Artykuły

Gagi, numerasy i pan z siekierą

Teatr Powszechny wznawia jeden ze swoich przebojów - "Czarną komedię" Petera Shaffera - w częściowo zmienionej obsadzie. W głównych rolach kobiecych wystąpią dwie utalentowane, młode aktorki - Edy­ta Olszówka i Dominika Ostałowska.

DOROTA WYŻYŃSKA: Komedia, ga­tunek lekki i przyjemny, dla aktora bywa niemałym wyzwaniem. Czasem łatwiej doprowadzić widzów do łez niż do śmiechu... Jakie były Wasze lęki, obawy, kiedy po raz pierwszy mierzy­łyście się z komedią?

DOMINIKA OSTAŁOWSKA: Pamiętam, że kompletnie nie wierzyłam w to, że mam vis comica. Potem okazało się, że jednak ktoś się śmieje. Miałam o tyle ła­twiej, że do tej pory nie grałam w far­sach, ale w komediach, nazwijmy je, psy­chologicznych, każdy dowcip podszyty był gorzką nutą.

Pierwszy raz na dobre rozbawiłam się w "Korowodzie" Schnitzlera w Ateneum. Rozbuchałam się wewnętrznie w tym żartowaniu z siebie i z postaci. Poszłam na całość, przynajmniej w moim poczu­ciu. Od tej pory chętnie przyjmuję role komediowe. Odpoczywam po licznych samobójstwach, które popełniłam w in­nych sztukach.

EDYTA OLSZÓWKA: Moją pierwszą komedią były "Motyle są wolne" w Teatrze Ochoty. Nie miałam blokady. Właści­wie nigdy nie myślę o tym, że to ma być komedia, a to tragedia. Staram się grać serio i w zgodzie ze sobą.

Co czuje aktor, kiedy publiczność nie może opanować śmiechu?

EDYTA: Zdarzyło się, że "zgotowałam się" pod wpływem śmiechów na widow­ni. Ktoś śmiał się tak intensywnie, że to było zaraźliwe. Dlatego staram się nie zwracać uwagi, nie zastanawiać się w trakcie spektaklu, czy publiczność się śmieje, czy nie, bo mnie to rozprasza i za­czynam się gubić.

DOMINIKA: A ja czasem, jak słyszę, że się śmieją, to sobie myślę: "Żeby ci tyl­ko przypadkiem na tym śmiechu nie za­częło za bardzo zależeć". Bo to byłby ko­niec. Jest coś takiego w aktorach, przy­najmniej we mnie, że jak się robi fajnie, to chciałabym, żeby było jeszcze fajniej. Dlatego staram się trzymać swoje zapę­dy na wodzy.

Czy zdarzały się przypadki trudne? Np. ktoś zaczął się śmiać nie w tym mo­mencie co inni?

DOMINIKA: Pamiętam, że kiedyś na "Korowodzie" siedziała w pierwszym rzędzie osoba, która tak się strasznie śmiała, że zaczęłam się jej bać. Byłam przekonana, że to jest ktoś nieobliczal­ny. Bałam się podchodzić w jej stronę... Myślałam, że od takiego chorobliwego śmiechu niedaleko do, na przykład, rzu­cenia się na aktora z siekierą.

Mam też taki dziwny problem. Cza­sem mi się wydaje, że jak się ludzie za bardzo śmieją, to coś tracą. Żal mi dow­cipów, które przelatują jeszcze na tym śmiechu... A jednocześnie brakuje mi si­ły, żeby wyczekać ten śmiech do końca i dopiero po jego wybrzmieniu zacząć dalsze kwestie.

EDYTA: Ciszej, prosimy ze sceny, tro­szeczkę ciszej...

DOMINIKA: A czasem bywa tak, że je­stem tak bardzo przejęta, że nie słyszę śmiechu z widowni. Potem myślę: "Coś było niedobrze, publiczność nie reagu­je...". Dopiero po spektaklu ktoś mi mó­wi: "Ale przecież wszyscy się śmiali". Tak było na próbie "Czarnej komedii"... Chwilami mam takie poczucie wstydu, zażenowania, niepewności, że jestem skłonna usłyszeć raczej gwizdy, których nie ma, niż życzliwy śmiech.

Pamiętam, że na zajęciach z dramatu w szkole teatralnej tak się obawiałam, czy jestem w danym momencie wystar­czająco wiarygodna, że przerwałam pró­bę z pretensjami: "Dlaczego ktoś się śmieje?" - zawołałam. A nikt się nie śmiał. To byty tylko urojenia.

Czy w komedii można sobie pozwolić na odrobinę luzu? Czy kiedy jest faj­nie na widowni, aktorzy czują rozprę­żenie, sami się bawią?

EDYTA: Zdarzają się żarty, które są nie­zależne od nas... Ktoś się potyka, ktoś zmienia sens powiedzenia albo zapomi­na tekstu... Wydaje mi się, że przesadne rozprężenie na scenie jest niebezpiecz­ne. Są ustalone granice tej zabawy i każ­de ich przekraczanie jest po prostu ama­torką.

Czy słyszycie śmiech znajomych, któ­rzy przyszli na Wasz spektakl?

EDYTA: Często się poznaje kogoś po śmiechu. W ten sposób dowiaduję się, że jest na widowni.

Znajomi śmieją się w innych momen­tach?

DOMINIKA: Jeśli to aktorzy, to bywa, że się śmieją częściej...

EDYTA: Niektóre dowcipy, sytuacje są śmieszne dla tzw. Środowiska, a nie dla ludzi z zewnątrz... Zresztą z tym poczuciem humoru jest bardzo różnie. Kiedy występowaliśmy z "Czwartą siostrą" w Stanach Zjednoczonych, śmiech był w zupełnie innych momentach niż w Warszawie.

DOMINIKA: Np. w Warszawie, kiedy mówi się o butach, że są natowskie, jest potworny śmiech. W Ameryce właści­wie nie wiedzieli chyba, o co chodzi... A to był żelazny punkt programu...

EDYTA: Na początku nas to deprymo­wało, dlaczego się nie śmieją, nie podo­ba się, a potem nagle wybuchł chóralny śmiech przy kwestiach, na które w War­szawie nikt nie reagował.

A w życiu lubicie rozśmieszać? Czy zdarza się Wam usiąść w bufecie i za­bawiać kolegów dowcipami?

DOMINIKA: Ja lubię być rozśmiesza­na... żeby mnie aż bolały policzki. Czy sama opowiadam? Czasami.

EDYTA: Jesteś opowiadaczem...

DOMINIKA: Ale nie za wszelką cenę...

EDYTA: Lubię się śmiać, ale generalnie niosę w sobie taki swój smutek i czasa­mi mi to trudno przychodzi. Nie jestem towarzyską małpką. W tej roli czuję się cieniutko.

"Czarna komedia" to farsa, gatunek niemalże matematyczny... Każda sytu­acja musi być bardzo precyzyjnie przez aktorów przygotowana, żeby po­tem sprawiała wrażenie przypadko­wej, lekkiej, zabawnej - mówi się, że w farsie drzwi muszą się w odpowied­niej chwili otworzyć i w odpowiedniej zamknąć.

EDYTA: ...ciekawe wyzwanie, nowa ka­tegoria teatralna.

DOMINIKA: Przyznam się, że w pierw­szym momencie byłam zaniepokojona. Kiedy oglądałam innych aktorów w "Czarnej komedii", śmiałam się, po­dobało mi się to, co robią, ale kiedy sa­ma miałam wejść na scenę, czułam dziw­ny wstyd. Myślałam: "To żenada, dow­cip poniżej pasa, numeras... Mam się po­tykać co chwila, bo jest ciemno? Co ja jestem Flip i Flap?".

Do tej pory było tak, że kiedy grałam postać, która się przewraca, wiedziałam, że to "odzwierciedla jej stan duchowy". Tutaj moja bohaterka - Carol Melkett - przewraca się, bo jest ciemno... Po kil­ku próbach zmieniłam zdanie. W farsie ma być po prostu śmiesznie. To mają być gagi i nie można się tego wstydzić.

Na scenie spotykacie się po raz trze­ci... Grałyście razem w "Czwartej sio­strze" Głowackiego, w "Po deszczu" Belbela... Czy dwie utalentowane aktorki, rówieśniczki, podglądają się, rywalizują ze sobą?

EDYTA: Podoba mi się to, co robi Do­minika. Uważam, że pracując z kimś ta­kim, mogę być lepsza... Myślę, że się coś zmieniło. Teraz my, trzydziestolatki, nie walczymy ze sobą, nie rywalizujemy za wszelką cenę. Nie chce mi się wierzyć, że za 10 albo 15 lat będę tak jak Marle­na Dietrich wbijała szpileczki w główki młodych aktorek, których zdjęcia za­mieszczano w gazetach. Pracujemy z Do­miniką w jednej fabryce i chcemy, żeby ciasto, które razem pieczemy, było smaczne i zdrowe... Ja się bardzo cieszę z tego naszego spotkania...

DOMINIKA: Ale ja też...

EDYTA: Jesteśmy bardzo inne...

DOMINIKA: Kiedy w "Czarnej kome­dii" Edyta udaje sprzątaczkę, to nie mo­gę oderwać od niej oczu i opanować śmiechu. Dopiero suflerka przypomina mi, że teraz moja kwestia.

Podoba mi się bardzo to, co robi Edy­ta w "Po deszczu". Trochę jej zazdrosz­czę, że widzowie tak się śmieją na jej sce­nach, ale naprawdę nie mam ochoty pod­stawić jej nogi, o co większość ludzi po­dejrzewa aktorki. Kiedy miała obiekcje, niepewność co do swoich możliwości przed premierą, powiedziałam jej zupełnie szczerze: " Uspokój się, jest bardzo, bardzo dobrze..."

"Czarna komedia" Farsa Petera Shaffera, autora m.in. "Amadeusza".

Awangardowy rzeźbiarz (Piotr Ma­chalica) i jego nowa narzeczona (Do­minika Ostałowska) w ciemnościach - właśnie nastąpiła awaria oświetle­nia - zmagają się z przeciwnościa­mi losu, jej tatusiem (Kazimierz Ka­czor), parą ekscentrycznych sąsia­dów (Elżbieta Kępińska i Jerzy Ze­lnik) i jego poprzednią narzeczoną (Edyta Olszówka).

Przekład - Małgorzata Semil, re­żyseria - Marek Sikora, reżyseria wznowienia - Piotr Kluszczyński, sce­nografia - Grzegorz Małecki. W od­nowionej obsadzie znalazł się również Jarosław Gruda. Premiera odbyła się w czerwcu 1994 roku, premiera wzno­wienia - 26 września 2001 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji