Co tam panie w teatrze? (fragm.)
WPRAWDZIE wybitny znawca teatru Bolesław Taborski oskarżył mnie ostatnio o nierozróżnianie w teatrze kolorów oraz wstrząsnął mną fakt, iż jestem od niedawna recenzentem rządowego pisma, co w sumie wpędziło mnie w depresję tak głęboką, że aż przez dwa z górą miesiące nie brałem do ręki długopisu, tylko żyłem z kuponów odcinanych od swej dawnej recenzenckiej sławy, w końcu jednak i dzięki pomocy ostatnich życzliwych mi ludzi - kryzys przezwyciężyłem i oto chwytam za pióro, by donieść Państwu o tym, co nowego w polskim teatrze współczesnym...
W Warszawie...
Napisany przez Jerzego S. Sitę i wystawiony w Teatrze "Ateneum" przez Janusza Warmińskiego "POLONEZ" jest dramatem, którego krzyżowa droga na scenę stała się symbolem martyrologii polskiego dramatu współczesnego i dlatego też nic dziwnego, że już sam fakt pojawienia się "Poloneza" w teatrze, spotkał się ze zrozumiałym zainteresowaniem. W "Polonezie" Jerzy S. Sito dotyka jednej z najbardziej tragicznych kart polskiej historii: Targowicy i Sejmu Grodzieńskiego, kiedy to, jak wiadomo, sami Polacy sprzedali za psie pieniądze swój kraj i swoją wolność Moskwie. Doskonała jest w "Polonezie" ekspozycja: na rosyjskim dworze przedstawiciele polskiej arystokracji błagają carycę Katarzynę II o interwencję wojskową w Polsce. W komplementach skierowanych pod adresem carycy nazywają ją "jedyną orędowniczką polskiej wolności i niezawisłości". A interwencja, której bezpośrednią przyczyną jest demokratyczna Konstytucja Trzeciego Maja, a pośrednią militarno-gospodarcza słabość Polski, dawno już została zaplanowana, dawno i nieodwołalnie, i teraz trzeba tylko ludzi, którzy usankcjonują ją prawem, a ci już są i sami pchają się lwu do paszczy, najszczersi w swoim mniemaniu patrioci, że sam lew aż jest zdumiony. Z frazesem o szerzącej się w Polsce zarazie jakobinizmu na ustach, a w gruncie rzeczy broniący swych partykularnych interesów, gotowi - jak to ładnie ujmuje Sito - "las podpalić, byle swój kąsek upiec"...
Druga świetna scena w "Polonezie" to scena Sejmu Grodzieńskiego. Zaczyna się pedantycznym sprawdzeniem rachunków przez dwóch carskich urzędników, z których wynika, że prawie każdy z posłów wziął łapówkę. A potem, pod okiem rosyjskich żołnierzy, odbywa się już tylko tragifarsa, której finał (usankcjonowanie prawem drugiego rozbioru) z góry jest wiadomy i trzeba już tylko uspokoić sumienie własne i innych cynizmem, pustymi gestami, bezsensownymi deklaracjami czy szczerymi, ale daremnymi chęciami. Obie te sceny należą do najlepszych w "Polonezie", który jednak i mimo to najlepszym dramatem, a zwłaszcza tragedią narodową, nie jest...
Grzeszy bowiem "Polonez" przede wszystkim językiem, jakim został napisany. Jerzy S. Sito jest jednym z naszych czołowych współczesnych pseudoklasyków i fakt ten ciąży nad "Polonezem" niepomiernie. XVIII-wieczny wiersz, jakim mówią w "Polonezie" postacie negatywne i XIX-wieczny - postaci pozytywnych brzmi na scenie sztucznie, stylizacja i obcojęzyczne wtręty wyją, porównania dźwięczą pretensjonalnie, a rymy trącą - muszą to z przykrością wiceprezesowi ZLP wypomnieć - raz po raz częstochowszczyzną... Dramat Jerzego Żurka "Sto rąk, sto sztyletów", który myślowo jest jakby uboższy od "Poloneza", dzięki swoistemu realizmowi dialogów i lekkiej, bezpretensjonalnej stylizacji brzmi ze sceny o niebo lepiej. Szkoda, że "Polonez" nie został napisany językiem, którym Jerzy S. Sito zwykł był tłumaczyć Szekspira, co wcale Szekspirowi nie wychodziło na dobre, w "Polonezie" jednak mogłoby zabrzmieć nie najgorzej.
Inne mankamenty dramatu to nadmierna ilość postaci występujących, ale nic - poza ścisłością historyczną - nie wnoszących na scenę oraz kompletny brak "dziania się". Wszystko to sprawia, że warszawskie przedstawienie "Poloneza" tonie w powodzi peruk, pudru, szminek, kostiumów, fałszywych klejnotów i rekwizytów; i mimo kilku wyrazistych, ale nieco muzealnych kreacji aktorskich (Katarzyna II - Aleksandry Śląskiej, Rzewuski - Jana Świderskiego, Igelstrom - Ignacego Machowskiego, Stanisław August - Czesława Wołłejki, Zubow - Leonarda Pietraszaka i Kościuszko - Mariana Kociniaka) sprawia wrażenie trochę narodowej opery, trochę patriotyczno-historycznego widowiska a la "Kościuszko pod Racławicami". Choć, trzeba przyznać, Jerzy S. Sito bliżej niż którykolwiek ze współczesnych dramatopisarzy polskich był stworzenia historycznej tragedii narodowej... Więc, jak powiada Marta Fik, każdy kulturalny człowiek powinien, obejrzeć to przedstawienie.