Artykuły

No to weź, mów wyraźnie

"Kandyd" Leonarda Bernsteina w Teatrze Wielkim w Łodzi w reż. Tomasza Koniny. Recenzja łódzkiego portalu kulturalnego www.reymont.pl

Powyższe słowa to kwestia Barona z wystawionej przez Teatr Wielki opery (operetki) komicznej Leonarda Bernsteina pt. "Kandyd" .Baron jest baronem niemieckim, opisanym przez francuskiego filozofa, którego powiastkę Amerykanie przerobili na libretto, przetłumaczone następnie na polski - taka zabawa w głuchy telefon musi się skończyć nieporozumieniami.

Wolter napisał satyrę na arystokratyczne przesądy i na teodyceę Leibniza, którym przeciwstawił program poprzestawania na małych radościach spokojnego życia z dala od szaleńczego zgiełku świata. Amerykanie przenieśli ją na scenę w latach 50. (obecnie grana, poprawiona wersja pochodzi z lat 70.), by libertyńskimi, antyklerykalnymi tekstami Woltera podrażnić się z senatorem McCarthym. Po co wystawiać tę sztukę dzisiaj?

Być może warto dla inteligentnej, pełnej stylistycznych aluzji muzyki Leonarda Bernsteina. Kandyd nie zawiera co prawda takich przebojów jak West Side Story (najbardziej znana jest uwertura), ale podróże bohaterów pozwalają kompozytorowi poszaleć ze stylizacją. Reżyser, a zarazem scenograf Tomasz Konina chciał jednak rzecz całą uwspółcześnić. Dlatego obecnego w tekście libretta Woltera zastąpił kierownikiem biura podróży Volt Air, a z chóru zrobił wycieczkę współczesnych turystów. Pomysł sam w sobie śmieszny, zwłaszcza, że grający kierownika Przemysław Rezner ma talent komediowy (mówi jak Jerzy Stuhr w Shreku).

Problem jednak w tym, że na eklektyzm muzyki i niejasną przynależność gatunkową utworu nałożyła się niejasność co do intencji realizatorów. Czy ma to być parodia opery? Pastisz? A może satyra na współczesny konsumpcjonizm? Może przypowieść o sensie życia? Nie wiadomo.

W efekcie ze zrealizowanej z rozmachem inscenizacji, z ciekawych pomysłów, z wokalnych popisów śpiewaków (znakomita Dorota Wójcik) niewiele wynika. Filmowe projekcje, symultanicznie wykorzystywana przestrzeń, plaża na scenie (łącznie z plażowiczkami grającymi w kometkę) - to mogło być fascynujące widowisko. Ale nie jest, i to z dwóch powodów: niespójności i rozwlekłosći. Prawie cztery godziny to być może mało na wycieczkę dookoła świata w poszukiwaniu znanej pointy, ale dla widza obserwującego taniec przy rurze w argentyńskiej dyskotece, dla którego tłem są dźwięki symfonicznej orkiestry, to trochę za długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji