Artykuły

Czarna komedia z niespodziankami

Sobotniej premierze "Czarnej komedii" Petera Shaffera w reżyserii Antoniego Baniukiewicza towarzyszyło wiele niespodzianek.

Kto wybrał się na spektakl miał początkowo poważne wątpliwości, czy nie pomylił teatru z kinem. Tym razem realizatorzy chcieli widza zaskoczyć. I trzeba przyznać, że im się to udało.

Na wielkim ekranie zaprezentowano aktorów biorących udział w przedstawieniu, ale największą niespodziankę również dla samego zainteresowanego był filmowy przegląd działalności artystycznej Zygmunta Prończyka, który obchodzi w tym roku 25-lecie pracy. Z elbląską sceną związany jest od 20 lat.

Widownia nie zdążyła jeszcze ochłonąć po tak niekonwencjonalnej jak na warunki teatru prezentacji, gdy otworzyła się podłogowa klapa i ukazała się w niej głowa dyrektora teatru Dariusza Bartona. W ślad za szefem z czeluści wydobył się szacowny jubilat.

Sam spektakl zaczął się również nietypowo. W teatrze zapadły egipskie ciemności, słychać było jedynie głosy aktorów, którzy zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Na tym bowiem opiera się pomysł "Czarnej komedii". To, co widoczne dla widza, staje się niewidoczne dla aktorów. I odwrotnie. Mimo że scena trwała dosyć długo i może nawet za długo, tę konwencję nie wszyscy od razu pojęli. Kolejne sekwencje uświadomiły zdumionym widzom, że to, co się dzieje na scenie jest zamierzonym pomysłem reżysera Antoniego Baniukiewicza. Jak sam przyznaje, "Czarną komedię" wybrał po to, by teatr zabawny, w którym elblążanie szczególnie gustują, połączyć z teatrem ambitnym, by humor stał się nośnikiem głębszych treści, a spiętrzenie komicznych sytuacji i zdarzeń prowokowało do refleksji.

Główny bohater, artysta rzeźbiarz (Jacek Wojciechowski) postanawia pomóc losowi, który wspaniałomyślnie daje mu wielką szansę. W swoim działaniu Miller jest jednak zbyt gorliwy, a nawet zachłanny, więc gdy próbuje przechytrzyć los, ten pokazuje mu, kto ma rację.

Nieudolne wysiłki rzeźbiarza wyzwalają całą lawinę zdarzeń, a bohaterów prowokują do działania. Ci, sądząc, że działają pod osłoną ciemności, pozwalają sobie na szczerość, wyrzucają z siebie słowa, których w innych okolicznościach z pewnością, by nie wypowiedzieli.

Wszystko dzieje się w mieszkaniu artysty. Zaprojektował je Zygmunt Prończyk. Współczesne rzeźby sąsiadują tu z pięknymi antykami. W trakcie rozwoju wydarzeń skrzynki zastępują czarną sofę, a drogocenny posążek Buddy zostaje brutalnie rozbity.

Wartkie tempo akcji i spiętrzenie zabawnych sytuacji czasami nie pozwalają widzowi skupić się nieco dłużej na treści dialogu czy wyznaniach postaci. Daje się on unieść nurtowi zdarzeń i po prostu dobrze się bawi.

Wysiłki głównego bohatera nie tylko nie przynoszą pożądanego rezultatu, ale też niweczą to, co by wspaniałomyślnie mu ofiarował. Opatrzność nie lubi bowiem buntowników.

Z pewnością z naładowanego komizmem tekstu trudno było wydobyć podskórną warstwę treści egzystencjalnych. Trzeba przyznać, że reżyserowi to się udało. Akcent został bowiem położony nie tylko na komiczne sytuacje, ale też naprawdę o ludzkich tęsknotach, słabościach i uzależnieniach.

Drugą trudność realizacji stanowi ruch. Aktorzy poruszają się tak, jakby znajdowali w ciemności, narażając się tym samym na bolesne upadki oraz potknięcia i robią to naprawdę bardzo dobrze.

Na tle całego zespołu komediowym talentem zabłysnęła. Maria Makowska-Franceson, odtwarzająca postać panny Purnival. Aktorka w czasie spektaklu kilkakrotnie zebrała zasłużone brawa.

Niezwykle zabawną, a przy tym niepozbawioną znamion autentyzmu postać stworzył Jerzy Przewłocki, który wystąpił jako Harold Goringe. Aktor buduje osobowość Harolda z niezwykłą starannością, troską o najdrobniejsze szczegóły.

Clea w wykonaniu Barbary Matusiewicz zwraca uwagę prawdą swoich uczuć i niezwykłą determinacją o zachowanie uprzywilejowanej pozycji kochanki.

Dzięki tym kreacjom spektakl bardzo dużo zyskał, co widzowie nie omieszkali docenić, nagradzając aktorów owacjami na stojąco.

Reżyserowi udało się zrealizować pomysł połączenie teatru komediowego z teatrem ambitnym. Publiczność nie tylko dobrze się bawiła, ale też dostrzegła satyryczne obrazy i filozoficzne przesłanie farsy, bez którego spektakl byłby jedynie zabawną mieszaniną sytuacji i zdarzeń. Nas szczęście tak nie jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji