Artykuły

Umierał kawałek po kawałku

"Niżyński" w reż. Waldemara Zawodzińskiego i w chor. Kamila Maćkowiaka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

Wstrząsające, przerażające, porażające prawdą - takie jest wyznanie podszyte psychozą. Taki jest "Niżyński". Taki jest Kamil Maćkowiak, wcielający się w jego postać. Na sali cisza, śmiertelna cisza. Nawet po sekwencjach baletowych wpisanych w pasmo wyznań nikt nie klaszcze. Tutaj taniec (bardzo wyrazisty i efektowny) nie jest tylko popisem, lecz ma siłę tragedii człowieka i artysty.

"Umierałem kawałek po kawałku" - wyznaje baletowy geniusz.

Miał 29 lat, kiedy w styczniu 1919 roku ostatni raz stanął na scenie. Psychoza zaczęła się nasilać. 30 lat spędził w klinice psychiatrycznej. Zanim tam trafił, przez 6 tygodni pisał "Dzienniki". Jest w nich życie i umieranie.

Jako reżyser, scenograf i współautor scenariusza Waldemar Zawodziński stworzył przestrzeń dla zawartych w nich faktów i przeraźliwego rozpadu osobowości. Linia światła wyznacza niby teatralną przestrzeń, artystę od świata dzieli niemal niewidoczna siatka, podnoszony i opadający drążek do ćwiczeń staje się symbolem dążeń, podłoga z pleksi stwarza iluzję niekończącego się spadania. Z tyłu ekran, na którym w dziesiątkach ujęć (celna stylizacja Izy Stronias) pojawi się twarz "Boga tańca" i ginącego człowieka. Portrety jakby odkryte w magmie, a potem przypominające starożytne freski, to nie tylko wizualno-filmowy, ale psychologiczny majstersztyk (uznanie dla Sławomira Bergańskiego). Rozgrywka Niżyńskiego z szefem Baletów Rosyjskich Diagilewem (był jego kochankiem przez 5 lat), miłość do matki (rodzice pochodzili z Polski), córeczki Kiry (druga urodziła się gdy psychoza narastała), miłość i przywiązanie do żony (węgierskiej arystokratki), nienawiść do teściowej (posunęła się nawet do zadenuncjowania go Niemcom w czasie I wojny) i szwagierki, to wszystko wypełnia jego myśli, rodzi ból i prowadzi do unicestwienia...

Młody aktor Kamil Maćkowiak (także absolwent gdańskiej szkoły baletowej) zmierzył się z postacią, której wykreowanie wymaga reakcji na wszelkich płaszczyznach wrażliwości, odsłaniania zdrowych i chorych emocji - i wygrał. Jego Niżyński jest artystą, ale przede wszystkim człowiekiem pozbawionym oparcia, zawieszonym w przestrzeni ze światła (znakomicie wyreżyserował je Krzysztof Sendke), przezroczystej, a tak nieobliczalnej. Po zakończeniu spektaklu chce się milczeć, ale nie sposób uciec od myśli o tym, co rozegrało się na najwyższej nucie bólu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji