Doktor Żebrowski
"Doktor Haust" Wojciecha Kuczoka w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze Studio w Warszawie. Recenzja Gazety Studenckiej
Choć spektakle "Doktora Hausta" zaplanowano na małej scenie, widzowie szybko wymusili przeniesienie ich na większą (zainteresowanie monodramem jest tak duże, że musielibyśmy rezerwować miejsca z rocznym wyprzedzeniem - twierdzi bileterka). I rzeczywiście, na "Doktorze Hauście" zajęte są nie tylko numerowane krzesła - także schody i podesty wprost oblepione są osobami, które kupiły wejściówki.
Od pewnego czasu Michał Żebrowski stara się udowodnić, że jest kimś więcej niż tylko amantem (przyznanie mu niedawno przez czytelników "Vivy" tytułu najpiękniejszego mężczyzny roku wydaje się w tym kontekście ironią losu). Żebrowski-Haust wypina brzuch, porusza się niezgrabnie, ma rozczochrane, to znów niemodnie przylizane włosy, a na grzbiecie wymięty szlafrok, względnie przepoconą koszulę. Bez rezultatu - wzdychanie nastolatek nie cichnie.
Ale nie wygląd zewnętrzny okazuje się największym problemem Żebrowskiego. Gubi go skłonność do perfekcji: nieskazitelna dykcja, wzorowa praca przepony, idealne stawianie pauz i kropek. Niektóre fragmenty monodramu brzmią wręcz jak egzamin przed surowym logopedą, który za źle wyartykułowaną głoskę wstawi pałę do indeksu. Szkoda że Żebrowski, zamiast talentem, chwali się warsztatem. Tym większa szkoda, że ma i jedno, i drugie.
Ogólnie jednak spektakl może się podobać - spędzamy w teatrze 70 względnie przyjemnych minut. Tak jak chcieli twórcy, na przemian potępiamy Hausta i współczujemy mu. Mówić o klęsce jest przesadą, podobnie jak popadać w euforię.