Artykuły

Hitler na ścianie, Hitler na scenie

"Komediant" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Komediant" Thomasa Bernharda w reżyserii Michała Kotańskiego to spektakl bez inscenizatorskich fajerwerków, który ożywia bogata kreacja aktorska Marka Milczarczyka.

Sztuka Thomasa Bernharda, której inscenizację dla toruńskiej sceny przygotował młody krakowski reżyser Michał Kotański, opowiada o aktorze Brusconie podróżującym po kraju ze swoim rodzinnym teatrem. Wędrujący artysta wystawia na prowincji spektakl, w którym występuje jako Juliusz Cezar, Napoleon, Winston Churchill, Albert Einstein i Adolf Hitler. Zastajemy go w sali tanecznej austriackiego miasteczka Utzbach w czasie przygotowań do wieczornego przedstawienia.

Bruscon uważa się za wielkiego artystę dramatycznego, więc ma wysokie wymagania zarówno w stosunku do siebie, jak i najbliższych. Przedstawienie musi być przygotowane perfekcyjnie. Aktor nie toleruje zatem tępoty syna, lenistwa córki i żony, która według niego doszukuje się w swoim ciele coraz to nowych chorób. Przekonany o własnym geniuszu znęca się psychicznie nad rodziną. Prace nad spektaklem są dla niego znakomitym pretekstem do wspominania jaśniejszych momentów kariery, wypowiedzi na temat sztuki, a także do skierowania oskarżeń wobec własnego narodu.

Thomas Berhnard w "Komediancie" dociekał, jak Austria, która wydała Mozarta i Schuberta, mogła stanąć u źródeł największych zbrodni drugiej wojny światowej. Dramaturg wierzył, że jego naród nigdy nie odpokutował win. Rodacy nieustannie mu to wypominali, nazywając go nawet zdrajcą. Dlatego pisarz mocą testamentu zabronił publikacji i wystawiania swoich dzieł w Austrii aż do 2059 roku.

Obce wyrzuty sumienia

Młody reżyser Michał Kotański dramat Bernharda przedstawił bez inscenizatorskich fajerwerków. To tradycyjnie opowiedziana historia, która w formie niemal przypomina monodram. Ciekawe pod względem wizualnym efekty reżyser uzyskiwał jedynie w momentach ukazywania szwów teatralnych. W scenach, gdy aktorzy zmieniają dekoracje, świetlówki nad sceną zapalają się jak stroboskopy w rytmie muzyki przypominającej ambient. Poza miejscami, w których ujawnia się teatralna umowność, widzowie w finale przedstawienia mają okazję podejrzeć, co się dzieje za kulisami spektaklu: reżyser za opuszczoną kurtyną ustawia aktorów tyłem do publiczności. Kotański skupia się przede wszystkim na wypowiedziach bohaterów "Komedianta", a nie na ruchu scenicznym. Tym samym buduje statyczny spektakl, który oddaje realia teatru rodzinnego Bruscona i podupadłego Utzbach, gdzie ma odbyć się przedstawienie.

Tę statyczność i nudę podkreśla scenografia Pawła Walickiego, który przygotował dekoracje znakomicie imitujące wnętrza wiejskiej gospody. W centrum rozjaśnionej świetlówkami sceny umieszcza zaniedbaną estradę. Otocza ją stolikami z przybitymi do nich tandetnymi, stołówkowymi ceratami. Ściany dekorują kiczowate landszafty, poroża i stary portret Adolfa Hitlera, który wisi tam mimo kilku dekad od zakończenia wojny. Dzięki Walickiemu widz może poczuć atmosferę obskurnej wiejskiej remizy przemienionej na jeden wieczór w scenę teatralną.

Kotański zachowuje w pełni przesłanie dramatu Bernharda. "Komediant" bowiem mówi nie tylko o karierze szmirowatego artysty i przygotowaniach do widowiska, ale tworzy katalog wad Austriaków. W słowach Bruscona dramaturg zarzucał swoim rodakom odpowiedzialność za zbrodnie drugiej wojny światowej, których nie zatrze ani czas, ani ludzka niewrażliwość. Toruński spektakl również odwołuje się do ponurego dziedzictwa tego narodu. Kotański nie zamierza uniwersalizować problemów tożsamości Austriaków. Bez trudu przecież mógłby przesunąć tak akcenty, żeby wypowiedź Bernharda choć w części odnosiła się do wstydliwych epizodów polskiej historii. A tak widzowie poznają wątpliwości, które mogą im się wydać obce.

Popis jednego artysty

Reżyser stawia na zgodność z dramaturgicznym oryginałem, jednak aktorom daje duży margines swobody. To pozwala Markowi Milczarczykowi pokazać pełnię swoich aktorskich możliwości. Torunianin gra megalomana Bruscona w taki sposób, że na scenie nie liczy się nic oprócz tej bogatej kreacji. Wszelkie działania swojego bohatera tak dalece nasyca sztuką aktorską, aż niepodobna ustalić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja. Jego Bruscon z życia postanawia stworzyć dzieło: pragnie, aby rzeczywistość była dopracowana jak teatralna scena. Dzięki Milczarczykowi można odnieść wrażenie, że w żyłach Bruscona płynie krew wszystkich bohaterów, w których ten szmirowaty aktorzyna się wciela w czasie swojej nieudanej kariery.

Torunianin pokazuje postać, która stworzyła dzieło totalne - "Koło Historii", prawdziwą summę dorobku człowieka. Bruscon, przygotowując się do wystawienia tej sztuki, staje się na chwilę wszystkimi jej bohaterami: jest zdobywcą jak Juliusz Cezar i Napoleon, zręcznym dyplomatą jak Metternich, wytrawnym strategiem Churchillem, geniuszem o przenikliwości Einsteina. Bruscon Milczarczyka daje im jedynie swoje niedoskonałe ciało, gorące pragnienie sukcesu za wszelką cenę, niechęć wobec adwersarzy i determinację. Tej postaci nawet w czasie zwyczajnych rozmów nie opuszcza teatralność. Ale czego wymagać od człowieka, który na pamięć nauczył się największych wyznań i pretensji ludzkości?

Żeby stworzyć portret artysty o tak wyrazistych rysach, Milczarczyk sięga po ograne chwyty aktorskie. Mówi z teatralną emfazą, znacząco zawiesza głos, wykonuje szerokie gesty, wygłasza prawdziwe tyrady, wymownie szepcze, wypowiada się przez zaciśnięte zęby, wydaje z siebie krzyki złości, od których drży wszystko na scenie. Nawet zwykłe zamawianie rosołu podnosi do godności wyrażania, a prośby o wygaszenie świateł awaryjnych na czas spektaklu urastają do rangi prawdziwego przeżycia egzystencjalnego. Mimo że Bernhard lepi tę postać ze stereotypów o nieudolnych aktorach i ich życiu przemienionym w sztukę, Milczarczyk unika uproszczeń. Nie przekracza linii dzielącej autentyczność od groteski i z postaci Bruscona w pełni wydobywa jej komizm i tragizm.

Kotański - wzorem Bernharda - przy jednej wybujałej osobowości aktora pozostałe postaci jedynie naszkicował. Michał Marek Ubysz jest właścicielem gospody w Utzbach, który snuje się leniwie po swoich włościach i nieustannie mamrocze pod nosem. Ożywia się jedynie po świniobiciu, kiedy w poplamionym krwią fartuchu rozmawia z przerażonym Brusconem. Mirosława Sobik (Sara) i Tomasz Mycan (Ferruccio) grają dzieci artysty, które ślepo spełniają kaprysy swojego apodyktycznego ojca, wytrzymują wszystkie upokorzenia i w ciszy noszą swoje zagubienie i ból. Teresa Stępień-Nowicka to teatralna żona Bruscona - kobieta chorowita i marna aktorka, w której mąż dostrzega jedyną zaletę: nie jąka się. Na scenie pojawia się jeszcze milcząca żona gospodarza, w którą wcieliła się Ewa Pietras.

Codzienny kostium aktora

"Komediant" na pewno nie jest spektaklem, który pobudza do jakichkolwiek ogólniejszych refleksji. Publiczność z pewnością rozbawią bądź zastanowią tyrady Bruscona i przerazi ją to, jak traktuje rodzinę. Przy tak wyraźnej roli Milczarczyka widzowie mogą jednak zinterpretować spektakl Kotańskiego jako dzieło poświęcone zawodowi aktora. Może rzeczywiście reżyser chciał opowiedzieć, że twórcy od swojego życia wymagają często doskonałości sztuki i że z kostiumem artysty nie rozstają się nawet na co dzień? Czyżby w napadach słowotoku Bruscona próbował skarykaturować środowisko, które toczą puste gesty i graniczące z manią przekonanie o wyższości własnej misji?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji