Artykuły

Wojna to modny temat, ale niekoniecznie dla teatru

"Wojna i pokój" w reż. Marcina Libera w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Warszawska inscenizacja "Wojny i pokoju" Tołstoja nie mówi o Rosji i Rosjanach nic ponad to, co serwują dziś nam publicyści.

Pierwsza scena, w której w stołecznym Teatrze Powszechnym prezentują się bohaterowie "Wojny i pokoju", dowodzi reżyserskiego wyczucia Marcina Libera. Jest ładna kompozycja obrazu osiągnięta prostymi środkami, umiejętna ekspozycja postaci z powieści Lwa Tołstoja oraz wydobycie zasadniczego tematu.

Jesteśmy świadkami uroczystości na cześć hrabiego Ilii Rostowa, którego car uhonorował odręcznie napisanym listem. W rozmowach coraz częściej przewija się jednak temat wojny, bo Napoleon chce podporządkować sobie Europę, a potem zapewne ruszyć na Rosję.

Jaki ten tekst jest aktualny, a "Wojna i pokój" diagnozuje uniwersalne mechanizmy historii! Ta myśl musi się pojawić, gdy padają słowa o Europie, która nie ufa Rosji, i o Rosji, która nie ufa Europie. Stopniowo podziw dla Lwa Tołstoja i dla Marcina Libera jednak zanika, a powód jest prosty.

Nie oglądamy bowiem adaptacji jednej z najwspanialszych powieści w historii literatury. To nawet nie jest fantazja na jej temat, jak głosi podtytuł spektaklu. Reżyser oraz dramaturg Paweł Sztarbowski posłużyli się atrakcyjnym tytułem, by stworzyć plakatowe przedstawienie o sprawach bieżącej polityki. "Modny temat: wojna" - mówi jedna z postaci i to jest motto twórców premiery.

Bohaterowie Tołstoja zachwycają się geniuszem cara Mikołaja I, a ojciec narodu wie, co jest dobre dla jego poddanych. Tym słowom towarzyszy puszczanie oka do widza, bo przecież wiemy, o kogo naprawdę tu chodzi. A fakt, że bitwę pod Austerlitz Rosjanie propagandowo sprzedają jako własne zwycięstwo, a nie klęskę, czy też ci czegoś, drogi widzu, nie przypomina?

Z każdą minutą spektakl oddala się od powieści, stając się bieżącą publicystyką. Ci, co nie znają prawdziwej "Wojny i pokoju", a tych na widowni chyba jest dziś większość, mogą być zdziwieni, że obcują z arcydziełem literackim.

Najbardziej ucierpieli bohaterowie Tołstoja, przedstawieni jednowymiarowe nakreśleni grubą kreską. Drętwego Andrzeja Bolkonskiego nawet Dobromir Dymecki, aktor z talentem, nie potrafi ożywić. Wobec Pierre'a Bezuchowa inne postaci używają jednego słowa: pierdoła, i Piotr Ligienza bardzo się stara, by pokazać o nim więcej prawdy.

Wszyscy zresztą aktorzy nie bardzo wiedzą, co mają robić, skoro głównie wygłaszają kwestie wzięte z gazet. Ludzki wymiar ma jedynie postać dopisana, nazwana Mięso Armatnie (Grzegorz Falkowski). Dzięki niemu spektakl choć na chwilę zyskuje trochę metafory, niedopowiedzenia.

Część druga - w pełni współczesna - miała być obrazem Rosji 2021 roku będącej w stanie wojny z Europą. To przepowiednia czy przestroga? Miałkość scenicznej wizji nie skłania do poszukiwania odpowiedzi na to pytanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji