Artykuły

Układ Fredry

Dwa spostrzeżenia nasuwają się po obejrzeniu "Męża i żony" Aleksandra Fredry. Pierwsze: że jest to utwór człowieka młodego, którego pozbawione złudzeń, bezwzględne, dla niektórych nawet "cyniczne" spojrzenie na instytucję małżeństwa jest nacechowane specyficzną łatwością w formułowaniu opinii, jaka charakteryzuje ludzi, którzy sami przeżyli niewiele. Drugie: że "Mąż i żona" jest utworem napisanym po prostu przez człowieka nieżonatego, a zatem niezaangażowanego jeszcze osobiście w sprawy, o których się wypowiada.

W jednym z poprzednich numerów Janina Szymańska nakreśliła tło historyczne "Męża i żony". Młody Fredro, po odbyciu kampanii napoleońskiej, zamienia mundur na frak, staje się bywalcem lwowskich salonów; w tym czasie zakochuje się w hrabinie Skarbkowej, ale cóż, kiedy dama jest zamężna

Można by sądzić, że gromadzę tutaj argumenty, przemawiające przeciwko tej sztuce. No bo czyż z nawyku nie oczekujemy od autora ugruntowanych, sprawdzonych we własnym doświadczeniu poglądów? Czyż nie dążymy do tego, by powiedzieć: małżeństwo jest tym, co o nim sądzi autor "Ślubów panieńskich"? Fredro, wielkość podręcznikowa, bard staropolskich cnót, zachęca do tego, by go traktować jako nauczyciela moralności stosowanej.

I otóż w "Mężu i żonie" młody Fredro nie jest ani obiektywny, ani wyważający racje, ani ustalający normy postępowania. Nie czuje się jeszcze powołany do tego, by wpajać w swych odbiorców kult jakichś starych, dobrych czasów, by ich strofować bądź pocieszać. Jest cudownie niezależny, wolny w swych opiniach i obserwacjach. Dlatego właśnie pozycja "Męża i żony" w naszej literaturze opętanej przez pedagogiczne pasje jest tak wyjątkowa. Ten utwór inteligentny, błyskotliwy, przenikliwy domaga się uznania prawdy (ale któż się na nią łatwo zgodzi?), że każda wypowiedź autorska jest jak gdyby głosem dyskusyjnym, a nie wykładem zobowiązujących norm. Fredro napisał sztukę syntetyzującą jego własne spostrzeżenia; takich małżeństw, jak te, które opisał, małżeństw określonych klasowo, środowiskowo, czasowo widział sporo. Ale czy jest to sztuka o małżeństwie w ogóle? Na to pytanie widz sam sobie musi odpowiedzieć; zarówno ten, który oglądał sztukę Fredry bezpośrednio po jej napisaniu, jak i widz dzisiejszy. W końcu każdy z nas konfrontuje sugestie autorskie z własnym widzeniem świata i jego spraw.

Ale właśnie dlatego, że na "Mężu i żonie" nie ciążą żadne serwituty patriotyczne, edukacyjne, moralizatorskie - analiza, jaką przeprowadza, zaskakuje przenikliwością. Fredro precyzyjnie nakreśla pewien układ, w którym osoby połączone z sobą więzami instytucjonalnymi (mąż i żona) oraz sentymentalno - erotycznymi (mąż ze służącą, kochanek z żoną przyjaciela, służąca z kochankiem swej pani) wzajemnie sobie wiążą ręce, a równocześnie, właśnie w tym układzie, mogą sobie pozwolić na pewną dozę bezkarnej swobody. Tradycyjny trójkąt zostaje tu zastąpiony przez czworokąt. Pan zdradza panią ze sługą, ale ta zdrada w jakiejś mierze rozwiązuje ręce pani szukającej satysfakcji z kochankiem; by jednak sytuacja tej ostatniej nie była zanadto uprzywilejowana - kochanek zdradza ją z tą samą służącą, z którą żyje pan; co za tym idzie - ranga sukcesu erotycznego pana wyraźnie się obniża. Żonę zdradza mąż i kochanek; męża zdradza żona, sługa-kochanka i przyjaciel, powiernik sekretów. Jedyną osobą w tym układzie, która nie czuje się zdradzana jest służąca; ta bowiem na żadną wierność ze strony panów nie liczy - ale co będzie, gdy wyjdzie za mąż?

Nietrudno jednak nie zauważyć, że to małżeństwo tak zimno, choć z humorem przez Fredrę sportretowane, ma charakter wyraźnie klasowy; ponad wzajemnymi zobowiązaniami przypieczętowanymi przysięgą małżeńską górę biorą konwencje obyczajowe środowiska. Tak więc uniwersalność "Męża i żony" - jeśli się na nią zgodzimy - wypływa właśnie ze ścisłego rodowodu społecznego tej sztuki; gdy bowiem oglądamy dziś filmy, mówiące nam o rozkładzie małżeństwa w środowiskach wyemancypowanych finansowo, intelektualnie, towarzysko, stykamy się w nich w końcu z podobnymi układami jak ten, który nam pokazał ubiegłowieczny Fredro; z tą jedynie różnicą, że małżeństwa zawierane przez ludzi "z elity" spełniają już w mniejszym stopniu funkcję parawanu chroniącego przed skandalem, w większym - służą interesom. W końcu jednak chodzi o to samo: związek dwojga ludzi, z którego wyeliminowano zasadę, uzasadniającą go - wzajemną miłość.

"Męża i żonę" wystawił w Teatrze TV znakomity znawca Fredry, wielokrotny inscenizator jego sztuk, Bohdan Korzeniewski. Było to przedstawienie prowadzone pewną ręką, lekkie, ale nie spłycające krytycznego spojrzenia autora. I co jeszcze istotne: absolutnie wyzbyte wszelkich natarczywych prób unowocześniających. To dobrze, bowiem "Męża i żony" nie trzeba otrzepywać z kurzu - sztuka zachowała do dziś świeżość. Pewnym momentem aktualizującym było wystąpienie aktorów znanych nam z ekranu: Jolanty Bohdal, Marty Lipińskiej, Zdzisława Wardejna, Zbigniewa Zapasiewicza. Ich obycie z kinem miało wpływ na wyraz ich ról, potraktowanych bardziej filmowo niż teatralnie. W ogóle sztuka była grana bardzo dobrze; moralne przestrogi wypowiadano bez przekonania, akty skruchy nie były szczere, wybuchy gniewu - pozorne, wyznania - niezbyt gorące. Ale wszyscy ci zdradzający się wzajemnie ludzie nie najgorzej się z sobą czuli. Wydaje mi się, że na takim nastroju Fredrze właśnie zależało.

Teatr TV (23 IV 1973). Aleksander Fredro: "Mąż i żona". Reżyseria - Bohdan Korzeniewski. Scenografia - Jan Banucha. Reżyseria telewizyjna - Bogdan Augustyniak. Wykonawcy: Marta Lipińska, Zbigniew Zapasiewicz, Jolanta Bohdal i Zdzisław Wardejn.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji