Magiczny kwadrat
Z wydrukowanego w teatralnym programie "Dam i huzarów" kalendarium wynika, że toruński teatr w czasie 80 lat istnienia wyprodukował 50 przedstawień Aleksandra Fredry. Najnowsza premiera jest ósmą realizacją tej sztuki na zawodowej scenie w Toruniu, a piątą po wojnie. Do tego trzeba dodać występy gościnne, teatr telewizji i Grzegorza Jarzynę, który najradykalniej potraktował niedawno klasyka polskiej komedii. Słowem - nie da się grać Fredry po bożemu, trzeba sposobem.
Reżyser Andrzej Bubień sięgnął do jazzu. Na początku Mariusz Hejnicki gra na saksofonie nostalgiczny, niemal sentymentalny kawałek i podobnym kawałkiem kończy przedstawienie. W środku mamy improwizacje fredrowskie w wykonaniu toruńskich aktorów. Trzymając się tych jazzowych ram można powiedzieć, że improwizacje są w większości porywające, ale temat, do którego zgodnie z regułami gatunku trzeba co jakiś czas wrócić, wykonywany jest niemrawo, by nie powiedzieć - nudno.
Aleksandra Semenowicz zabudowała scenę zgodnie z regułami szlachetnego minimalizmu: troje drzwi (w oprawie) i podest na kółkach z trzema krzesłami. To czytelna informacja o stosunku realizatorów do Fredrowskiej materii: obsługa sceny wyciąga ruchomy podest wraz z aktorami w stronę widowni, by - jakby na dany znak - uruchomić akcję. Zaczyna się statycznie, by wraz z wdarciem się do męskiego świata huzarów dam ze służącymi ruszyć z kopyta. I tu co scena, to inny rytm, ruch, inna formuła podawania tekstu. Jest znakomicie, póki Fredro poddawany jest tej niby improwizowanej grze konwencji, obudowywany działaniami wynikającymi nie wprost z tekstu i ducha komedii.
Świetnym pomysłem jest cudowne rozmnożenie panien służących, które butami do stepowania wystukują brawurowy, taneczno-prowokujący rytm i całkowicie oszałamiają wpatrzonych w nie, jak sroka w gnat, huzarów. Pomagają sobie przy tym nucąc co bardziej melodyjne tematy z "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego, którymi komentują też przebieg akcji. Do udanych wariacji trzeba zaliczyć parodię dawnych sposobów intonacyjnych w wykonaniu pary młodych - Kamili Jankowskiej i Pawła Kowalskiego. Po takim wprowadzeniu nie dziwią gimnastyczne zaloty i finałowe przerzucenie sobie narzeczonej przez ramię - teatr bawi się starym tekstem. Podobnych zabaw i gier jest więcej, a celują w nich świetnie obsadzona Anna Romanowicz-Kozanecka (Fruzia), Michał Marek Ubysz - znakomity Rotmistrz, na przykład w scenie z odwróconym butem, czy Jarosław Felczykowski, ujawniający jako Kapelan całkiem nieoczekiwane wampiryczne upodobania.
Gdy jednak z wariacji wracamy do tematu, bo teatr czuje się w obowiązku przedstawić przebieg fabularny komedii - rzecz wygląda nieco gorzej. Andrzej Bubień ma znakomity pomysł na formę "Dam i huzarów", ale ta forma nie chce pociągnąć za sobą obowiązkowych treści, które trochę ciążą na przedstawieniu. Magiczny kwadrat na kółkach, niby koncertowa estrada umieszczona na scenie, świetnie podkreśla solówki, ale jest za mało magiczny, by rozciągnąć czar zabawy na całe przedstawienie.
Przyzwoite w realizacji tematu aktorstwo i dam, i huzarów - to za mało, by zrównoważyć energię i dynamikę improwizacji. Trzeba jednak powiedzieć wyraźnie: oglądanie Mieczysława Banasika w roli Majora, Jolanty Teski, Kariny Krzywickiej i Małgorzaty Abramowicz - jego sióstr - i Jerzego Glińskiego jako Grzegorza to czysta przyjemność.