Artykuły

Jak w Maximie

"Wesoła Wdówka" w reż. Zbigniewa Czeskiego w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze Dorota Gonet w Gazecie Wyborczej - Lublin.

W sobotę [3 grudnia] teatr wystawił "Wesołą wdówkę" Franza Lehára. Dyrektor artystyczny Jacek Boniecki przypomniał tą premierą, że od początku konsekwentnie buduje wizerunek teatru jako miejsca, gdzie wystawia się różne gatunki: od operetki poprzez musical, operę i - ciągle jeszcze w sferze marzeń pozostający - spektakl baletowy z prawdziwego zdarzenia.

"Wesoła wdówka" jest owocem udanej współpracy dyrektora Bonieckiego z reżyserem Zbigniewem Czeskim, choreografem Henrykiem Rutkowskim i scenografem Lilianą Jankowską. Ustalili, że zrobią spektakl barwny, miły dla oka i ucha, a także - przy zachowaniu należnego szacunku dla dzieła - nowoczesny. Tym bardziej że sam Lehár stosował nowoczesne rozwiązania muzyczne i formalne w swoich operetkach, a partytura "Wesołej wdówki", mimo iż powstała sto lat temu, jest nadal atrakcyjna. Atrakcyjnie zabrzmiała także orkiestra teatru pod batutą Jacka Bonieckiego; zarówno w partiach akompaniujących solistom, jak i w finałach pokazując swój coraz lepszy warsztat.

To, że inscenizacja "Wesołej wdówki" nie kojarzy się ze śmiesznym reliktem przeszłości, a jest przykładem nowoczesnego podejścia do gatunku, jest także dużą zasługą obsady złożonej w całości z lubelskich artystów. Główne role kobiece zagrały dwie znakomicie prezentujące się damy: poruszająca się po scenie z gracją modelki Karolina Kanak (Walentyna) i pełna wdzięku Dorota Laskowiecka (Hanna Glawari - tytułowa wdówka). Obie młode, bezpretensjonalne i autentyczne, z pewną nieśmiałością kreowały swoje role, dalekie od gwiazdorstwa czy rutyny. Karolina Kanak dodatkowo popisała się umiejętnościami tanecznymi w kankanie z trzeciego aktu, za co zebrała wielkie brawa.

Marcin Żychowski jako baron Zeta niewiele miał do śpiewania, jego zadaniem było raczej łączenie wszystkich intryg i wątków oraz komentowanie wydarzeń, co też czynił w sposób całkiem udany.

Camillo de Rosillon, w którego postać wcielił się Adam Sobierajski, sprawiał wrażenie nieco zagubionego, przez co mało przekonującego. Odniosłam wrażenie, że śpiewak nie do końca wierzył, iż jego rola jest ważna (a jest!) i trochę zbyt nieśmiało - także głosowo - ubiegał się o względy pięknej Walentyny. Zresztą chyba jedynie Tomasz Janczak, który jako Daniło Daniłowicz znakomicie kreował swoją rolę, nie bał się pokazać głosu i był dobrze słyszalny we wszystkich rejestrach; obie panie, obdarzone głosami o ciekawych barwach, podawały tekst w sposób nie do końca zrozumiały, a w średnich rejestrach ich głosy były po prostu mało słyszalne.

Bardzo udaną kreację stworzył Artur Kocięcki jako Niegus - brawo za warsztat i wyobraźnię. Nie zawiedli ulubieńcy publiczności Teatru Muzycznego: Marian Josicz (Kromow), Agnieszka Kurkówna (Olga) i Krystyna Szydłowska (Praskowia). Tradycyjnie pokazali klasę, tworząc charakterystyczne role z lekkością i humorem.

Na scenę teatru patrzy się z prawdziwą przyjemnością. W pierwszym akcie dominuje czerń i biel, stroje aktorów są klasycznie eleganckie. Drugi przenosi nas w realia wiosennego ogrodu z jeziorkiem, chmurkami i kwiatkami. Tancerki - rusałki pląsają w utkanych z mgły różowych tiulach. Akt trzeci, którego akcja toczy się w salonie Hanny urządzonym na wzór sławetnego Maxima, to kabaretowa kombinacja czerni i czerwieni. Stroje są piękne i znakomicie korespondują z tym, co dzieje się na scenie. A dzieje się dużo: gryzetki tańczą walca i kankana (brawo dla pań z chóru teatru, przygotowanego przez Zofię Bernatowicz), walca tańczą również Hanna i Daniło Zanim zabrzmi słynna pieśń o Wilii na początku II aktu, w rustykalnych strojach do wtóru bałkańskich rytmów tańczą w oparach mgieł zjawiskowe postacie żywcem wyjęte ze świata snów. Tańczą i śpiewają w septecie (!) panowie ("Ach, kobiety "). Sporo jest w "Wesołej wdówce" humoru, jak choćby kapitalna scena, kiedy Daniło rozszyfrowuje połączone ze sobą pary w II akcie.

Na inscenizację "Wesołej wdówki" można się zapatrzeć, zapominając o rzeczywistości. Można się też zasłuchać; w końcu to z tego dzieła pochodzi wspomniana pieśń o Wilii, którą Dorota Laskowiecka zaśpiewała głosem czystym jak brylant, z perfekcyjną intonacją, a przy tym wielką delikatnością traktując górne dźwięki, które brzmiały jak muśnięcia i zachwycały jasnością kolorytu, szczególnie te utrzymane w dynamice piana czy mezzoforte. No i oczywiście z "Wesołej wdówki" pochodzi hit wszech czasów, czyli aria duetu Hanny i Daniła "Usta milczą, dusza śpiewa", zaśpiewana na koniec spektaklu przez solistów, a później powtórzona przez cały zespół i publiczność. "Wesoła wdówka" przyjęta została niemilknącymi brawami. Publiczność długo nie chciała wrócić ze świata paryskiego Maxima do realności sobotniego wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji