Artykuły

Umarła klasa, czyli kłótnia o Cricotekę

Kantor w happeningach był uznanym na świecie mistrzem. Prowokował, nie bał się sporów. Gdyby żył, mógłby artystycznie przetworzyć to, co dzieje się wokół Cricoteki. A dzieje się i dobrze, i źle. Dobrze, bo jest nowa, piękna siedziba, źle - bo nie gaśnie spór o prawa autorskie i majątkowe - pisze Małgorzata Skowrońska w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Tym sporem Kraków żyje od września. Na razie nieoficjalnie, bo jak wczytać się w oświadczenia, jakie się w tej sprawie pojawiają, wygląda na to, że to prasa podgrzewa konflikt, a to przecież tylko "zwykle negocjacje". Tymczasem krakowskie salony powtarzają sobie po cichu kolejne wersje tego, co się wydarzyło i co jeszcze może się wydarzyć, gdy konflikt nabrzmieje tak, że będzie go mogła przeciąć jedynie sprawa sądowa. O co chodzi? O wciąż powracające spory o prawa autorskie i majątkowe pomiędzy spadkobiercami Tadeusza Kantora (w tej roli: Maria Stangret-Kantor, wdowa po artyście, i Dorota Krakowska, córka) a instytucjami samorządowymi, które finansują i opiekują się Kantorowską spuścizną (w tej roli Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka oraz województwo małopolskie).

Pieniądze to niejedyny powód do plotek. Kolejnym jest ocena nowej wystawy w wielce chwalonym budynku Cricoteki przyul. Nadwiślańskiej. Nowoczesna architektura przyćmiła przygotowaną na otwarcie ekspozycję, która rewelacją na miarę Kantora nie jest. Krytycy sztuki jednak wypowiadać się nie chcą. Jedni wolą nie narażać się towarzysko, inni nie chcą podpaść urzędowi marszałkowskiemu. Dlatego gdy pytamy o nowe muzeum Cricoteki, słychać najpierw głośne zachwyty nad architekturą i ciche narzekanie na wystawę: że za mało nowoczesna, że nadzwyczaj skromna, że uśmierca Kantora, zamiast dać mu drugie życie.

Testament

Kłótnie o pieniądze ciągną się od czasu śmierci artysty Kantor testamentu nie zostawił, ale za życia wielokrotnie powtarzał, że chce, by obiekty teatralne pochodzące z jego przedstawień od czasów konspiracyjnych trafiły pod opiekę instytucji krakowskich, które zagwarantują im przetrwanie. W grudniu 1984 roku "Echo Krakowa" pisało; "Tadeusz Kantor chciałby w przyszłości przekazać obiekty teatralne na własność Krakowowi, mając jednak pewność, iż nie zostaną zniszczone lub zdekompletowane. Stąd jego żądanie określenia wymiernej w złotówkach wartości obiektów" przez komisję ekspertów. Komisja złożona z historyków sztuki, krytyków teatralnych, kustoszy muzeów określiła ich wartość na 32 mln zł" (dla orientacji: to 158 ówczesnych średnich miesięcznych wynagrodzeń).

W archiwaliach Konstantego Węgrzyna, wieloletniego dyrektora Cricoteki, którego Kantor przedstawiał jako swojego menedżera, zachował się rękopis pierwowzoru statutu z uwagami artysty Czarnym mazakiem na kartkach A4 Kantor zapisał charakterystycznym ostrym i pochylonym w prawą stronę pismem: "Fakt, że idee moje w swoim radykalizmie i nonkonformizmie są trudne w praktyce, a tym bardziej w kontynuacji oraz fakt, że placówka Ośrodka maje przejąć i nimi się kierować, niemal identyfikować się z moją osobą, powoduje zjawisko wyjątkowości tej placówki. Moi spadkobiercy i ci, od których będzie los tej placówki zależał, winni o tej wyjątkowości szczególnie pamiętać".

- Mistrz nie cierpiał urzędów i urzędowych procedur. Był wściekły, nawet jak miał iść medal odebrać. Testamentu nigdy nie napisał, choć o swojej śmierci myślał i mówił. Dla niego było oczywiste, że to, co stworzył dla Cricoteki, w Cricotece ma pozostać. Mówiąc o spadkobiercach, nie myślał o rodzinie, której prawnie należą się rzeczy prywatne. Co innego teatr i instalacje, które do jego przedstawień powstawały. Do tego dziedzictwa rodzina się nie powinna wtrącać - uważa Węgrzyn.

Rodzina Kantorem silna

Zgodnie z prawem spadkowym prywatny majątek Kantora trafił do rąk Marii Stangret-Kantor (prawowitej żony artysty) i Doroty Krakowskiej (urodzonej, gdy żoną Kantora była malarka Ewa Krakowska, związana później ze scenografem Wojciechem Krakowskim). To właśnie obie panie wystąpiły zaraz po śmierci mistrza o uznanie ich za spadkobierczynie, czego sąd nie zakwestionował. Sprawa praw majątkowych i autorskich pomiędzy nimi a Cricoteka nigdy jednak nie została do końca załatwiona.

Z porozumienia, które podpisały obie strony w 2005 roku, każdy wyciąga inne wnioski. Spadkobierczynie uznają, że 24 rzeźby-instalacje wymienione w spisie inwentarzowym należą do nich. Podważa to Cricoteka, która uznaje, że dzieła wykonano za pieniądze samorządowe, a nie prywatne, i rodzina nie ma do nich żadnych praw majątkowych. Spór trwa i - jak twierdzi senator Janusz Sepioł - przypomina typowo polski konflikt o miedzę, - Gdy jedna ze stron tkwi na stanowisku, że nie da ze swojego nawet pięści ziemi, to trudno znaleźć kompromis -komentuje.

Problemem jest też wysokość opłat za wykorzystanie dzieł. Zgodnie z porozumieniem rodzina przekazała w depozyt muzeum obiekty sztuki plastycznej, za co powinna otrzymać wynagrodzenie. O jego wysokości mówi kolejna umowa z 2008 roku. Z informacji księgowych, które przesłała "Wyborczej" Cricoteka, wynika, że od sierpnia 2003 do czerwca 2014 roku z tego tytułu wypłacono rodzinie około 150 tys. zł brutto.

- Czujemy się ignorowane przez urząd marszałkowski i dyrekcję Cricoteki. Kształt wystawy sposób prezentacji eksponatów nie zostały uzgodnione ze spadkobierczyniami Tadeusza Kantora. Według mnie koncepcja tej wystawy jest naiwna i nie licuje z powagą dorobku artystycznego Kantora - mówi "Wyborczej" Dorota Krakowska.

Nowa umowa zakłada, że za 150 tys. zł rodzina miałaby się zrzec na sześć lat roszczeń wynikających z praw autorskich i majątkowych. Spadkobierczynie nie chcą tego zrobić, by nie stracić wpływu na wykorzystywanie dzieł. Krakowska twierdzi, że już dochodziło do nadużywania wizerunku Kantora i jego sztuki w celach komercyjnych. Interweniowała między innymi wtedy, gdy brytyjska firma Tyrrells umieściła zdjęcie z "Panoramicznego Happeningu Morskiego" (1967) Kantora na opakowaniu chipsów. Można je było kupić w angielskich sklepach ze zdrową żywnością. Na opakowaniu elegancko ubrany mężczyzna stoi na schodach wśród morskich fal w pozie dyrygenta, obserwowany przez łudzi zgromadzonych na plaży. Pod spodem dopisek: "Lekko solone solą morską". - Czy tak ma wyglądać recepcja sztuki Kantora? - pyta Krakowska. I dodaje, że jeśli nie ona, to kto zadba o Kantorowskie dziedzictwo. Twierdzi, że ma ku temu nie tylko legitymację rodzinną, ale też merytoryczną. - Wychowałam się w domu przesiąkniętym sztuką i kultem Kantora. W Tarnowie zrobiliśmy wystawę z jego instalacją, na której ludzie płakali ze wzruszenia- mówi.

Wystawa bez ducha

Krakowska chce mieć wpływ na działania Cricoteki. - Na otwarcie nowego muzeum nie poszłam w ramach protestu. Budynek jest genialny ale ekspozycja już nic. Widziałam ją później i jestem załamana. To nie tylko moja ocena. Dzwoniło do mnie sporo osób w tej sprawie i mówiło, żebym się nic poddawała, żebym była silna i żebym coś w tej sprawie zrobiła - mówi.

Nie tylko córka Kantora twierdzi, że wystawa jest kiepska. Potwierdza to także przewodniczący rady programowej muzeum Janusz Sepioł. - Nie ma co ukrywać, ekspozycja, którą pokazujemy w Cricotece, jest słaba- przyznaje.

Budowa nowego muzeum ruszyła w 2009 roku, a zakończono ją we wrześniu tego roku, gdy z wielką pompą (z happeningiem i w obecności minister kultury Małgorzaty Omilanowskiej) otworzono nowy budynek przy ul. Nadwiślańskiej. Od 2005 roku Cricotece szefuje Natalia Zarzecka, która wygrała konkurs na dyrektora rozpisany przez urząd marszałkowski. Wygrała, bo miała odpowiednie kompetencje (jest menedżerem kultury) i doktoryzowała się z Kantora. Od czasu objęcia szefostwa minęło sporo czasu. Dlaczego więc nowa ekspozycja - mimo kompetencji szefowej - nie błyszczy? Zarzecka z "Wyborczą" nie chce rozmawiać. Odsyła do oświadczenia na stronie internetowej muzeum. Niewiele jednak z niego wynika.

Dyrektor Zarzeckiej broni Sepioł.

- Niestety, zabrakło i pieniędzy, i czasu na dobre przygotowanie wystawy. Muzeum stanęło przed groźbą, że pokaże na otwarciu puste wnętrze. Rada programowa i dyrekcja daje sobie rok, żeby popracować nad tym, jak chcemy pokazywać i obudowywać te instalacje - twierdzi.

Nowa ekspozycja zadowala natomiast Konstantego Węgrzyna, który oprócz znajomości z Kantorem jest krakowskim antykwariuszem i skończył podyplomowe studia muzealnicze na UJ. - Przecież wiadomo, że to miejsce dopiero się rozwija. Rodzinie się nie podoba, bo trudno ją usatysfakcjonować. Mamy wreszcie placówkę europejskiej miary i powinniśmy się cieszyć - komentuje.

Ciosy i oświadczenia

W tle sporu o wystawę jest osobisty konflikt pomiędzy Krakowską a Zarzecka. Córka Kantora przyznaje, że udało się te stosunki w miarę poprawnie ułożyć, ale ze psują je ostatnie posunięcia dyrektor Cricoteki. Problemy zaczęły się wtedy, gdy konkurs na stanowisko szefa muzeum przegrał rekomendowany przez rodzinę Lech Stangret - syn Marii Stangret-Kantor, historyk sztuki, aktor Teatru Cricot 2 i do 2004 roku wicedyrektor Cricoteki.

Janusz Sepiol: - To były czasy, gdy Cricoteka weszła w nierozstrzygnięty wciąż spór prawny ze spadkobierczyniami o te 24 rzeźby-instalacje. Gdyby dyrektorem został pan Stangret, sytuacja byłaby kuriozalna, bo syn występowałby z ramienia placówki przeciwko swojej matce. Rozpisaliśmy wtedy konkurs, który wygrała Zarzecka.

W opublikowanym pod koniec 2004 roku w "Gazecie Wyborczej" tekście Katarzyny Bik o konflikcie wokół konkursu Krakowska nie szczędziła ostrych słów Zarzeckiej. "Nie mogę zgodzić się na powierzenie ochrony spuścizny po Tadeuszu Kantorze osobie niedoświadczonej, której rola w tej całej sprawie jest dla mnie niejasna i podejrzana" - napisała w oświadczeniu.

Czy animozje pomiędzy Krakowską a Zarzecką wpłyną na to, co dzieje się w Cricotece? Zarzecka próbuje łagodzić sytuację. W oświadczeniu napisała: "współpraca z panią Dorotą Krakowską, spadkobierczynią Tadeusza Kantora, od wielu lat układała się bardzo dobrze. Pani Dorota Krakowska uczestniczyła aktywnie w wystawach, sympozjach, a w 2009 roku Cricoteka wydała książkę Pani Ewy Krakowskiej pt: Szkice z pamięci. (...) Pomimo prowadzonych negocjacji nie udało się do dzisiaj ustalić wspólnego stanowiska w sprawie wysokości opłat za prawa autorskie dla Spadkobierczyń. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy i jest to dla całego Zespołu Cricoteki sytuacja zaskakująca. Mamy nadzieję, że pomimo zaistniałych trudności uda się w najbliższym czasie osiągnąć satysfakcjonujący dla obu stron konsensus".

Dorota Krakowska na razie żadnego oświadczenia nie napisała, ale takowe zapowiada. Mówi, że opisze w nim to, w jaki sposób ona i Maria Stangret są traktowane przez urząd marszałkowski i Cricotekę. Padają słowa o szantażu i zastraszaniu. Na pytanie, czy odda sprawę do sądu, odpowiada, że to ostateczność. - Na pewno nie chcemy zabierać depozytów z muzeum. Walczymy jednak o godne potraktowanie i uszanowanie samego Kantora-mówi.

Negocjacje pod ścianą

Dlaczego jednak negocjacje trwają tyle lat i nie przynoszą rozwiązania sporu? W 2004 roku Krzysztof Markiel, szef departamentu kultury w urzędzie marszałkowskim (pełni tę funkcję do dziś), mówił "Wyborczej": "Zlecimy prawną ekspertyzę, by zakończyć tę sprawę. To ważna instytucja, którą finansujemy, i na pewno nie będziemy utrzymywać prywatnego interesu. Nie chcemy jednak dążyć do konfliktu". Pytany dziś o negocjacje z rodziną Kantora nabiera wody w usta i odsyła do cytowanego już oświadczenia Natalii Zarzeckiej.

Kto zawinił? Rodzina, która nie chce ustąpić nawet o krok, czy też urzędnicza opieszałość i nieumiejętność prowadzenia negocjacji? Nikt tu nie jest bez winy. Spadkobierczynie - jak po cichu mówią krakowianie związani z nowym muzeum - żądają nierealnych w polskich warunkach kwot. Z kolei urząd marszałkowski wraz z dyrekcją prowadzą politykę, która zaognia spór. Sama wystawa, która powinna być fajerwerkiem, okazała się niewypałem, co z kolei rzuca cień na szefostwo Cricoteki.

Janusz Sepioł przyznaje, że Cricoteka i Kantor będą dla Krakowa w kolejnych latach muzealnymi tematami wagi ciężkiej. - Nie ma trudniejszej ekspozycji w tym mieście. Dziś widzimy, jak ulotną sztuką jest teatr. To, co za życia Kantora było odkrywcze i twórcze, zostało przetworzone na tysiące sposobów. Wciąż szukamy sposobu na to, by Kantora wskrzesić. Dobrze, żeby w tej batalii muzeum mogło współpracować z rodziną. Jeśli to się jednak nie uda i nie będziemy w stanie zaspokoić roszczeń finansowych spadkobierców, może się okazać, że stracimy sporne dzieła-instalacje. Byłoby szkoda, ale i bez nich mamy tyle obiektów, że po dopracowaniu szczegółów uda nam się stworzyć dobrą wystawę - zapowiada.

GENIUSZ HAPPENINGU

O Tadeuszu Kantorze (1915-1990) mówiono, że to "najbardziej światowy z polskich artystów i najbardziej polski z artystów światowych". Dla jednych byt geniuszem, dla innych uzurpatorem artystycznego geniuszu, który świetnie potrafi się sprzedać. Nie da się go przypisać do konkretnej dziedziny sztuki. Historycy i krytycy sztuki używają w jego kontekście określenia "artysta totalny" lub "prekursor artystycznego happeningu". Był malarzem, scenografem, poetą, aktorem, ale największe sukcesy odniósł jako twórca Cricot 2, którego spektakle nazwane zostały arcydziełami (m.in. "Umarła Klasa" z 1975 r.). Jak pisze Krystyna Czerni na stronie cricoteka.pl, "niezwykła formuła Teatru Śmierci polegała na stworzeniu plastycznej ilustracji mechanizmów pamięci. Sekwencje nierealnych obrazów, strzępy wspomnień, powracające natrętnie sceny, absurdalne sytuacje. Każdy to zna z autopsji, wszyscy mamy podobny zamęt w głowie: splot bolesnych urazów, zuchwałych tęsknot, urywki zapamiętanych zdań, komiczne okruchy przeszłości. Jesteśmy cieleśni, fizyczni - okazuje

się, że nasza pamięć i wyobraźnia także. Nie istniejemy bez formy; myślimy, a nawet czujemy obrazami - Kantor potrafił pokazać to na scenie. Stworzył niezwykle sugestywną przestrzeń, w której mieszają się żywi i umarli, gdzie ujawniają się najwstydliwsze pragnienia, najbardziej okrutne przeżycia. Wojna, miłość i zbrodnia, lęk, namiętność, nienawiść. Na spłowiałych, wyblakłych kliszach z rodzinnego albumu - osobista biografia splata się z historią, narodowe mity, prywatne obsesje wracają męczącym echem, jak w krzywym zwierciadle".

Od 1980 roku istnieje Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka (przy ul. Kanoniczej 5, obecnie siedziba Archiwum). Stworzył go sam artysta, który chciał dać podstawy instytucjonalne swojemu teatrowi. Za jego testament uznawany jest statut Cricoteki, napisany własnoręcznie przez Kantora (oryginał zachował się do dziś). Zgodnie z nim ośrodek jest opiekunem zbioru kilkuset obiektów oraz kostiumów ze spektakli kantorowskiego teatru, pism teoretycznych, rysunków i projektów Kantora, rejestracji wideo, dokumentacji fotograficznej.

W październiku 2005 r. małopolski samorząd postanowił, że Cricoteka powinna mieć nową siedzibę. Na jej miejsce wybrano dawną elektrownię podgórską przy ul. Nadwiślańskiej w Krakowie. Twórcą koncepcji architektonicznej jest IQ2 Konsorcjum, którego projekt zwyciężył w międzynarodowym konkursie. W nowej Cricotece, która ma ponad 4 tys. m kw. powierzchni, mieszczą się: stała ekspozycja dzieł Kantora, wystawy czasowe, sale edukacyjne i wystawiennicze, archiwum, księgarnia, czytelnia i biblioteka. Koszt inwestycji sięgnął ponad 50 min zł, z czego 85 proc. środków pochodzi z dofinansowania unijnego w ramach Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Uroczyste otwarcie nowej siedziby odbyło się 12 września 2014 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji