Artykuły

Czarownica na szczęście nie spłonęła

CHRISTOPHER Fry, utalentowany dramaturg angielski średniego pokolenia był dotychczas zupełnie nie znany polskiej publiczności. Ten po szekspirowsku(gdyż od aktorstwa), rozpoczynający karierę pisarz jest dziś na Zachodzie cenionym autorem licznych dramatów. W Anglii obok T. S. Elliota("Morderstwo w katedrze") i Ronalda Duncana ("Ta droga wiedzie do grobu") - Fry jest jednym z dramaturgów,których twórczość porusza problematykę religijną i to bynajmniej nie w sposób marginesowy. Jego warsztat pisarski oparty jest prawie wyłącznie na dramacie poetyckim.

Z DUŻYM więc zainteresowaniem należy powitać jego sztukę "Szkoda tej czarownicy na stos"(The Lady's not for Burning")graną od niedawna na scenie Teatru Dramatycznego m.st.Warszawy*),a drukowaną przed paroma miesiącami na łamach czasopisma "Dialog".Nie zdecydowałbym się charakteryzując tę sztukę użyć określenia:komedia.Jeżeli tak,to "z łezką" - ale to także nieprawda,nie ma tu bowiem melodramatu,żadnej tandety uczuciowej,żadnego grania na sentymencie widza.Jest natomiast dużo smutnego refleksyjnego humoru,nie pozbawionego ironii.Szkoda,że wszystko to razem miesza się z pustosłowiem,efektowną wirtuozerią,pełną zawiłej metaforyki. Te cechy dramatu Fry'a sprawiają,że zwłaszcza w pierwszym akcie sztuka jest zbyt nużąca dla przeciętnego widza.Akcja sztuki toczy się na początku XV wieku w małym angielskim miasteczku. W domu burmistrza miasta,Tysona, zjawia się młody włóczęga Tomasz Mendip,który rzucił służbę wojskową i koniecznie chce żeby go skazano na śmierć przez powieszenie,usiłując wmówić wszystkim nie popełnione przez siebie morderstwa. Tymczasem młoda kobieta Joanna Jourdemayne chroni się w tym samym domu w obawie przed zemstą tłumu,który posądza ją o czary.Joanna zostaje skazana na stos.Pomiędzy dwojgiem tych ludzi rozwija się uczucie miłości,naprzeciw której stoją niepisane prawa obyczajowe i przesądy współczesnego im społeczeństwa.Każą one tępić wszystko to,co wyrasta ponad miernotę środowiska. Jowialny burmistrz Tyson tak je określa: - "Jeden jest punkt widzenia i jedno generalne placet dla pospólstwa". To sformułowanie,dziwnie brzmi w ustach człowieka sprzed pięciu stuleci.Na szczęście dla bohaterów sztuki - nadchodzi noc i miejscowi notable trochę pod wpływem wina,trochę z powodu senności i wreszcie na skutek odruchów sumienia,kładą się spać umożliwiając tragicznej dotychczas parze uwolnienie. Amator szubienicznej śmierci i rzekoma czarownica zdają sobie nagle sprawę ze swojej wielkiej miłości i z tego,że warto jest żyć...Pieją koguty,nadchodzi świt i młoda para odchodzi ku własnemu szczęściu przekonana o słuszności takiego wyboru.To zakrawa na banał,ale jądro tej sztuki pokryte farsową otoczką jest znacznie bardziej złożone niż się na pozór wydaje.Autor nie daje gotowych rozwiązań - stawia problem współodpowiedzialności za zło,celowości czy bezcelowości jednostkowej ofiary w imię wyabstrahowanych celów.Jednocześnie jednak Christopher Fry nie pozostawia wątpliwości na temat tego,że w ostatecznym rozrachunku między życiem i śmiercią,ta ostatnia zostaje pokonana.I to stanowi dominantę jego dramatu.Jest tu humanizm niewątpliwie autentyczny,płynący z prawdziwej zadumy nad ludzkim losem. Szkoda,że klarowność intencji autora jest zmącona gierkami słownymi,że sztuka jest "przefilozofowana". Reżyser sztuki Ludwik Renę wyszedł obronną ręką z trudności jakich przysparza polski tekst prozą w jednoznacznym zrozumieniu poetyckiego oryginału.Gra Haliny Mikołajskiej w roli Joanny Jourdemayne i Jana Świderskiego jako Tomasza Mendipa jest koncertowa. Wyróżnić także należałoby burmistrza Hieronima Tysona, kreowanego przez Stanisława Jaworskiego oraz znakomitego Aleksandra Dzwonkowskiego,który z epizodycznej postaci szmaciarza Skippsa potrafił wykrzesać nie mniej walorów aktorskich,co w słynnej już,swej poprzedniej kreacji prowokatora z "Policjantów" Mrożka. Natomiast dekoracje projektu Andrzeja Sadowskiego denerwują natrętnym eksponowaniem tych samych elementów:wielkiego krucyfiksu z jednej strony,drzewa rajskiego i węża z jabłkiem w paszczy z drugiej,a szubienicy w górze.Chyba za dużo w tym "łopatologii",wyrażonej na domiar złego środkami zbliżonymi do ekspresjonizmu,nie mającego najlepszych tradycji w polskiej plastyce.W sumie przedstawienie to uznać należy za jedno z ciekawszych w obecnym sezonie teatralnym stolicy.

*"Szkoda tej czarownicy na stos" - Christopher Fry. Prapremiera polska w dniu 29. X. 1958 r., na scenie Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy. Przekład Włodzimierza Lewika i Cecylii Wojewody. Reżyseria: Ludwik Rene. Scenografia: Andrzej Sadowski. Muzyka: Tadeusz Baird,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji