Przesyt bohatera
TRZYDZIEŚCI PIĘĆ LAT MINĘŁO od czasu, kiedy po raz ostatni przygotowano na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego kolejną inscenizację "Eugeniusza Oniegina". Czas więc był już wielki, aby arcydzieło Piotra Czajkowskiego mogło powrócić na tę scenę. Tym bardziej, że jest to dzieło ze względu na swoją treść i klimat bardzo na czasie.
Powrócił zaś "Oniegin" w bardzo oryginalnym kształcie scenicznym, a to za sprawą reżysera Mariusza Trelińskiego, który oparł się, jak wolno sądzić, bardziej na poemacie Aleksandra Puszkina, aniżeli na treści opery, której poemat ów posłużył za kanwę libretta, a z poematu z kolei starał się wyłuskać raczej same idee i myśli przewodnie, a nie realistyczne epizody z życia dawnych rosyjskich średnich oraz wyższych sfer. W myśl tej koncepcji, wprowadził m.in. do przedstawienia nieokreśloną bliżej niemą postać w bieli - ni to narratora, ni to starego Oniegina - mającą spajać w całość kolejne sceny i po mistrzowsku kreowaną przez Jana Peszka.
Chcąc zbudować pożądany nastrój skupienia, narzucił znacznej części spektaklu bardzo powolny rytm, częstokroć - jak sam mówi -"w kontrapunkcie do muzyki" (tak np. świetnie granemu przez orkiestrę pod dyrekcją Jacka Kaspszyka polonezowi otwierającemu trzeci akt opery towarzyszy powolny pochód postaci prezentujących fascynujący skądinąd "pokaz mody" w kapitalnych kostiumach wyczarowanych przez Joannę Klimas). Pragnąc z kolei podkreślić sztuczność i umowność tworzonego przez siebie operowego świata, podyktował śpiewakom-aktorom nienaturalne, kanciaste jakby gesty, upodobniające ich chwilami do marionetek. Epizody opery zaś nie pasujące zdecydowanie do tej koncepcji, jak np. pełen uroku chór i scena ze żniwiarzami w pierwszym akcie czy charakterystyczne "Ecossaises" tańczone na książęcym balu, zostały z przedstawienia bez pardonu usunięte.
Wszystko to musiało być podyktowane wyższymi racjami (przynajmniej w zamyśle reżysera). Warto tedy zastanowić się, o czym właściwie jest ta opera? Zdaniem Mariusza Trelińskiego - o "raju utraconym", o ludziach, którzy, mając z pozoru wszystko, tracą nagle poczucie sensu życia. Ale Oniegin, gdy go poznajemy w pierwszych scenach opery, mimo młodego wieku jest już człowiekiem znużonym i zblazowanym, a w swej słynnej arii mówi o "przesycie, który wkradł się w serce". Może więc główną bohaterką była by raczej Tatiana, która, zawiedziona w pierwszej wielkiej romantycznej miłości, zostawszy księżną znalazła spokój, ale chyba nie szczęście? Bo przecież i jej matka za sprawą panujących obyczajów poślubić musiała nie tego, którego pokochała. Chyba więc główne przesłanie treści opery zawiera się w padającym już na początku pełnym melancholijnej rezygnacji zdaniu, iż "przyzwyczajenie oraz czas - pogodzą z losem nas".
Czy o tym właśnie mówi przedstawienie w wersji Mariusza Trelińskiego, rozgrywające się w pełnej fantazji i jaskrawych barw oprawie scenograficznej Borisa Kudlićki? Ozdobą tego przedstawienia są na pewno świetnie śpiewające chóry oraz wokalna maestria kreującego tytułową partię Mariusza Kwietnia, który - jeszcze nie tak dawno skromny student popisujący się podczas tarnowskiego Tygodnia Talentów - urósł w ostatnich sezonach do rangi jednego z wybitnych europejskich barytonów. Pięknie też śpiewała partię Olgi Anna Lubańska, dobrą, choć może nazbyt chłodną Tatianą okazała się laureatka ostatniego Konkursu Moniuszkowskiego Jekatierina Sołowjowa z Petersburga, a w partii księcia Griemina ładnie spisał się młody bas Rafał Siwek.
Jednakże sprawa, "jak kto śpiewał" w przedstawieniu tym, nieco paradoksalnie, zeszła po trosze na drugi plan - tym bardziej, że głosy śpiewaków brzmiały częstokroć zbyt nikło, gdy z woli reżysera znajdowali się oni w głębi ogromnej sceny. Nie było im też dane stworzyć wyrazistych scenicznych postaci, a i wzajemne ich relacje oraz konflikty nie rysowały się dość mocno. A przecież ta opera, to wielki dramat charakterów. Przy tym wszystkim jednak wiele jest w tym przedstawieniu momentów o niezwykłej piękności, urzekających oryginalnością scenicznej wizji. Stąd też znajdzie ono na pewno wiele entuzjastów, o czym zresztą świadczyły żywe oklaski już podczas premierowego wieczoru. A że nie wszystkich przekona? Cóż - takie są prawa sztuki.