Artykuły

Sztuka nie jest dla wszystkich

- Myślę, że te same utwory, które 50 lat temu były zupełnie niezrozumiałe, stały się bardziej zrozumiałe. Oczywiście nie dla każdego. Sztuka nie jest dla wszystkich. Gdyby tak było, musiałaby być na bardzo niskim poziomie - mówi Krzsztof Penderecki wGazecie Wyborczej.

Mateusz Borkowski: Większość kompozytorów łagodnieje na starość. Tzw. późny styl przejawia się właśnie złagodzeniem języka muzycznego. Czy to reguła?

Krzysztof Penderecki : Prawie tak, chociaż Igor Strawiński pod koniec życia ciągle eksperymentował, zmieniał swój styl, zaskakiwał. Artysta powinien być wolny i powinien robić to, co mu się wydaje, że jest dla niego najlepsze. Albo ludzie to rozumieją i idą za tym, albo nie i trudno, miało się wtedy pecha.

A jak to jest u pana?

- Od początku miałem swoich słuchaczy. To nie była duża grupa, ale na początku lat 60., kiedy pisałem zupełnie nową muzykę, która zmieniła muzykę współczesną, wszyscy nawiązywali do mojej twórczości i nierzadko ją też kopiowali. Tak było w przypadku "Trenu". Za to ja zawsze uciekałem od siebie. Jeśli jakiś okres trwał troszeczkę dłużej, niż wydawało mi się, że powinien, to podążałem wtedy w zupełnie innym kierunku.

Dzisiaj pana kompozycje wydają się być bardziej zrozumiałe niż kiedyś.

- Myślę, że te same utwory, które 50 lat temu były zupełnie niezrozumiałe, stały się bardziej zrozumiałe. Oczywiście nie dla każdego. Sztuka nie jest dla wszystkich. Gdyby tak było, musiałaby być na bardzo niskim poziomie. Ale utworów, które wykonałem dwa lata temu podczas Open'er Festivalu w Gdyni, pochodzących z 1960 i 1961 roku (uznanych w owych czasach za obrazoburcze), przyszło posłuchać kilkadziesiąt tysięcy młodzieży. Sztuka musi mieć swój czas i nie ma na to żadnych reguł. Moja muzyka zmieniała się od tamtego czasu kilkakrotnie. Spędziłem te lata pracowicie - zdążyłem napisać przeszło 200 utworów. Są kompozycje takie jak "Pasja", które są bliższe słuchaczowi ze względu na tematykę. Z kolei w latach 80. napisałem utwory takie jak II Symfonia, które były kontynuacją postromantyzmu. Nudne byłoby pisać przez całe życie to samo.

Trwający właśnie Festiwal Emanacje, który odbywa się w stworzonym przez pana Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach i w innych miejscowościach Małopolski, skupia się przede wszystkim na promocji młodych i utalentowanych artystów.

- Przyznam się, że nigdy tak naprawdę nie miałem czasu dla swoich studentów. Było kilku, którzy byli zdolni i sami sobie radzili, a ja dawałem im tylko drobne rady, ale to nie było nauczanie w tradycyjnym rozumieniu. Stąd pomysł, by oddać to, co otrzymałem z własnego wykształcenia. Chciałem zrobić coś dla młodzieży. Postanowiłem wybudować koło mojej posiadłości w Lusławicach salę koncertową. Udało mi się też stworzyć całą infrastrukturę z hotelem dla studentów, stołówką i salami do ćwiczeń. Powstała właściwie nietypowa szkoła muzyczna, która choć nią nie jest, działa na podobnej zasadzie. Organizujemy kursy i rozmaite projekty, w tym wspomniane Emanacje. Podczas ubiegłorocznej edycji udało się zorganizować 80 koncertów. Dzięki temu Lusławice zaistniały. To miejsce, do którego się w pewnym sensie pielgrzymuje - muzyczna młodzież chce tu być i ma do tego celu stworzone bardzo dobre warunki.

Stał się pan mentorem dla młodych ludzi. A kim byli pana mistrzowie z młodości?

- Miałem bardzo wielu mistrzów. Odebrałem bardzo dobre wykształcenie. Za moich czasów bardzo ważna była polifonia, kontrapunkt studiowało się przez trzy lata. Poza tym sam analizowałem partytury wielkich kompozytorów, oczywiście każdy powinien to robić. Same studia obecnie nie dają takich możliwości. Dlatego właśnie organizujemy w Lusławicach kursy mistrzowskie i ściągamy największych mistrzów z całej Europy.

W ramach Emanacji w Lusławicach i Krakowie będzie pan dyrygował powoływaną corocznie do życia młodzieżową orkiestrą Penderecki: Musik Akademie Westfalen.

- Właśnie wróciłem z Westfalii, gdzie miałem próby z tym zespołem. To orkiestra, do której w tym roku zgłosiło się ponad 800 instrumentalistów, i to z całego świata! Teraz grają w niej muzycy 28 różnych narodowości. To naprawdę międzynarodowy zespół. Nie było łatwo z ludzi, z których każdy jest indywidualistą, stworzyć w ciągu dwóch i pół tygodnia orkiestrę, ale się udało. To też jeden z celów, żeby młodzi nauczyli się grać zespołowo. Duży udział w pracy z orkiestrą miał krakowski dyrygent Maciej Tworek.

Usłyszymy m.in. "Concerto grosso" z 2001 roku. Czy to nie jest trochę nierówna walka - trzy wiolonczele kontra cała orkiestra?

- A co, jeśli mamy koncert na jedną wiolonczelę? Wtedy "walka" jest jeszcze bardziej nierówna. Dlatego też ten utwór nazywa się właśnie concerto grosso - koncertują w nim trzy instrumenty w pewnym sensie przeciwko orkiestrze. Akurat wiolonczela doskonale się do tego nadaje - to instrument o dużym wolumenie brzmienia. Na początku twórczości używałem jej jako instrumentu perkusyjnego, ale to jednak wspaniały instrument, na którym można doskonale wydobyć kantylenę.

A opera "Fedra"? Czy wciąż znajduje się w pana planach?

- Tak, nawet podpisałem umowę z Operą Wiedeńską. Dosyć sprytnie termin ukończenia został umieszczony w kontrakcie. Napisano, że premiera odbędzie się nie wcześniej jak 16 miesięcy od oddania partytury. Jeżeli napisaliby, że termin oddania mija w 2015 roku, bądź 2016, to już bym dawno tę operę napisał. A tak to piszę w międzyczasie inne utwory.

Czy myśląc o głównej bohaterce, nadal bierze pan pod uwagę śpiewającą kontraltem Ewę Podleś?

- Tak, to partia przeznaczona dla jej typu głosu. Bardzo bym chciał, żeby zaśpiewała tę rolę. Pod koniec przyszłego roku powinienem się zabrać już do "Fedry".

Widzi pan swojego następcę wśród polskich bądź zagranicznych kompozytorów?

- Ostatnio z kompozytorami jest dość krucho. W latach 60. był Karlheinz Stockhausen, Pierre Boulez, za których muzyką niespecjalnie przepadam. Było kilka światowych nazwisk - w Rosji tworzył jeszcze Dymitr Szostakowicz. Teraz w Rosji nie ma ani jednego znanego kompozytora, może poza Sofiją Gubajduliną, ale ona jest starsza ode mnie.

Są też młodzi kompozytorzy. Nie wystarczy jednak napisać pięciu dobrych utworów, żeby być dobrym kompozytorem. Takich utworów trzeba napisać sto albo sto pięćdziesiąt. Wtedy jest się kompozytorem naprawdę.

W pana ocenie nie ma na razie kogoś takiego?

- Nie twierdzę, że nie ma, ale ja nie znam takiej osoby. Z drugiej strony nie interesuję się za bardzo tym, co tworzą inni, nie mam na to czasu. Chcę być sobą, a jestem zdolny na tyle, że wystarczy, że raz coś usłyszę i mogę to od razu zapisać. Z tego powodu staram się nie słuchać muzyki innych, żeby nie ulegać ich wpływom.

Zaskoczył pan wszystkich współpracą z gitarzystą brytyjskiego zespołu Radiohead Jonnym Greenwoodem.

- Akurat doszło do niej dzięki Greenwoodowi, który wypowiedział się w jednym z wywiadów, że główną inspiracją dla jego muzyki jest moja wczesna twórczość. Przyprowadził go do mnie Filip Berkowicz. Zaprzyjaźniliśmy się. To nie tylko bardzo zdolny gitarzysta, ale i kompozytor. Wiem, że studiował nawet przez jakiś czas kompozycję. Zresztą nie trzeba skończyć studiów muzycznych, żeby być kompozytorem, niezbędny jest po prostu talent.

Przyciąga pan młodych twórców. Myślę choćby o Piotrze Orzechowskim, kompozytorze i pianiście jazzowym, który wziął na warsztat pana utwory.

- To bardzo twórczy młody człowiek. Zrobił coś, o czym nigdy nie pomyślałem. Moją "Polimorfię" na orkiestrę smyczkową, która swoją drogą nie brzmi jak typowa orkiestra smyczkowa, zaaranżował na fortepian, z którego wykorzystał jedynie środek. I okazało się, że to ma sens.

Czym chce pan jeszcze zaskoczyć?

- Czy mnie się chce zaskakiwać? Może w moim wieku już nie powinno się tego robić. Opowiem panu coś. Niedaleko Lusławic, w małej wiosce, znajduje się szkoła muzyczna. Na początku było w niej kilkudziesięciu uczniów. Kiedy w ubiegłym roku otworzyłem Europejskie Centrum Muzyki, uczniów chętnych do nauki było już 350. Z takiej liczby naprawdę muzykalnych będzie może pięć osób, ale to wystarczy. To oznacza, że Lusławice zdały egzamin.

Panu się udało, a w Krakowie wciąż czekamy na salę koncertową z prawdziwego zdarzenia.

- W Krakowie można wybudować Centrum Kongresowe, bo to wszyscy popierają. A sali koncertowej nigdy nie było. Przed wojną w Krakowie nie było orkiestry. Ta powstała za sprawą Niemców dopiero w czasie okupacji. Działała jako Orkiestra Generalnej Guberni, w której grało też trochę polskich muzyków. Gdyby nie wojna, to nie zostałaby założona. Od tego czasu Filharmonia Krakowska mieści się w budynku kościelnym, w którym była nawet niezła akustyka, ale do momentu odbudowy po pożarze z 1991 roku. To dziwne, ale we wszystkich mniejszych od Krakowa miastach, takich jak Gorzów czy Kielce, udało się wybudować sale koncertowe. Przestałem już wierzyć, że u nas się to uda.

***

PENDERECKI.

Gdy nie komponuje, sadzi drzewa

Jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów. W ubiegłym roku obchodził 80. urodziny oraz 60-lecie pracy zawodowej. Do jego najważniejszych utworów należą: "Pasja wg św. Łukasza", "Polskie requiem", "Ofiarom Hiroszimy - tren" czy "Polymorphia". Ten ostatni utwór zabrzmiał m.in. w "Lśnieniu" i "Egzorcyście". Po muzykę Pendereckiego sięgali także Lynch, Scorsese i Wajda. Współtworzył polską szkołę kompozytorską i awangardę, rozwijał nowy nurt - sonoryzm. Trzykrotnie otrzymał nagrodę Grammy oraz szereg innych wyróżnień, w tym Order Orła Białego. Komponuje muzykę instrumentalną, utwory operowe i wokalne. Przez 15 lat był rektorem Akademii Muzycznej w Krakowie. Odpoczywa w swoim dworku w Lusławicach, gdzie - jeśli akurat nie komponuje - sadzi drzewa.

FESTIWAL EMANACJE

Od czerwca do września w najpiękniejszych zakątkach Małopolski publiczność może uczestniczyć w koncertach muzyki klasycznej i jazzowej. Sercem festiwalu jest Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, dysponujące salą koncertową na 650 miejsc.

Repertuar koncertów obejmuje recitale solowe, koncerty kameralne, jak również muzykę symfoniczną i chóralną. Wykonawcami są znakomite zespoły, dyrygenci i soliści oraz utalentowani i utytułowani artyści młodego pokolenia.

Nazwa festiwalu nawiązuje do utworu Pendereckiego "Emanacje" na dwie orkiestry smyczkowe z 1959 roku, za który 25-letni wówczas kompozytor otrzymał nagrodę na II Konkursie Młodych Kompozytorów Związku Kompozytorów Polskich.

Tegoroczna, druga edycja festiwalu odbywa się pod hasłem "Tradycja - Współczesność - Talent". Wezmą w niej udział m.in. Lusławicka Orkiestra Talentów, zwycięzcy plebiscytu TVP "Młody Muzyk Roku", Międzynarodowa Orkiestra Symfoniczna Penderecki: Musik Akademie Westfalen, a także uznane gwiazdy i mistrzowie, m.in. muzycy Filharmonii Berlińskiej.

Wstęp na wszystkie koncerty festiwalu jest bezpłatny, na niektóre wydarzenia obowiązują darmowe karty wstępu. Szczegółowe informacje na stronie www.emanacje.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji