Premiera na Woli
Już po raz drugi uczciła Warszawa rocznicę wyzwolenia otwarciem nowego teatru. W tym roku otworzył swe podwoje zaadaptowany w niezwykle szybki i ładny sposób (z dawnego kina "Mazowsze") Teatr na Woli.
Na inaugurację nowego teatru wybrał jego dyrektor, Tadeusz Łomnicki, sztukę Leona Kruczkowskiego "Pierwszy dzień wolności", podkreślając w ten sposób, że pragnie, by scena ta realizowała repertuar realistyczny, ideowo zaangażowany.
Okazało się, że sztuka Kruczkowskiego jest wciąż żywa i stwarza możliwości ciekawej, współczesnej interpretacji. Oczywiście - czas nie stoi w miejscu i "Pierwszy dzień wolności" nie znaczy dziś to samo, co w roku 1959, kiedy odbyła się prapremiera sztuki. Na pierwszy plan wysunął się problem ludzkiego losu i jego historycznego oraz społecznego uwarunkowania. Łomnicki, reżyser nowej inscenizacji "Pierwszego dnia wolności", kładzie największy nacisk na ukazanie indywidualnych wysiłków poszczególnych ludzi, uwikłanych w tragiczny splot wydarzeń. Dowodzi, że tylko usunięcie antagonistycznych stosunków między narodami pozwala także jednostkom znaleźć wyjście z ich własnych trudności.
Nowe przedstawienie wydobywa humanistyczny sens sztuki, mówi po prostu o ludziach i ich sprawach, skłania do myślenia o ich losie i nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Zgodnie ze słowami Kruczkowskiego, który mówi ustami Jana, że w świecie powinno być zawsze cośkolwiek ze znakiem zapytania. Tak jest również w tym spektaklu. Wykorzystując dogodną konstrukcję sali rozegrał je Tadeusz Łomnicki wśród widzów. Przestrzeń sceniczna (bo nie scena w tradycyjnym tego słowa znaczeniu) wchodzi w głąb sali, zanika przedział pomiędzy aktorami i widzami, odczuwamy wyraźnie w czasie przedstawienia, że tu mówi się o sprawach, które nas żywo obchodzą, często nawet wręcz o naszych sprawach. Przyczynia się do tego gra aktorów, bardzo swobodna i naturalna. Główny nacisk kładzie reżyser na słowo, które brzmi czysto i wyraźnie, oraz na ruch, który je wspiera.
Jest bardzo wierny autorowi, pozostawiając np. tak ważną, lecz często pomijaną w przedstawieniach "Pierwszego dnia wolności" scenę u ogrodnika Grimma i dodając jej - jakby dla symetrii - niemą scenę ukrycia munduru i broni zbiegłego żołnierza Wehrmachtu na początku spektaklu. W sztuce mówi się o niej, Łomnicki ją pokazał. Wśród aktorów wysuwa się na pierwszy plan Tadeusz Łomnicki w roli Anzelma.
Zawsze uważałem, że to najlepiej napisana rola w sztuce.
Ciepło i delikatnie zagrał rolę niemieckiego lekarza, uczciwego i obowiązkowego, Michał Pluciński. Żarliwym, pełnym wewnętrznej szlachetności Janem był Krzysztof Kołbasiuk, jeszcze student PWST, któremu rokować można piękną przyszłość. Eugeniusz Robaczewski był przekonującym Hieronimem, Emilian Kamiński - pełnym wigoru Pawłem, Jacek Andrucki - skupionym Michałem, Stanisław Zatłoka - sympatycznym Karolem, Jan Ciecierski przypomniał nam wysoką klasę swego aktorstwa w niewielkiej roli Grimma. Obsada ról męskich była więc bardzo dobra.
Gorzej było z rolami Ingi i Luzzi. Niestety studentki PWST Grażyna Szapołowska (Inga) i Dorota Stalińska (Luzzi) nie umiały sobie z nimi poradzić. Było to szczególnie rażące w roli Ingi. Od tej postaci zależy w znacznej mierze powodzenie drugiej części przedstawienia. Skoro aktorka nie umiała się tutaj zdobyć na wydobycie tragizmu postaci, przekrzyczała swą rolę i ujawniła poważne braki warsztatu - druga część spektaklu wypadła znacznie gorzej od pierwszej.
Mimo tej słabości jest nowy spektakl "Pierwszego dnia wolności" ciekawą i ważną próbą zmierzenia się z dramaturgią Leona Kruczkowskiego, znalezienia dla niej nowej formy, odczytania z niej nowych treści. A to jest w tym wypadku najważniejsze.