Artykuły

Marlena od zadań specjalnych

Rządzi ponad setką ludzi, którzy dla niej są gotowi nawet w największy mróz rozebrać się do rosołu i zatańczyć w dworcowej hali. A jak nie rządzi, nie reżyseruje i nie biega za sponsorami, to jakimś cudem znajduje sposób na odcięcie się od reszty świata. Zostaje wtedy sama ze swoimi myślami i pisze sztuki - o Marlenie Hermanowicz z Teatru Bezpańskiego z Rudy Śląskiej pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

"Dzień dobry, nazywam się Marlena Hermanowicz. Jestem dyrektorką artystyczną Teatru Bezpańskiego z Rudy Śląskiej i przyszłam zapytać się, czy nie chcieliby może Państwo zostać sponsorami pierwszego naszego spektaklu? Potrzebujemy 150 tysięcy złotych". Pytanie to u progu swojej artystycznej drogi zadała kilkadziesiąt razy różnym osobom - pracownikom urzędów, dyrektorom instytucji kultury i właścicielom firm. Niektórzy w odpowiedzi tylko pukali się w czoło, ale inni wyciągali pomocną dłoń. I dzięki nim udało się spełnić pierwsze marzenie o teatralnym debiucie, choć nie od razu, bo przygotowania do premiery zajęły dyrektorce, czterdziestu aktorom i współpracownikom odpowiedzialnym za powodzenie spektaklu prawie dwa lata. Była to "Historia Pewnej Zbrodni" na motywach powieści grozy pt. "Frankenstein" autorstwa Mary Shelley. To właśnie przypadkowo przeczytana książka o legendarnym żywym trupie (siostra uczyła się do egzaminu z literatury angielskiej i wszędzie porozrzucane były książki) natchnęła Marlenę do zrobienia tego widowiskowego, wieloobsadowego spektaklu.

Koledzy pomogli

Od początku wiedziała, że musi to zrobić. Trzeba było założyć teatr, namówić do współpracy kolegów, zrobić casting i wyprodukować przedstawienie. I okazało się, że wszystko jest możliwe dzięki jej uporowi oraz wsparciu życzliwych ludzi. Sama nie wie, jak to się udało - bez żadnych doświadczeń i znajomości porwała się na coś tak kosztownego. Więcej było w tym działaniu emocji i wiary niż planowania i chłodnych kalkulacji.

Spektakl powstał, choć na tydzień przed premierą brakowało kilkudziesięciu tysięcy na opłacenie panów od techniki. Ktoś inny może by się i załamał, ale nie Marlena. Postanowiła, że spektakl się odbędzie i już. Koniec i kropka. Ekipa się montowała - premiera miała mieć miejsce w Szybie Wilson w Katowicach-Nikiszowcu - a reżyserka ruszyła szukać ostatniego sponsora.

Kołem ratunkowym okazała się być Ars Cameralis, jedna z wojewódzkich instytucji kultury. Jej dyrektor Marek Zieliński, kiedy usłyszał o tym, ile pieniędzy jeszcze potrzeba, chwycił się za głowę, bo była to dość duża suma, którą w dodatku trzeba było pozyskać w miarę szybko. Do premiery zostało raptem kilka dni. Ale nie mógł pozwolić, by pomysł młodej studentki się nie powiódł. I powiódł się. Premiera odbyła się nocą. Na środku hali kilkudziesięcioosobowy tłum młodych ludzi poprzebieranych za umarlaki. Śpiewają, tańczą i grają w oparach białego dymu. Na widowni kilkaset osób. Siedzą i stoją gdzie popadnie przyglądając się popisom owładniętej miłością do sceny młodzieży. Są jedynymi świadkami tego przedsięwzięcia. Drugiego takiego spektaklu już nie będzie. "Historia pewnej zbrodni" - pierwszy spektakl Teatru Bezpańskiego, debiut reżyserski Marleny, został wystawiony tylko jeden raz. Był zbyt kosztowny, by grać go ponownie. Pozostały wspomnienia i zapał, by robić kolejne, nowe przedstawienia.

Mama i jej dzieci

Jak to się stało, że dziewiętnastolatka założyła własny teatr? - Kończyłam wtedy liceum i zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Jednocześnie nie chciałam rozstawać się z przyjaciółmi z mojej klasy, którzy brali udział w tworzonych przeze mnie projektach teatralnych. Wówczas kolega namówił mnie, abym stworzyła teatr - odpowiada skromnie pomysłodawczyni, smukła, postawna blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy. Dziś, po pięciu latach od powstania Teatru Bezpańskiego, czyli latach intensywnej pracy nad kilkunastoma spektaklami, pozyskiwania pieniędzy na działalność i partnerów do projektów artystycznych, Marlena nie musi się już przedstawiać. - Już mnie kojarzą. Jak mnie widzą, to wiedzą, że przyszłam prosić o pieniądze na swój nowy projekt artystyczny - śmieje się.

Półtora roku temu udało jej się przekonać włodarzy Rudy Śląskiej, by przeznaczyli na siedzibę teatru pomieszczenia nieczynnego budynku dworca PKP w Chebziu. Również mieszkańcy przychylnie odnieśli się do tego pomysłu, choć niektórzy z nich życzyli sobie, aby znajdowała się tam świetlica albo nawet kaplica. Ostatecznie powstała tam przestrzeń dla projektów kulturalnych. Spektakle grywają jednak od czasu do czasu - wówczas gdy znajdą się pieniądze na nowy projekt. Poza tym podarowane im przez miasto lokum wymaga remontu. Sala nie jest przystosowana do organizowania tam spektakli teatralnych ani nawet prób.

Ale bynajmniej sytuacja ta nie zraża Marleny. Przeciwnie. Ma kolejny powód, by działać i zdobywać fundusze na remont. Przyzwyczaiła się do myśli, że jak się ma teatr, to ma się również kłopoty. Na szczęście potrafi je rozwiązywać. Teatr nadal funkcjonuje, a ona pomaga swoim rówieśnikom odkrywć własne talenty. I jest to dla niej obecnie najważniejszy z powodów, dla którego prowadzi Teatr Bezpański. Dzisiaj współpracuje z nią około stu trzydziestu osób! Jedna czwarta z nich to ci, którzy razem z Marleną zaczynali przygotowania do otwarcia teatru w 2009 roku. Wielu z nich, dzięki działalności w Teatrze Bezpańskim, związało się z teatrem na stałe: uczą się w szkołach teatralnych, tworzą swoje projekty artystyczne, traktują tę działalność nie jako hobby, ale sposób na życie. Tak jak Alan i Kamila, którzy pracują z nią od czasu "Historii Pewnej Zbrodni". On jest obecnie studentem Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu krakowskiej szkoły teatralnej, ona zdobyła właśnie dyplom teatrologa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Właśnie przygotowują się do najnowszej premiery Teatru Bezpańskiego: Alan w niej tańczy, Kamila śpiewa.

Co sprawia, że są w zespole od pięciu lat i ani myślą z niego odchodzić? - Fantastyczna atmosfera, jaka panuje podczas prób, poczucie, że bierze się udział w czymś wyjątkowym, oraz możliwość rozwijania i poznawania siebie samych - mówi Kamila. Przy okazji zadziwia ją umiejętność, z jaką Marlena łączy organizowanie produkcji z reżyserowaniem oraz to, że potrafi mimo iż sama nie tańczy - dawać aktorom cenne uwagi na ten temat. Alan zachwala sobie ducha zespołowości, jaki panuje w Teatrze Bezpańskim. Bez ogródek przyznaje również, że to dzięki Marlenie właśnie dostał się na studia aktorskie. - Ona jest taką naszą artystyczną mamą, która się nami opiekuje i ciągle dba o nasz rozwój - podsumowuje. Sama dyrektorka o sobie mówi, że jest buforem bezpieczeństwa między swoimi artystami a światem zewnętrznym. - Nie chcę, aby martwili się, że coś idzie nie tak. Wolę brać wszystkie problemy z organizacją spektaklu na siebie, żeby aktorzy mogli skupić się jedynie na graniu. Zresztą lubię pracę, która wymaga ode mnie poświęcenia i kreatywności.

Trudno się nadziwić, że ta spokojna, rezolutna dziewczyna, która siedzi obok mnie i wyważonym głosem opowiada o swoich dokonaniach, potrafi żelazną ręką kierować ponadstuosobowym zespołem. A jak nie rządzi, nie reżyseruje i nie biega za sponsorami, to jakimś cudem znajduje sposób na odcięcie się od reszty świata. Zostaje wtedy sama ze swoimi myślami i pisze sztuki.

Pióro jak u pięćdziesięciolatka

Cztery lata temu do drzwi domu rodzinnego Marleny w Rudzie Śląskiej zapukali redaktorzy "Dialogu", jedynego ogólnopolskiego miesięcznika poświęconego współczesnej dramaturgii polskiej i światowej. Chcieli opublikować jej sztukę pt. "Wisielec", która zwyciężyła w 2010 roku w Ogólnopolskim Konkursie Małych Form Dramaturgicznych 1-2-3 zorganizowanym przez Teatr im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. A potem następną - "Potęgę spódnicy", która dostała się do finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2011.

Skąd jej się "to" wzięło? - Nie mam najmniejszego pojęcia - odpowiada z rozbrajającą szczerością. - Nikt z mojej rodziny nie ma nic wspólnego z teatrem. Pociąg do sztuki musiał dojrzewać we mnie latami. W dzieciństwie uczęszczałam na warsztaty plastyczne i muzyczne, chętnie brałam udział w szkolnych akademiach i występach artystycznych, byłam nawet członkinią zespołu ludowego Rudzianie. I od zawsze uwielbiałam pisać: wiersze, opowiadania i wypracowania na zajęcia z języka polskiego. Pewnie to mnie tak uwrażliwiało i rozwijało - dodaje Marlena.

Do pisania zachęcił ją Jerzy Mazurek, wicedyrektor Młodzieżowego Domu Kultury w Rudzie Śląskiej, gdzie od lat prowadzi grupę teatralną Wizjer, do której Marlena trafiła jako nastolatka. Do przyjścia na zajęcia namówił ją kolega z klasy, wiedząc, że Marlena lubiła teatr i chętnie brała udział we wszystkich inicjatywach artystycznych, które organizowano w szkole. Ale nie chciała grać, tylko od razu reżyserować spektakle. Instruktor z MDK był jedną z pierwszych osób, która w nią uwierzyła. Dostrzegł w niej talent i zapał do teatru. Pozwolił jej nawet zrobić razem z Wizjerem sztukę, do reżyserowania sam się przez długi czas przymierzał.

- Miałam wtedy 16 lat i musiał to być niezły gniot. Do dziś przepraszam pana Jerzego za to, że mu zabrałam ten pomysł i chyba go zepsułam. Przecież ja wtedy nic a nic nie wiedziałam o reżyserowaniu! - chwyta się za głowę na wspomnienie swoich pierwszych poczynań reżyserskich. Następnie przyszła jej ochota na pisanie sztuk teatralnych. - To, że w ogóle piszę, zawdzięczam również panu Jerzemu - zdradza. - Przynosiłam mu swoje teksty, które czytał, po czym oddawał z uwagami i zachęcał do poprawek - opowiada.

Jerzy Mazurek do dziś uważnie śledzi poczynania Marleny. Uważa, że jest to osoba z fenomenalnym talentem pisarskim i reżyserskim, który dostrzegł wkrótce po tym, jak dołączyła do zespołu. Myślała obrazami, miała świetne pomysły inscenizacyjne i dobre pióro. - Ona musi być dramaturgiem i reżyserem. Po to się urodziła - mówi. I czeka, kiedy będzie mógł przeczytać kolejną jej sztukę lub zobaczyć któryś z jej spektakli wyreżyserowany na profesjonalnej scenie.

Niedługo później smykałkę do pisania dostrzegli u Marleny również jurorzy konkursu dramatopisarskiego. Nie mogła uwierzyć w to, że go wygrała i że jej pierwsza poważna sztuka została włączona do repertuaru białostockiego teatru. - Nie wiesz, jakie to dziwne uczucie usłyszeć nagle wypowiadane na głos, ułożone przeze mnie słowa - wspomina.

Jury znowu nie mogło się nadziwić, że nie jest pięćdziesięcioletnim mężczyzną. Myśleli, że ktoś taki jest właśnie autorem niezwykle dojrzałej sztuki opisującej trudną relację ojca z dorastającym synem. Dopiero po rozstrzygnięciu konkursu i otwarciu kopert z nazwiskami autorów okazało się, że "Wisielca" napisała niedoświadczona, choć utalentowana maturzystka. Pamięta, że chwalili ją za oryginalny język, własny styl, sposób opisywania świata oraz za to, że potrafiła oddać głębię psychologiczną bohaterów sztuki: ojca i syna, będących w konflikcie.

Mimo że najmocniej czuje się w pisaniu sztuk teatralnych, to z powodu chronicznego braku czasu od ponad roku niczego nowego nie napisała. Bo żeby móc napisać dobry tekst, potrzeba jednak trochę więcej czasu niż dwa tygodnie. Ostatnią swoją sztukę, "Potęgę spódnicy", o kobietach, które podczas wojny zostają zupełnie same, pisała prawie dwa lata. - Gdybym tylko miała możliwość uciec na parę miesięcy na jakąś pustelnię, to na pewno wróciłabym z nowym tekstem, który już od jakiegoś czasu we mnie siedzi. Wystarczy przelać go na papier. Niestety, na razie musi zostać we mnie - wzdycha. Najbliższe miesiące poświęci przygotowaniu spektaklu dyplomowego, który pozwoli jej uzyskać tytuł reżysera teatru dzieci i młodzieży we wrocławskiej filii Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie.

Szekspir lubi breakdance

Na swój dyplom wybrała "Kupca weneckiego" Williama Szekspira, ale w spektaklu nie padnie ani jedno słowo z dramatu stratfordczyka. W ogóle ze sceny nie padnie żadne słowo, ponieważ będzie to spektakl bez słów, za to z dużą ilością tańca: od hip-hopu, przez b-boying i breakdance, po techniki tańca współczesnego. Okazuje się bowiem, że Marlena przechodzi obecnie fascynację teatrem tańca. Poza tym lubi wyzwania - jeszcze nikt nigdy w historii polskiego teatru tańca nie wystawił "Kupca weneckiego", więc postanowiła, że ona będzie pierwsza. - Jeżeli nikt jeszcze czegoś nie zrobił, to znaczy, że musi to być trudne. A jeśli coś jest trudne, to jest też fascynujące - mówi Marlena i podnosi sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Właśnie razem z choreografką Iwoną Tchórzewską i kostiumolożką Pauliną Plizgą wpadły na pomysł, by oprawa spektaklu nawiązywała do ptaków wodnych. Uczą więc aktorów ptasiego sposobu poruszania się i zmagania z niewidzialną wodą. Bo przecież akcja dzieje się w Wenecji. Próby trwają od lipca w Bytomskim Teatrze Tańca i Ruchu "Rozbark", gdzie reżyserka odbywa staż. Premiera jednak odbędzie w Gdańsku, podczas 18. edycji Międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego.

- Znajoma scenografka, Małgorzata Bulanda, dowiedziawszy się o moim projekcie, podsunęła mi tę myśl. Powiedziała: spróbuj Marlena, co ci szkodzi. No i okazało się, że nie tylko zapraszają nas na festiwal ze spektaklem, ale również zaproponowali nam, abyśmy przeprowadzali akcje artystyczne w mieście podczas trwania imprezy - opowiada, sama nie wierząc jeszcze w to wszystko. No bo jak to możliwe, że jadą na jeden z najważniejszych festiwali teatralnych poświęconych twórczości Szekspira w Europie ze spektaklem, którego jeszcze nikt nie widział, w dodatku spektaklem dyplomowym, będącym debiutem z Szekspira? - Mam chyba po prostu szczęście do ludzi - mówi Marlena po chwili zastanowienia.

Co potem? Obrona pracy dyplomowej o współpracy między reżyserem a choreografem i kolejne studia. Tym razem z zakresu menedżerstwa. - Chcę zająć się organizacją produkcji spektakli teatralnych, zwłaszcza teatru tańca. Wkrótce we współpracy z choreografem Rafałem Urbackim w teatrze Rozbark rozpoczyna prace nad pierwszym z nich. Ma dotyczyć Ślązaków, ich przeszłości i tożsamości kulturalnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji