Artykuły

Wrocławska Zemsta

Telewizyjną prezentację wrocławskiego przedstawienia "Zemsty", poprzedziła bardzo dobra opinia. Mogliśmy przekonać się, oglądając ten spektakl, że była ona w pełni uzasadniona. Co prawda nie wszystkie walory tego przedstawienia zmieściły się na małym ekranie, a konwencja teatralna zaciążyła tak silnie na całości, że reżyseria telewizyjna miała bardzo utrudnione zadanie, ale i tak mogliśmy odebrać świeżość i sens nowej inscenizacji Jerzego Krasowskiego.

W jego ujęciu obejrzeliśmy arcydzieło Fredry w interpretacji możliwie autentycznej. Krasowski po prostu przeczytał "Zemstę" bardzo uważnie i wyciągnął z tej lektury wszystkie konsekwencje. Ujrzeliśmy dowcipnie narysowany obraz Polski sarmackiej z jej wadami i jej urokiem. Takim kluczem otwierał Krasowski poszczególne sytuacje, tak przedstawił też bohaterów komedii.

Odbiło się to szczególnie dotkliwie na postaciach Cześnika i Rejenta. Krasowski pomniejszył obydwu adwersarzy zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Byli to dwaj szlachetkowie, skłonni do bitki i do pieniactwa. Cześnik nie był żadnym karmazynem, ani możnym panem. Małego wzrostu, porywczy, zawadiacki, przypominał w najlepszym razie pana Wołodyjowskiego. Zagrał go Witold Pyrkosz, żywo, ciekawie, zgodnie z intencją reżysera. Najlepsze momenty miał w ostatnim akcie i końcowych scenach sztuki, kiedy zatriumfował swoim sprytem nad Rejentem. Mniej wierzyliśmy mu, że był kiedyś zawołanym rębajłą, więcej, że - sobiepankiem, dbałym bardzo o swoje interesy. Rejent Andrzeja Polkowskiego nie miał w sobie nic demonicznego. Był to chytry kauzyperda, kuty na cztery nogi szlachetka, co to niejeden proces w trybunale już wygrał i niejednego świadka przekupił.

Osobliwością wrocławskiego przedstawienia "Zemsty" było to, że dwaj protagoniści sztuki nie górowali wcale nad całością. Wręcz przeciwnie, chwilami postacie drugiego planu wychodziły na czoło spektaklu. Dodawało to obrazowi wyrazistości i blasku. Pięknie zagrał rolę Papkina Ferdynand Matysik, rezygnując słusznie (pewno z intencji reżysera) z nadmiernego obniżania i obrzydzania tej postaci.

Trafną innowacją przedstawienia było też powierzenie roli Podstoliny aktorce tak jeszcze młodej i ponętnej, jak Anna Lutosławska.

Walorem przedstawienia były także pełne temperamentu, żywe, tętniące młodą krwią sceny miłosne, pomiędzy Klarą i Wacławem, rozegrane bardzo ładnie przez Krystynę Mikołajewską i Jana Peszka. Nie było w nich nic z owego anemicznego sentymentalizmu, który nieraz czynił z tej pary najmniej ciekawe, najbledsze postacie "Zemsty".

I wreszcie gorące słowa uznania dla Zdzisława Karczewskiego w roli Dyndalskiego. Zagrał on tę postać tradycyjnie. Ale ileż było w niej ciepła, pysznej obserwacji psychologicznej i obyczajowej, ile prostoty, bezpośredniości, ile znakomitego rzemiosła aktorskiego

Najbardziej ucierpiała na transmisji telewizyjnej scenografia Krystyny Zachwatowicz. Można się było tylko domyślić jej walorów konstrukcyjnych, jej kształtu i barwy. Ale już tylko na tej podstawie trzeba stwierdzić, że była to scenografia bardzo trafna i udana, realizująca z pełnym zrozumieniem zadania wyznaczone jej przez reżysera.

Krasowski rozbudował w tym przedstawieniu bardzo sceny zbiorowe. Tego telewizja nie mogła w pełni przekazać.

PS. Wstępy do telewizyjnych przedstawień festiwalowych rozrastają się ostatnio do rozmiarów nadmiernie obciążających już i tak długi czas trwania spektakli. Wartościowy wstęp Jerzego Bajdora nie ustrzegł się także tej wady. Trzeba pamiętać, że widz czeka przede wszystkim na sam spektakl i skłonny jest tylko wysłuchać informacji koniecznych, czy pomocnych do jego obejrzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji