Mówiłem o Piasku, piszę o Fredrze
Jubileuszowe, na 65-lecie teatru "Bagatela'' sobotnie przedstawienie "DAM i HUZARÓW" Aleksandra Fredry poprzedziła mała uroczystość. JADWIGA ROMAŃSKA wykonała dwie pieśni Chopina przy akompaniamencie fortepianowym pana ŁUKOWICZA, ja zaś na zaproszenia dyrekcji powiedziałem słów kilka o dobrych duchach Piasku-Garbar, jurydyki krakowskiej, gdzie i kościoły z Karmelitami, i fabryki przeróżne z młynami królewskimi, i teatry wreszcie - przy ul Rajskiej, Krowoderskiej i w parku Krakowskim - tworzyły zespół obiektów o nieprzeciętnej wartości.
Teraz o przedstawieniu. "Damy i huzary" Aleksandra Fredry w reżyserii ANDRZEJA JAMROZA, to rzecz scenicznie dość niekonsekwentna. Zawiera w sobie dużo uroku głównie przez robotę aktorską JERZEGO BĄCZKA w roli Rotmistrza, JANUSZA KRAWCZYKA jako Majora, BOGDANA GRZYBOWICZA jako Kapelana, ALICJI KOBIELSKIEJ w roli Orgonowej, BOGNY GĘBIK kreującej Dyndalską i ŁUCJI KARELUS-MALSKIEJ jako panny Anieli. W ostatnim, numerze "Dialogu" Zygmunt Hubner napisał: "Większość z nas uprawia wprawdzie teatr literacki, ale czyni to z niejakim zażenowaniem, nie chwali się z tym na prawo i lewo, aby nie spotkać się z zarzutem akademizmu, staroświecczyzny, tradycjonalizmu".
Wymieniona grupa aktorów właśnie z poduszczenia reżysera Jamroza nie bawiła się w gierki, jak się to mówi "szła za tekstem". Trzeba dodać - napisanym. Fredro jest takim wielkim polskim twórcą, który w słowach zawiera całą sytuację dramatyczną, ona się rodzi w cudownym dialogu, w tyradach falujących dowcipem. również w... milczeniu. Jerzy Bączek w scenie zgody z Majorem był bezsprzecznie czołową postacią przedstawienia i razem z Krawczykiem dał popis sceniczny i literacki. Te kilkadziesiąt sekund milczenia po tyradzie starego huzara Remby (BOGDAN GŁADKOWSKI), kilka kroków zażenowanego Rotmistrza, gest oszczędny - skupiło jak w soczewce całą intrygę, dość niewybredną w końcu, opartą o zwyczajne przymuszanie, jeśli nie rajfurstwo. Jeśli się tylko wyjdzie poza to, co napisał Fredro, jeśli się zacznie miotać, bez potrzeby, jeśli się pogubi tekst - wszystko momentalnie wycieka z całego spektaklu. Było kilka takich niebezpiecznych chwil kiedy ani urok ELŻBIETY SZWEC (Zosia), ani KRZYSZTOFA BOCHENKA (Edmund), ani rozdygotana role Józi, Zuzi, Fruzi (BARBARA ZAJĄCZKOWSKA, EWA ŻYTKIEWICZ, LIDIA BOGACZÓWNA), ani przesadne, tzw. charakterystyczne gierki LECHA BIJAŁDA (Grzegorz) w żaden sposób nie ratowały sytuacji. Być może kolejne przedstawienia wyrównają ten brak Bagatelowych "Dam i huzarów".
Siostry Majora w przywołanej tu grupie trzech pań to była jednak robota aktorska na tyle wyraźna literacko, że nie można tu mówić o żadnej przesadzie. Może reżyser troszkę by wyrównał ten rytm zabawnej intrygi, kiedy wstrętna baba podsuwa swoją córkę starszemu bratu? Może by jednak wyeliminować udawanie jurności przez sługę wojskowego? Scenografia JANUSZA WARPECHOWSKIEGO od poziomu sceny do obramowań okiennych była spokojna, funkcjonalna. Ale te szczyciki byle jakie, trójkątne nie wypełniły pustej przestrzeni nad sobą. Maleńki fragment muzyczny, wygrywanie walca na trąbkach wojskowych. rozświetliło nieco atmosferę przedstawienia, które zawierało w sobie wspomnianą w najlepszym tego słowa znaczeniu literacką grę aktorów i potknięcia pozostałych.