Artykuły

Początek Ameryki

Kurt Weill, który kojarzy się nam głównie z songami o Mackiem Maj­chrze czy Billbao, został wprowa­dzony na wielką scenę Opery Naro­dowej. Na świecie nikogo by to nie zdziwiło, w Polsce ciągle nie może­my uwierzyć, że to kompozytor na­prawdę ważny w dziejach XX-wiecznej muzyki.

Operze Narodowej należą się za­tem słowa uznania. Po pierwsze, za oryginalność pomysłu. Teatry opero­we z reguły z dorobku Weilla wybie­rają bowiem "Rozkwit i upadek mia­sta Mahagonny", tu zdecydowano się na mało u nas znane "Siedem grzechów głównych". Co więcej, u Stanisława Barańczaka zamówiono ich polskie tłumaczenie, ten zaś do­starczył tekst naprawdę znakomity. I wreszcie dobrze się stało, że rolę główną w tej ni to operze, ni to kan­tacie (kompozytor użył określenia "balet śpiewany") zaproponowano aktorce, choć wielkie śpiewaczki tak­że chętnie sięgają po ten utwór.

Krystyna Janda wpisuje się w nurt interpretacyjny, który początek bierze od pierwszej wykonawczyni "Siedmiu grzechów głównych", słynnej Lotte Lenyi i sięga do współczesnych kreacji Ute Lemper czy Mariannę Faithfull. Muzyczny talent aktorka objawia choćby w wyczuleniu na specyficzny rodzaj ekspresji zapisany w partyturze Weilla. Przez czterdzieści minut, sie­dząc na krześle, matowym głosem snuje opowieść o podróży do siedmiu miast Ameryki. A jednak w tym śpie­wanym monodramie nie ma monoto­nii, choć interpretacja Krystyny Jandy jest bardzo oszczędna. Potrafi ona wczytać się w tekst utworu i wydobyć z niego to wszystko, co ważne. Muzyka staje się dla niej jedynie dodatkiem.

Co ciekawe, dodatkiem jest też inscenizacyjna oprawa Janusza Wi­śniewskiego. Reżyser przez jednych wielbiony, przez innych odsądzany od czci, pozostaje wierny teatrowi rodem z niemieckiego ekspresjonizmu i sztuki jarmarcznej. Kto pa­mięta bohaterów jego słynnego "Końca Europy" wyruszających za ocean, odnajdzie ich w "Siedmiu grzechach głównych". Pojawiają się w pewnym momencie, zastygli w niemym ruchu, jakby była to opo­wieść o ich dalszych losach. To ich początek Ameryki, przez którą wę­drują towarzysząc Annie. Ale ta po­dróż przynosi i jej, i im jedynie roz­czarowanie.

W koncepcji Janusza Wiśniew­skiego są interesujące rozwiązania, choćby sposób pokazania rodziny Anny ze świetnym Czesławem Gałką jako Matką. Ale tak naprawdę tłum postaci przewijających się przez sce­nę jest blady i nijaki. Ekspresję spek­taklowi zapewnia muzyka, grana przez orkiestrę po dyrekcją Tomasza Bugaja oraz słowo podawane przez Krystynę Jandę i czwórkę towarzy­szących jej śpiewaków. Reszta jedynie coś udaje, próbuje grać lub tańczyć, lecz w tych działaniach nie ma emo­cji i napięcia. A kiedy widz, siedzący także na scenie, może niemal do­tknąć wykonawców, to owa pozorna gra tym bardziej przeszkadza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji