Fredro w szatkach musicalu
A więc sprawa musicali, tak popularna i rozwinięta na zachodzie, dotarła i do naszych progów. W Ameryce od dawna preparuje się głośne, mniej głośne i mało głośne utwory dramatyczne na musicale, także dzieła klasyków i wielkich klasyków. Musicale wysupłane z Szekspira ("Poskromienie złośnicy") i Shawa ("Pigmalion") zrobiły zawrotną, światową karierę. O innych musicalach, fabrykowanych pomysłowo i przynoszących miłe dochody, też się słyszy coraz częściej. Był czas, gdy w musicalu widziano następcę operetki, składanej jakoby do grobu. Operetka nadal nieźle sobie żyje, ale i musical utrwalił swój stan posiadania. Bez musicalu w amerykańskim teatrze daleko nie zajedziesz.
W Polsce wcześnie podchwycono nowalijkę. Spreparowali na musical dobrzy majstrzy "Madame Sans-Gene" Sardou. Ale jakoś nie wyszło. Obecnie idzie w Teatrze Klasycznym typowy musical, wysmażony z Lope de Vegi. Też wyszło słabo. Czyżby musicale to nie nasz genre, jak nie bardzo nam wychodzi z rodzimą operetką? "Sam" Janusz Minkiewicz postanowił udowodnić, że jest inaczej. I oto mamy pierwszy polski musical, na motywach z klasyka polskiego sporządzony. Baczność, musicale u bram.
Czy to źle? czy wypadałoby protestować? Nie widzę żadnego pewnego dowodu, dla którego Szekspir czy Goethe mieliby być raz na zawsze immunizowani przeciw musicalowym zapędom. Chcecie z "Romea i Julii" operetki? Trudno zabronić, rzecz nie jest karalna, choć nie w dobrym guście. Szkoda, co prawda, szkoda z Szekspira robić dostawcę musicalowego surowca. Ale jak ktoś bez muzyczki, śpiewów, podrygów ani rusz? Jak kogoś tragedia rozbrajająco nudzi, a tylko musical zabawia? A co do Fredry, to może nawet lepiej dopisać kuplety, dodać piruety jego komediom i farsom, niżeli znęcać się nad Słowackim czy Wyspiańskim.
Fredro, co prawda, doskonale się dotychczas obywał bez musicalowych podpórek, ściąga masowo także dorosłych widzów, nie słyszałem, by skarżyli się na słabą frekwencję dyrektorzy teatrów Współczesnego i Narodowego, wystawiający obecnie "Dożywocie" i "Śluby panieńskie". "Damy i huzary" także miewały i miewają zapewnioną widownię, to wyborna farsa, najlepsza w tym rodzaju u Fredry, ostatnio widzowie w Moskwie bawili się wyśmienicie ich rosyjską interpretacją. Ubrać więc tę klasyczną zabawę w dzwoneczki musicalowe, podśpiewać ją i podtańczyć - czy nie przesadna gorliwość? A jeśli śmiech powstanie przez to większy, bardziej "nowoczesny"? Ale jeśli nie powstanie? jeśli będzie akurat przeciwnie? Czy widz, ogłuszony hałaśliwością przeróbki, nie zatęskni do zdrowego humoru oryginału, w którym hałas raz tylko robi wystrzał z moździerza? Nie widzę żadnego ale to żadnego naruszenia dobrego obyczaju w przeobrażeniu "Dam i huzarów" na musical. Ale zastanawiam się oględnie: po co?
Tym bardziej, że cały ów "Straszny dworek" to nie jest chluba musicalowej twórczości i nie robi wrażenia, by wysilali się nadmiernie, komponując go, JANUSZ MINKIEWICZ (libretto) i STEFAN KISIELEWSKI (muzyka). Minkiewicz należy do dowcipnych, zjadliwych humorystów. W gęsto wierszowanym tekście "Strasznego dworku" nie wykazał jednak nadmiernej pomysłowości, tu i ówdzie błyska wprawdzie humor dobrego gatunku w paru ciętych, aluzyjnych tekstach odnajdujemy dawniejszego Minkiewicza (piosenka "Przed wojną" i o huzarskich antyprzewagach bitewnych), całość jednak jest puszczona samopas, bywa że i po partacku. Powinna więc braki nadrobić muzyka, ale dowcipne pastisze i potpourri Kisielewskiego czynią to tylko częściowo. Powinien nadrobić śpiew - ale czy aktorzy komediowi mogą w jeden miesiąc przerobić się w gwiazdy operetki? Powinna nadrobić reżyseria - ale jeżeli małą inwencję chce pokryć dużym szumem, pustym pośrodku? Powinni nadrobić aktorzy - i w istocie nadrabiają minami, głosem, przytupywaniem, zwłaszcza wojskowi, szarże oficerskie: CEZARY JULSKI i WITOLD KAŁUSKI, żołnierze: TADEUSZ SOMOGI i JERZY TKACZYK - ale czy wiele mogą?
Ale jest jeszcze BARBARA RYLSKA. Gra ona Zosię, parodiując dziewczę polskie z romantycznego dagerotypu. Przedrzeźniają mniej lub więcej farsowych bohaterów Fredry wszyscy na scenie - do czego też przyczyniają się zabawne szczegóły kostiumowe i np. koafiury dam - ale jedna Rylska daje pastisz nowoczesny, z esteesowego, rzekłbym, i stylu i dystansu. Nie mieści się ona w reszcie widowiska, wchodzi jakby w inny wymiar, ale chyba tak należało spróbować zagraci ten musical, i może dla Rylskiej - i dla paru błysków pióra Minkiewicza, paru wolt muzycznych Kisielewskiego - warto jednak odwiedzić ten "Straszny dworek"?