Artykuły

Ile kosztuje "honor domu"?

Teatr Narodowy nie przestaje nas zaskakiwać. Po serii wielce krytykowanych premier-adaptacji, z "Dekameronem" na czele, wystąpił z premierą sztuki tak egzotycznej i trudnej w scenicznym odbiorze jak "Samuel Zborowski" Słowackiego. I żadnych przy okazji dziwactw, pomysłów, wątpliwych naruszeń obowiązujących reguł. Ot, wielka klasyka polska, wystawiona starannie, i tyle.

I właśnie stąd kłopot, rozterka, wykręcanie się unikami w opiniach, pochwały ale półgębkiem, nagany ale półsłówkami, hamulce i omijanie kantów. Każdy się niby cieszy - Słowacki dla dorosłych, Słowacki dla wytrwałych - ale zgłasza zastrzeżenia i właściwie sporo ma Hanuszkiewiczowi znowu za złe. Bo jakże to: występować w gorącej zimie roku 1981 ze sztuką tak oderwaną od realizmu i odczuwań współczesnego widza, tak naładowaną metafizyką i mistycyzmem - czy to nie nowa wolta dyrektorska? I w dodatku ze sztuką, której, dotychczasowe dzieje teatralne nie wróżą dłuższej bytności na scenie?! O takich premierach mawiano dawniej: dla honoru domu. Grywano z upodobaniem melodramaty i bulwarówki, ale wtykano między nie Szekspira, albo i starożytnych Greków. Dla honoru domu.

"Samuel Zborowski". Uwielbiam ten "najdziwniejszy poemat literatury polskiej", jak mądrze określiła "Samuela" w programie teatralnym Marta Piwińska - i na przykład wspaniałą tyradę oskarżycielską Samuela, daję słowo, umiem na pamięć, to niesamowity wybuch poezji i namiętności. Ten utwór ma przepastną fantazję i zawrotne tezy filozoficzne, podane w najpiękniejszej poetyce Słowackiego. Jego ciemna treść nie jest nieprzystępna temu, kto wgłębiał się w mistyczne meandry Słowackiego, samotnika z epoki "Genezis z Ducha" i rwącego strumienia oktaw "Króla Ducha". Ale jak jest z tym "Samuelem" w teatrze?

Poemat? Tak. "Poemat dramatyczny"? Z trudem. Tylko strzępy "Samuela Zborowskiego" są teatralnie czytelne, myślowo ze sceny uchwytne. Reszta - gdy wypowiadana ze sceny - staje się genialnym bełkotem, w którym sensu nie dociec. Istnieją tego typu utwory dramatyczne, w których sens nie dochodzi do widza, wznosząc między jego percepcją a sceną niemal dotykalny mur. W Polsce należą do nich sztuki Norwida (prócz naiwnego "Pierścienia wielkiej damy") i właśnie "Samuel Zborowski". Przekonali się o tym nawet tak wybitni reżyserzy jak Schiller i Kreczmar. Zdobywali tysiące widzów nawet na swoje bardzo trudne premiery. A "Samuel Zborowski" niósł im "honorową porażkę".

Nie inaczej będzie - już jest - z tym najnowszym "Samuelem" w reżyserii Hanuszkiewicza i ascetycznej dekoracji Jerzego Czerniawskiego. Grywany "od święta", na co dzień schodzi z afisza. W rezerwie są jednak, na szczęście, mniej ambitne sztuki, z niezawodnym "Dekameronem".

Hanuszkiewicz nie boi się trudności. Potrafi on porwać się na uscenicznienie "Trenów" i na wystawienie tak zniechęcającego dramatu jak "Wacława dzieje". Więc miałby się cofnąć przed trudnościami "Samuela Zborowskiego"? A niedoczekanie ich! Ale "Samuel Zborowski" jest traktatem filozoficznym, rozpisanym na głosy i rzucającym się w metempsychiczne rojenia. Może by sobie łatwiej poradził nawet z "Agezylauszem" Słowackiego, dramatem, którego ani Schiller ani Kreczmar nie próbowali ucieleśnić na scenie.

Więc na scenie Teatru Narodowego odprawia się misterium "chcieliście Polski no to ją macie", i wszyscy się krzywią.

Słowacki miał zresztą taki instynkt teatralny, takie żywiołowe wyczucie sceny, że nawet w chwilach ekstaz i mistycznych euforii zstępował czasem na ziemie. Nie inaczej i w "Samuelu Zborowskim". Chóry duchów i strumienie "poetycznościów" Helionów-Eolionów, Dian-Helian, Nereid i Amfitryty, potężne perory Bukarego-Lucyfera przerywa rubaszna scena Bukarego z dwoma mnichami, lubiącymi popić i którym wystarczy wiedzieć, że od "pater ojca idą patery kielichy" - tak na świat najbardziej dramatyczny wchodzą również błaznowie, już dobry Szekspir o tym wiedział. Tylko że w "Samuelu Zborowskim" chwile teatru kulą się pod płaszczem wysublimowanej liryki, i mało ich, mało.

A Hanuszkiewicz przypilnował, żeby wszystko tym razem odbyło się godnie. Misterium wywiódł prosto i, powiedziałbym, zgrzebnie. Tekst określił mocno, tak, by wytrzymałości widza na zbyt ciężką próbę jednak nie wystawiać. Logiczne okazało się połączenie Księcia z Kanclerzem w jedną postać. Sam Hanuszkiewicz zagrał racjonalistycznie, fachowo Poetę, oddając Machalicy rolę Księcia-Kanclerza, a Tesarzowi rolę Samuela. Czy wszyscy trzej mieli jednak serce do tych ról? Więcej o sztuce i przedstawieniu - w sumie poważnym i powściągliwym - nie powiem, bo temat zbyt specjalistyczny. Wbrew temu, co dotychczas napisałem, namawiałbym jednak odważnych na wieczór z "Samuelem". To ciemna sztuka. Ale spotkanie z nią warte świeczki, a może nawet całego reflektora? A jeśli wieczór w teatrze skłoni do wieczoru z książkowym "Samuelem", tym lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji