Artykuły

W pobliżu małego ekranu

Ileż to w dziewiętnastym wieku utkano przednich komedii na motywie panny, którą albo rodzice, albo ciotki opiekunki gwałtem chcą wypchnąć za mąż za kogoś bardzo niestosownego. Gdybyśmy tak przejrzeli repertuar polski, to stwierdzilibyśmy, że wszyscy komediopisarze tego wieku wykorzystywali w sposób mniej lub bardziej zabawny ten nieśmiertelny motyw. Nie ominął go także nasz największy komediopisarz Aleksander Fredro. Korzystał z niego kilkakrotnie. Ale może najpogodniej i najweselej rozegrał go w "Damach i huzarach". Żeby tę pyszną komedię wystawić trzeba dysponować doborową stawką aktorów. Na taką stawkę może sobie pozwolić nasz największy teatr - teatr TV. W spektaklu reżyserowanym przez Olgę Lipińską oglądaliśmy takie tuzy naszego aktorstwa jak: Jan Kobuszewski, Bronisław Pawlik, Marek Walczewski czy Wojciech Pokora. Gdyby zastosować do nich rangi wojskowe, to żaden z nich poniżej generała (w swojej grze) nie schodził. W obsadzie pań oglądaliśmy Danutę Szaflarską, Ryszardę Hanin, Zofię Kucównę (siostry Majora), a Zosią, szczęśliwie wydaną za porucznika Edmunda, była pani Dykiel.

Streszczać fabuły i zdarzeń, tego całego huzarsko - damskiego qui pro quo nie będę, bo rzecz jest nadto dobrze wszystkim miłośnikom talentu Fredry znana. Powiem tylko, że utkał ją Fredro (komedię) z własnych doświadczeń biwakowych i z psot jakich niewątpliwie dopuszczał się, gdy chodził w mundurze napoleońskiego huzara.

Oglądając to zabawne i bezpretensjonalne przedstawienie trudno uwierzyć, że powstało ono z woli autora, który przeważnie bywał w złym humorze, rozmyślał w listach o samobójstwie, a w sercu jego stale siąpił melancholijny deszcz. Uciekał od ludzi i świata, bo mu dokuczali. Uciekał od chwil jasnych i pogodnych w mizantropię. A przecież ta prozą napisana komedyja pełna wojskowego animuszu, damskich spazmów i chichotów jest pogodna i dowcipna. Wprost uwierzyć trudno że napisał ją człowiek, który na co dzień był ponurakiem, mrukiem i żółciowcem. Coś w tym jednak jest. Sławomir Mrożek też jest milczkiem, a pisze wesoło i dowcipnie. Zresztą te cechy charakterologiczne autora, jego usposobienie i sposób bycia nie mają tu nic do rzeczy. Jeżeli więc o nich wspominam to tylko po to, by lepiej uwypuklić wartkość i lekkość słowa.

Dawno nie widziałem w teatrze telewizji tak zabawnego przedstawienia opartego na klasyce narodowej. Szacunku wobec klasyki było tyle, ile trzeba by klasyka pozostała klasyką. Wszystkiego innego, a więc pomysłów reżysera i aktorskiego uwspółcześnienia, także tyle, by nie zrobił się z tego jakiś dziwoląg zezujący w stronę nowoczesnej parafii. Może tylko pani Ryszarda Hanin ciut przedobrzyła Dyndalską każąc jej seplenić i patrzeć znad okularów biurokraty rodem ze Szczedrina. Być jednak może, że to się tylko tak mnie widziało. Porucznik Edmund czyli Wojciech Pokora był nawet podobny urodą do młodego Fredry. Z armaty strzelał skutecznie Grześ - Czesław Roszkowski, Marek Walczewski (Major) sunął do Zosi w koperczaki z kawaleryjską swadą i odwagą. A rejterował jak na bohatera przystało. W ogóle było zabawnie i śmiesznie. Zapomniało się o tym, że za oknem jest zimno i pada deszcz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji