Artykuły

Wyznania nietypowego emigranta

- Z młodymi ludźmi założyłem Vitkaceum, czyli tymczasowe towarzystwo miłośników teatru Witkacego. Z grupą inteligencji solidarnościowej wystawiłem "Szewców" Witkacego - wspominał MAREK PEREPECZKO. Jeden z ostatnich wywiadów z nieżyjącym artystą.

Pewien okres życia spędził Pan za granicą...

- Pojechałem tylko po to, aby odwiedzić żonę, która wyjechała do Australii trzy miesiące przed stanem wojennym jako "guest model" na pokazy kolekcji mody. To były czasy, kiedy taki wyjazd był formą specjalnego wyróżnienia. I żonie tam się spodobało, nie mówiąc o tym, że odniosła wielki sukces. Przez cztery lata do niej dojeżdżałem, aż wreszcie dojechałem z nadzieją pozostania przez pół roku. Zostałem jednak cztery i pół. O cztery lata za dużo! Nie chciałem ani zmieniać życia, ani ojczyzny, ani wybierać się po złote runo.

- Czy przez ten czas zajmował się Pan aktorstwem?

- Kiedy pojawiłem się w środowisku polskiej emigracji, od razu mnie zauważono. A wie Pani, że społeczności polskiej służy się w rozmaitej formie... Tak było przez cztery lata; nie po to, aby zbić majątek, bo nie otrzymywałem wynagrodzenia ani honorariów. Z młodymi ludźmi założyłem Vitkaceum, czyli tymczasowe towarzystwo miłośników teatru Witkacego. Dlaczego tymczasowe? Bo wiedziałem, że jak wyjadę, to się rozpadnie. Z grupą inteligencji solidarnościowej wystawiłem "Szewców" Witkacego. W sumie było siedem przedstawień. Wynajęliśmy teatr, zebraliśmy fundusze, żeby zrobić skromną dekorację i zrobiliśmy normalne przedstawienie z amatorami, z których tylko 2 czy 3 osoby miały coś wspólnego ze sceną. Potem pomagałem innym młodym ludziom. W Melbourne mieszka mój przyjaciel, ksiądz Wiesław Słowik, przełożony jezuitów, który był także kapelanem igrzysk olimpijskich. To człowiek o niezwykłej otwartości i sympatii do ludzi. Dlatego dałem się namówić - zrobiłem "List do papieża", półtoragodzinną formę poetycko-muzyczną, wystawioną z okazji jednej z rocznic pontyfikatu. Potem jeszcze kilka innych widowisk: "Sen nocy letniej", "Przepióreczkę" Żeromskiego. Jako anegdotę można przytoczyć, że w tej sztuce występował emigrant, który z zawodu był trenerem piłkarskim, ale miał fenomenalną umiejętność improwizowania sytuacji scenicznych. Sam nie wiem skąd.

- Jak się Panu pracowało z emigracyjnymi amatorami?

- W tego typu pracy na obczyźnie nie chodzi o to, aby ścigać się z zawodowcami. Sens uprawiania takiej działalności wynika z potrzeby ducha. Jest coś takiego, że gdy w wieku dojrzałym znajdujemy się w otoczeniu zupełnie innym językowo i kulturowo, to czegoś nam brakuje; chcemy uzupełniać wszelkie braki, a nie zawsze jest to możliwe. Dlatego skupiamy się wokół spraw, z których wyrośliśmy. Ja uznałem, że moją powinnością - przepraszam, że mówię górnolotnie - jest pomóc tym ludziom. Chcę podkreślić jeszcze raz, nie pojechałem tam zarabiać pieniędzy i zmieniać życia, natomiast ta praca kulturalna tak mnie pochłonęła, że nawet nie wiedziałem, jak przeleciały te miesiące, a potem lata. W końcu jednak wróciłem do Polski. Dlatego moje doświadczenia nie są doświadczeniami typowego emigranta - ja nie miałem potrzeby wyjeżdżania z kraju. Na temat sensu i powodów, dla których się emigruje, wystarczająco dużo naczytałem się polskich lektur. Miłosza, Grudzińskiego... Na tej improwizowanej emigracji przewertowałem też Gombrowicza i to już mi wystarczało. Z kartek biła gorycz i nostalgia za tym, co pozostało, bardzo skrzętnie skrywana w tym inteligentnym, złośliwym i wyrafinowym umyśle. Dlatego, szczerze mówiąc, mój pobyt w Australii nie był emigracją, ale czymś w rodzaju urlopu, który sobie przedłużyłem.

- Nie myślał Pan o zaistnieniu w teatrze australijskim?

- Od początku uważałem, że aktorstwo to zawód dużego ryzyka. Aktorów jest kilka tysięcy, a prawdziwe kariery zagraniczne można policzyć na palcach jednej ręki. Jedną z nich jest kariera Andrzeja Seweryna. To, że został aktorem Comedie Francaise i że będąc cudzoziemcem dostał nagrodę dla najlepszego aktora we Francji, jest niezwykłym osiągnięciem. Znakomite wyniki we Włoszech osiąga też Jerzy Stuhr. Ja natomiast nigdy nie zdobyłem się na to, aby grać w obcym języku. Zawsze uważałem, że przerasta to moje możliwości. W filmie produkcji zagranicznej można wszystko - nauczyć się tekstu, podglądać z monitora albo podłożyć głos. Natomiast wówczas, gdy musimy stanąć twarzą w twarz z przedstawicielem obcego narodu i w zrozumiały sposób intonować jego literaturę, to już naprawdę "wyższa szkoła jazdy".

- Zapisał się Pan w pamięci widzów jako Janosik. Czy każdy aktor powinien mieć taką rolę, z którą przechodzi do historii? Czy może taka rola przeszkadza w dalszej karierze?

- I tak, i nie. To piętno najczęściej daje rozpoznawalność na całe życie, chyba że całkowicie się zmienimy. Ja również się zmieniłem, ale chyba nie aż tak bardzo, bo moi rówieśnicy jeszcze mnie poznają i pokazują dzieciom. Powiem tak: człowiek chciałby wyzwolić się z takiej roli, bo aktorstwo jest zawodem, który polega na ciągłym przepoczwarzaniu się, ale - z drugiej strony - powinno być jednocześnie zawodem polegającym właśnie na rozpoznawalności. Chodzi o to, aby najpierw wbić się w pamięć widza taką czy inną rolą, a potem spróbować czegoś innego. Ja takich prób trochę popełniłem. W filmie "Sara" czy w "Trzynastym posterunku".

- Jakie ma Pan wspomnienia z planu filmowego "Pana Tadeusza"?

- Jedno króciutkie, które poczułem w kościach... Andrzej Wajda powiedział realizatorom: - Dajcie mu maczugę. Niech macha jak kropidełkiem. I przynieśli mi takie kilkunastokilogramowe "kropidełko", które jak wziąłem do ręki, to rzeczywiście poczułem. Jak zacząłem machać, to na drugi dzień nie mogłem chodzić. Śmiałem się, że to prawdopodobnie kara, którą Wajda wymyślił dla mnie za to, że przez kilkanaście lat nie brałem udziału w jego filmach. Przyjąłem ją jednak z przyjemnością. I z radością machałem tą maczugą do momentu, kiedy mnie nie łupnęło w krzyżu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji