkoła, otoczenie, środowisko, w którym mały człowiek przebywa, dorasta. I choć córki, synowie zazwyczaj dziedziczą wartości, którymi żyją ich rodzice, to niemały wpływ na formowanie dziecka ma także kultura dziecięca, w tym teatr. Niestety, w większości współczesne inscenizacje teatralne przeznaczone dla dzieci odbierają im dzieciństwo, brutalizują je i przedwcześnie narzucają dzieciom modele zainteresowań i zachowań dorosłych.

Rewolucja obyczajowa ideologii genderowej (m.in. seksualizacja dzieci) jest sprytnie wprowadzana do bajek, przedstawień teatralnych. Genderowy plan, jak wiemy, realizowany jest na różne sposoby. Także pod pozorem dobra w przedstawieniach dla dzieci. Ideologia relatywizmu prawdy, etyki, moralności, dobra, piękna atakuje dziś przestrzeń kultury dziecięcej. Toteż sfera duchowości w kulturze dziecięcej jest już prawie nieobecna.

Dzisiejsza brutalizacja życia społecznego przekłada się na przedstawienia teatralne dla dzieci: brak dbałości o ładną, poprawną polszczyznę, "szorstkość" w relacjach między postaciami, byle jaka scenografia albo w ogóle jej brak i zamiast dekoracji odsłonięta maszyneria i brudne ściany kulis, itd., itd. O agresji, przemocy, wulgaryzmach i tematyce już nie wspomnę.

Spotkanie z Calineczką

Ostatnio obejrzałam kilka przedstawień bajkowych dla dzieci. Do omówienia wybrałam trzy warszawskie spektakle: "Calineczka", "Pinokio" i "Jak zostałam wiedźmą". Wszystkie diametralnie różnią się między sobą nie tylko tematyką, ale też estetyką, kształtem inscenizacyjnym i przede wszystkim celem, jakiemu zostały podporządkowane.

Najbardziej komunikatywne i przyjazne dzieciom jest przedstawienie "Calineczki" w Teatrze Kamienica w Warszawie w reżyserii Hanny Kochańskiej i Jacka Zawady, którzy zarazem są autorami scenariusza napisanego według znanej i bardzo kochanej przez dzieci baśni Jana Christiana Andersena. To wersja uwspółcześniona. Akcję umieszczono na plaży, którą sygnalizuje ogromnej wielkości leżak. Bohaterami są turyści: Ropuch, Chrabąszcz, Krecik, Korneliusz i inni. Dzieci, zapraszane przez dwoje aktorów: Hannę Kochańską (Calineczka) i Jacka Zawadę (Krecik, Ropuch, Chrabąszcz, Korneliusz i in.) na scenę, nie miały żadnych oporów, by z tego skorzystać. Gorzej było z zejściem ze sceny, niektóre dzieci tak sobie upodobały to miejsce, że nie chciały go opuścić. Dziecięca publiczność jest urocza. Tylko dzieci potrafią z taką ufnością przyjmować świat sceniczny i identyfikować się z losami bohaterów przedstawienia.

Spektakl Hanny Kochańskiej i Jacka Zawady został zrealizowany w ramach cyklu "Bajki - twórcze spotkania z wyobraźnią". Wprawdzie Hanna Kochańska dwoiła się i troiła, mówiła, śpiewała, tańczyła, ale jakoś trudno mi było zobaczyć w niej Calineczkę.

Genderowy Pinokio

Jeśli zaś chodzi o spektakl "Pinokio" w reżyserii Anny Smolar w Nowym Teatrze w Warszawie, to nie sądzę, by ta inscenizacja na tyle pociągała dzieci, aby identyfikowały się ze scenicznym światem. Spektakl jest zbyt wychłodzony z emocji, tworzy dystans między widownią i sceną, a grany w postindustrialnej przestrzeni nie wyzwala dziecięcej wyobraźni. Anna Smolar wykorzystała tekst "Pinokia" będący współczesną adaptacją klasycznej baśni Carlo Collodiego dokonaną przez francuskiego autora Joëla Pommerata. Dialogi, przetykane muzyką i piosenkami na żywo, nie tworzą spójnej całości artystycznej. Spektakl w wielu miejscach "pęka" stylistycznie, chwilami jest wprost bełkotliwy i właściwie nie wiadomo, do kogo tak naprawdę jest adresowany. Niektóre postaci, w wykonaniu m.in. Magdaleny Cieleckiej, Macieja Stuhra (do przesady eksponującego siebie, a nie postać, którą gra), Zygmunta Malanowicza czy Piotra Polaka, nie są dość czytelne dla dziecięcego odbiorcy. A piosenki nie są przystosowane do percepcji dzieci. To nie jest świat dziecięcej wyobraźni. Takie uwspółcześnianie i udoroślanie na siłę małego widza odbiera mu dzieciństwo i jest przez to niemoralne. Propagandziści ideologii gender, wbrew prawom natury, psychologicznemu i biologicznemu rozwojowi dziecka przyspieszając jego dorosłość, degradują umysł i osobowość małego człowieka. Niszczą tę delikatną tkankę jego dziecinnego postrzegania świata i relacji międzyludzkich.

Natomiast spektakl "Jak zostałam wiedźmą" Doroty Masłowskiej w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie to, najkrócej mówiąc, humbug. Literacki i inscenizacyjny. Nagromadzenie rozmaitości, posługiwanie się językiem zdigitalizowanym, używanie skrótów SMS-owych, nadzwyczaj głośna muzyka, niedocieranie wszystkich słów na widownię, mimo iż aktorzy mają mikroporty. Jak można wypowiadać kwestie, stojąc tyłem do publiczności? No i ten bełkot treściowy. Spektakl pozbawiony sensu.

I jeszcze jedno: tutaj główną bohaterką jest wiedźma (Kinga Preis). W każdej bajce bohater negatywny powinien być rozpoznawalny i zawsze w tle. Nigdy jako postać wiodąca, dyrygująca całością świata przedstawionego i będąca wciąż w pierwszym planie. Dziecko nie może identyfikować się ze złem, z bohaterem negatywnym. Bajka powinna być tak skonstruowana, by prowadzić dziecko do wyboru dobra, a nie zła, choćby było najbardziej atrakcyjnie podane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji