Inwazja słuszności
Posągowy "Dekalog II i VIII" jest jawnym świadectwem, że Stary Teatr, nazywany Sceną Narodową, osiągnął również najwyższy wymiar Artystycznego Akademizmu
"Dekalog II" to historia kobiety, której mąż choruje na raka. Kobieta jest w ciąży z innym mężczyzną. Usunie dziecko, jeżeli mąż przeżyje. Urodzi, jeśli doktor przysięgnie, że chory na pewno umrze. Stary lekarz, który kiedyś, w wojnę, stracił dzieci, przysięga. Mąż jednak zdrowieje. "Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno" - mówi drugie przykazanie.
Druga część spektaklu jest ilustracją i ósmego przykazania: "Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu". Dziewczynce żydowskiej odmówiono w czasie wojny pomocy. Po latach okazało się, że ludzi, do których miała pójść, niesłusznie podejrzewano o kolaborację z Niemcami. Kanwą historii jest spotkanie po latach cudem jednak uratowanej Żydówki i kobiety, która odmówiła jej pomocy, chroniąc organizację podziemną przed domniemanymi kolaborantami. Kobieta jest teraz profesorem etyki, a wojenna historia staje się przedmiotem zajęć ze studentami, na które przybywa uratowana. Dziecko jest najważniejsze: brzmi mocno eksponowana w "Dekalogu II i VIII" dzisiejsza mądrość pani profesor. Radością z tego, że dziewczynka uratowała się, kobieta dzieli się w ostatniej scenie z bohaterem pierwszej części spektaklu: doktorem, którego krzywoprzysięstwo uratowało życie innego, nienarodzonego dziecka.
Streszczanie tej historii jest rzeczą karkołomną - niemal tak jak przystosowanie dwóch odcinków słynnego telewizyjnego serialu do potrzeb sceny. Ograniczony z niezwykłą precyzją do minimum postaci, słów i gestów świat filmów Krzysztofa Kieślowskiego, po kolejnym, adaptacyjnym ograniczeniu, staje się kwintesencją sztuczności. Wbrew intencji autorów pierwowzoru zamiast przypowieści, w której jest miejsce na niedomówienia i tajemnicę, powstaje historia z tezą. Spektakl tak gęsto naszpikowano "przypadkiem", "przenikaniem", że widz odnosi wrażenie, jakby znalazł się w Podziemnym Przejściu Idei w Rejony Nieskończoności, i to w godzinie szczytu.
Efekt potęguje aktorstwo - nawet najbardziej banalna kwestia pogłębiana jest tonem, zawieszeniem głosu, odpowiednią pauzą. Celuje w tym odtwórczyni roli pani profesor, Elżbieta Karkoszka, która każdym wypowiadanym słowem podkreśla, że jest jej naprawdę ciężko. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik (żona Dorota) nie nadużywa tonu, tylko stoi i cierpi. Jej cierpienie po wysłuchaniu automatycznej sekretarki oraz kilku taktów muzyki rozdzierającej całą scenę jest tak wielkie, że raz nawet nie wytrzymuje i rzuca się dramatycznym skokiem na wewnętrzną ścianę mieszkania. Nieco inny wariant pogłębiania stosuje grająca uratowaną Żydówkę Dorota Pomykała. Z racji wykorzystywanego kilkakrotnie środka nazwałbym go metodą bułgarską. Kiedy w tekście ma napisaną odpowiedź: "Tak", najpierw rozkłada ręce albo nawet przecząco kiwa głową, a dopiero po tym wstępie udziela twierdzącej odpowiedzi. Porażony kaskadą następujących po sobie Najważniejszych Zdań, widz zatraca się w widowisku dosłownie bez pamięci. Dlatego nie trzeba się dziwić, że podczas premiery połowa 40-osobowej publiczności sprzeczała się o to, co jest treścią drugiego przykazania. W końcu jedna z dyskutantek sięgnęła po komórkę, zadzwoniła, gdzie trzeba, i rozstrzygnęła kwestię.