Artykuły

Słabizna w dwóch aktach

Obcując w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach z premierową inscenizacją komedii "Manekin, czyli kochanek Hitlera", zrozumiałem, jak żywotna jest figura Adolfa Hitlera. Powieści Stanisława Dejczera "Manekin" oraz "Kochanek Hitlera", na których oparto komedię, są niczego sobie, aczkolwiek obserwując spektakl, trudno w to uwierzyć.

Sama sztuka zaczyna się nawet interesująco. Pierwszy akt otwiera scena, będąca komediowym ujęciem konfliktu między należącym do Hitlerjugend Edgarem, reprezentującym plebejski nazizm, a ojcem arystokratą. Już w pierwszej scenie maniera aktorska Michała Rolnickiego, występującego w roli Edgara, jest nieznośna, ale broni się jeszcze rola Bernarda Krawczyka. Niestety, cała reszta aktu pierwszego i drugiego, których rozdział ma charakter wyłącznie, jak się zdaje, techniczny, jest już symfonią nudy. Bezmyślna parada głupawych gagów nijak nie uzasadnia absolutnie pretekstowej fabuły, której jedynym węzłem jest przybycie Edgara do posiadłości w Polsce w celu poszukiwania skarbu. Następnie scenę wypełniają już tylko biegający tam i z powrotem aktorzy w operetkowych kostiumach, odgrywający, z manierą właściwszą raczej farsie niż komedii, bezsensowne (w zamiarze reżysera prawdopodobnie zabawne) dialogi i scenki rodzajowe.

Między scenami raczy się widza osiągnięciami współczesnej techniki - z rzutnika wyświetlane są animacje z latającym krukiem, sprawiające wrażenie przygotowanych przez laika na dwa kwadranse przed spektaklem. Animacje informują nas również o tym, że mijają lata - chwała im za to, bo z fabuły nijak to nie wynika, chociaż po scenie jeździ motor z żołnierzami w dziwnych hełmach, które miały chyba sugerować, iż schowani pod nimi "trzymacze halabard" odgrywają Niemców. Szczytem żenady są sceny z grubym Hitlerem w różowych spodenkach na szelkach.

Przygłupie kpiny z Adolfa skłaniają jednak do refleksji. Przywykliśmy postrzegać Hitlera przez pryzmat genialnego "Dyktatora" Charliego Chaplina, który wytyczył powojenne ścieżki szyderstwa. Hitler jest w nim przedstawiony jako groteskowy i żałosny dyktator. Gruby Hitler w różowych spodenkach z naszego spektaklu jest nikczemną realizacją tej koncepcji. Tymczasem Hitler był nie tylko groteskowy - do pociągnięcia za sobą narodu trzeba o wiele więcej niż błazna. Zapominamy o tym, o czym wspominają wszyscy, którzy z Adolfem H. zetknęli się osobiście - o jego magnetycznej charyzmie.

Odprawiany od pięćdziesięciu lat skecz, przedstawiający tego zdolnego gracza politycznego, kiepskiego stratega i wielkiego zbrodniarza w groteskowych barwach, jest dalekim echem rzymskich parad, na których pokonanego wodza barbarzyńców prowadzono w kajdanach ku uciesze gawiedzi. Podsycany nieustannie strach przed Hitlerem jest mitem założycielskim liberalnej demokracji, która, porzuciwszy chrześcijaństwo, ciągle przecież potrzebuje swojego diabła, więc stwarza sobie symulakrę Hitlera, niewiele mającą wspólnego z "prawdziwym" Hitlerem.

Można jednak robić to tak, jak zrobił Chaplin. Ale częściej wypada to, niestety, tak jak zrobił Andrzej Rozhin, reżyser "Manekina".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji