Artykuły

Otwiera się interaktywne Muzeum Historii Żydów Polskich. Czyli pierwsze muzeum historii Polski

Inne muzea pokazują, jak zginęli Żydzi, to ma pokazać, jak żyli. Historia jest tu spektaklem z nieznanym finałem. We wtorek otwarcie wystawy stałej Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Zwiedzam ją po raz pierwszy z jej dyrektorką programową prof. Barbarą Kirshenblatt-Gimblett i grupą zagranicznych dziennikarzy. Kanadyjska muzealniczka nawiguje naszą grupą przez tysiąc lat historii, przystaje na chwilę, by pokazać a to XIII-wieczną monetę bitą przez żydowskich kupców, a to malowidła na sklepieniu zrekonstruowanej drewnianej synagogi z Gwoźdźca - i zaraz pędzimy dalej między ekranami, modelami, projekcjami... Kiedy wychodzimy z ostatniej galerii, odkrywam, że minęły trzy godziny. A przecież zobaczyliśmy tylko kluczowe punkty.

To muzeum jest opowieścią, którą można dowolnie poszerzać o konteksty, eksplorować poszczególne wątki. I wciąż będzie kolejny powód, aby wrócić.

Inaczej niż w Berlinie

Bo Polin (hebrajska nazwa Polski jest zarazem krótką nazwą muzeum) to miejsce, do którego chce się wracać - to pierwsze narzucające się wrażenie. To różni tę placówkę od innych żydowskich muzeów na świecie. Pierwsze z nich i najbardziej znane - Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie - działa niezwykle silnie na emocje. Zwiedzający podążają tam za losem jednej z sześciu milionów ofiar Zagłady, z jej lub jego zdjęciem w ręku przechodzą przez kolejne kręgi piekieł: autentyczny wagon bydlęcy, którym naziści transportowali Żydów do obozów śmierci, zrekonstruowane wnętrze baraku obozu koncentracyjnego. W końcu stają w wysokiej sali wypełnionej po sufit zdjęciami rodzinnymi. To można przeżyć tylko raz.

Żydowskie Muzeum w Berlinie, otwarte na początku nowego wieku, oddziałuje mniej dosłownie, bo niezwykłą architekturą. Sama wystawa wręcz wydaje się tam zbędnym elementem, wszystkie emocje przekazuje połamana forma budynku projektu Daniela Libeskinda. Poprzecinana szczelinami, przypominająca bunkier, tworzy wrażenie niepokoju, przytłoczenia, niepewności. To chyba najbardziej performatywne muzeum na świecie: kiedy się wchodzi do betonowej Wieży Holocaustu albo spaceruje po instalacji Menashe Kadishmana, składającej się z rozrzuconych na podłodze metalowych twarzy, w wyobraźni otwiera się ciemna studnia bez dna. I nie ma się ochoty jeszcze raz do niej zaglądać.

Przestrzeń do myślenia

Tamte muzea pokazują przede wszystkim, jak zginęli Żydzi - Polin ma pokazać, jak żyli. Chociaż budynek stoi na wielkim cmentarzu po warszawskim getcie, naprzeciw dramatycznego w formie pomnika Bohaterów Getta, jest manifestacją życia. Fiński architekt Rainer Mahlamäki otworzył bryłę na miasto, od wewnątrz przez wielkie przeszklenia widać bloki Muranowa, drzewa, ludzi, samochody, z zewnątrz przechodnie mogą obserwować zwiedzających. Nie ma zamknięcia, charakterystycznego dla muzeów w Waszyngtonie i Berlinie, jest transparentność, postulat dialogu. Dodatkową energię nadają budynkowi formy głównego pasażu przywodzące na myśl wydmy albo fale.

Drugą ważną cechą Polin jest swoboda, jaką otrzymują zwiedzający. Można iść za słowami kluczami, można skorzystać z interaktywnych instalacji, wysuwać poukrywane w ścianach szuflady z kopiami dokumentów, przeglądać zdigitalizowane gazety albo studiować na dotykowym ekranie komentarze do Tory. W galerii międzywojennej przygotowano miejsce na lekcję tańca, ze starego gramofonu lecą przeboje Jerzego Petersburskiego. Jest tu miejsce na zabawę, nie tylko na płacz.

Autorzy koncepcji wystawy przyjęli świetne założenie, że historię będą opowiadać z perspektywy jej świadków i uczestników, bez protekcjonalnego odwoływania się do wiedzy i komentarzy następnych pokoleń. To sprawia, że nie ma się poczucia jednej narzuconej narracji: na żydowskie oświecenie przełomu XVIII i XIX w. patrzymy zarówno oczami żydowskich reformatorów, jak i polskich działaczy politycznych: Krasińskiego, Staszica czy Kostki Potockiego, dla których naród żydowski stanowi "trudność nie do pokonania". W dziale poświęconym I wojnie światowej fotografie Żydów walczących w legionach Piłsudskiego zderzone są ze zdjęciami Żydów z armii niemieckiej. A warszawskie getto oglądamy oczami i zamkniętych w nim Żydów, i Polaków przejeżdżających przez getto tramwajem.

Jest inaczej niż w nowym Muzeum Żydowskim i Centrum Tolerancji w Moskwie, w którym narracja prowadzona jest z jednej perspektywy - martyrologii. Los Żydów został tam wpisany w dwie wielkie narracje - Rewolucji Październikowej i Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, które w rosyjskim kontekście wykluczają krytycyzm. Warszawska wystawa wydobywa krytyczne elementy: mówi o roli Żydów w zarządzaniu systemem pańszczyźnianych latyfundiów, o wyzysku w XIX-wiecznych fabrykach Łodzi czy o udziale komunistów żydowskiego pochodzenia w aparacie stalinowskiego terroru. Z drugiej strony jest krytyczne wobec polskiego społeczeństwa: w powojennej galerii informacje o odrodzeniu żydowskiego życia społecznego i kulturalnego są puentowane relacjami z pogromów w Kielcach czy Krakowie, propagandową nagonką z Marca '68 czy antysemickimi broszurami Zjednoczenia "Grunwald". Nie ma tu łatwego rozgrzeszania i sielanki.

Historia jako hazard

Perspektywa uczestników buduje dramaturgię wystawy: historia jest tu spektaklem z nieznanym finałem. To tak, jak w dobrej inscenizacji klasycznego dramatu: oglądasz "Hamleta" w napięciu, mimo że znasz zakończenie. Rozbiory są niespodziewanym ciosem dla wielokulturowego społeczeństwa I Rzeczpospolitej, nikt nie wie, do czego doprowadzą. Podobnie jak sto lat później nie wiadomo, w którą stronę rozwinie się żydowską tożsamość: Żydzi wybiorą komunizm czy syjonizm, asymilację czy ortodoksję? Na ekranie nurty żydowskiej myśli obracają się jak w automacie do gry, można dotknąć ręką i dokonać wyboru. Jest w tym trochę z hazardu - hazardu historii.

Ta niewiedza, co może się stać, działa szczególnie silnie w galerii poświęconej historii getta warszawskiego. Kiedy wchodzimy w labirynt szarych ścian, zapominamy na chwilę o tym, co jest na końcu tej drogi. Prowadzeni przez relacje Emanuela Ringelbluma i Adama Czerniakowa towarzyszymy ludziom, którzy codziennie podejmują walkę o przetrwanie. Perspektywa uczestnika daje więcej niż gotowa podręcznikowa wiedza, pozwala wejść w odczucia pojedynczych ludzi. I zmusza do tego, aby samemu postawić pytanie: jak zachowałbym się na ich miejscu?

Chwyty teatralne

Polin ma w ogóle wiele z teatru, jest jak spektakl, który oddziałuje na wielu poziomach. Czasem jest to teatr do bólu tradycyjny, jak w części poświęconej powstaniu Chmielnickiego, zalanej obowiązkową czerwoną poświatą i wypełnionej bitewnym zgiełkiem. Czasem to teatr współczesny, bliski performance'owi i sztukom wizualnym. Jak w sali poświęconej ukrywaniu się Żydów u polskich rodzin. Ich historie i zdjęcia umieszczone są w nisko położonej szczelinie - żeby je zobaczyć, trzeba się schylić i zajrzeć do środka, jak do kryjówki.

Najmocniejszym teatralnym chwytem jest galeria poświęcona życiu codziennemu w okupowanej Warszawie. Ogląda się ją z dwóch poziomów: z antresoli, która symbolizuje kładkę przerzuconą nad ulicą Chłodną, oraz z poziomu samej ulicy. Z góry widać tory tramwajowe i zdjęcie karuzeli, którą opisał Miłosz w "Campo di Fiori". Z dołu patrzy się na antresolę, wpisaną w powiększoną fotografię słynnej kładki z małego do dużego getta. Ta kładka była już tematem wielu prac artystycznych, ale tutaj działa szczególnie. Przechodząc przez oba poziomy, odbywa się niemożliwą podróż między dwiema odseparowanymi rzeczywistościami: żydowską i aryjską. Kiedy stoję na dole, widzę ludzi przechodzących górą, nasz wzrok się spotyka i przez chwilę wyobrażam sobie, co mógł czuć Polak patrzący na getto. Ten, o którym Jan Błoński przed laty napisał swój słynny tekst w "Tygodniku Powszechnym".

Tu multimedia mają sens

I jeszcze jedna różnica: chociaż oglądam to ze ściśniętym gardłem, to jednak nie mam wrażenia, że ktoś manipuluje moimi emocjami. W Moskwie byłem szantażowany obrazami ofiar, najpierw kozackich pogromów, potem nazistów, na końcu stalinowskiego reżimu. Polin przemawia inny językiem. Pogrom w Jedwabnem upamiętnia kilkadziesiąt niewielkich rodzinnych fotografii przedstawiających żydowskich mieszkańców miasteczka. Działają w pewnym sensie mocniej niż zdjęcia z miejsc kaźni.

Jeszcze przed otwarciem wystawy pojawiły się zarzuty, że jest zbyt rozrywkowa, że przypomina multimedialny Disneyland. Że zabrakło na niej sztuki krytycznej, która w ostatnich latach podejmowała temat antysemityzmu i pustki po Żydach. Tylko że to muzeum ma inny cel: ma budować od podstaw wiedzę o współistnieniu Polaków i Żydów nie tylko wśród elit, lecz także w szerokich kręgach społeczeństwa. Dlatego przemawia językiem dydaktyki. A multimedia? Są częścią naszego świata, trudno sobie bez nich wyobrazić współczesne muzeum. Tu są zresztą używane twórczo (ożywione ryciny Müntza i Norblina czy świetne wideo o 24-godzinnej nauce w jesziwie, w którym wystąpili współcześni młodzi Żydzi przeniesieni technikami cyfrowymi w świat sztetla).

Muzeum historii Polski

Kiedy wyszliśmy z ostatniej sali, zagraniczni dziennikarze zapytali prof. Kirshenblatt-Gimblett o fenomen dzisiejszego zainteresowania żydowską historią i kulturą w Polsce. Ona odbiła pytanie w naszą stronę - polskich uczestników wycieczki. Więc mówiliśmy - że jest to związane z tęsknotą za utraconą wielokulturowością; że dzisiejszy renesans przejawiający się nie tylko w tuzinach festiwali, dokumentów, dzieł sztuki czy publikacji to forma odreagowania antysemityzmu; że zapominając o Żydach, uśmiercilibyśmy ich podwójnie.

Kirshenblatt-Gimblett opowiedziała wtedy o Opatowie, z którego pochodzi jej rodzina. O wystawie obrazów jej ojca - który przez całe życie w Kanadzie malował Opatów - urządzonej przy zaangażowaniu tamtejszych mieszkańców.

Ta wystawa to lustro, w którym przeglądamy się my sami. Opowieść o historii Żydów polskich jest jednocześnie pierwszym muzeum historii Polski. To najlepszy dowód na jej tezę - o integralnym współistnieniu przez tysiąc lat.

Czy to muzeum przekona szkolne grupy z Izraela, odwiedzające Polskę w ramach Marszu Życia, że kraj Polin był nie tylko cmentarzem, ale i domem dla największej na świecie społeczności żydowskiej? Na pewno da wzajemną wiedzę i poczucie historycznej wspólnoty. A przede wszystkim przerwie ciszę po żydowskich dzielnicach i miasteczkach, o której pisał Jerzy Ficowski. Trzeba o tym hałasować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji