Przesłanie Sity
RZECZYWISTOŚĆ od sprzeczności zgrzyta. A na scenach warszawskich pochód historii trwa. Ostatnio dojechaliśmy do osiemnastego wieku. To Jerzy S. Sito nas nieco zaskoczył, wybierając sobie za temat czas II rozbioru Rzeczypospolitej. Okres, nad którym niechętnie się pochylamy. Okres, o którym chcielibyśmy zapomnieć. Należy więc nie tylko docenić odwagę zamiaru twórczego, ale i głębiej zastanowić się nad nim. Nad faktem, że Sito - tak zaangażowany w dzieło odnowy - jednocześnie przemawia do nas ze sceny ustami bohaterów tego niezbyt chlubnego okresu. Jaka tu istnieje przekładnia myślowa?
Sito w "Polonezie", wystawionym w Teatrze Ateneum, zderza z sobą dwa światy: władzy absolutnej, jak byśmy dziś powiedzieli, totalnej i równie totalnej wolności.
Te dwa przeciwstawne światy mają sprzeczne z sobą hierarchie wartości. Na szczycie pierwszej znajduje się racja stanu, wobec której człowiek jest tylko przedmiotem, mniej lub bardziej sprawnym narzędziem. W drugim prymat jednostki - bez ograniczeń - uniemożliwia myślenie kategoriami państwa. Dlatego u Sity obydwie te krańcowości są straszne i absurdalne. Na dworze petersburskim króluje strach i służalczość. W Grodnie i w Warszawie niemoc i brak instynktu samozachowawczego. W Petersburgu sprawujący władzę redukuje innych do roli pionków. W Warszawie i w Grodnie odwrotnie - władca przez wszystkich jest redukowany do pionka.
Sito pokazał błyskotliwą sztukę wyławiania z materiału historycznego paradoksów. Przedstawienie zaczyna się od zderzenia dwu przeczących sobie kultur politycznych, od sceny przyjęcia przez Katarzynę II deputacji Konfederacji Targowickiej. Deputacja prosi cesarzową o obronę... złotej wolności. Sito bardzo umiejętnie odtwarza atmosferę dworu - intryg, ścierania się wpływów, niedomówień. Na tak zarysowanym tle jakże gorzką lekcję - okraszoną zjadliwym humorem autora - dostają ci, którzy nie przywykli liczyć się we własnym kraju z żadną władzą. Jakże bezradni się czują na zupełnie innym gruncie, występując w roli petentów, ośmieszani przez Zubowa, Stanisław Szczęsny Potocki (Jerzy Kamas) niemal wyrzucany za drzwi, Franciszek Ksawery Branicki (Henryk Łapiński), zapominający języka w gębie czy Seweryn Rzewuski (Jan Świderski), ośmieszony za swoją sejmikową retorykę. Polacy wzywający wojsko rosyjskie dla obrony swoich prywatnych interesów wydają się Rosjanom śmieszni. Zubow mówi: "któż inny las podpala, by swój kąsek upiec?". A cesarzowa konstatuje: "słabi są zawsze śmieszni...".
"Poloneza" zamyka scena w zajeździe Borysewicza w Grodnie, będąca pointą. Jej centralną postacią jest mąż opatrznościowy - gen. Tadeusz Kościuszko. Wszystkie wątki znajdują w tej części swoje zwieńczenie. Posłowie patrioci zostają aresztowani przez Rosjan. Hetman Rzewuski wreszcie przejrzał - kaja się. Oferuje Kościuszce swoją pomoc, swoją funkcję. Lecz otrzymuje znamienną odpowiedź: "Na cóż mi buława? Tu bój będzie z narodem - tu o duszę sprawa." Pojawia się też ambasador Sievers. On również się kaja. Spostrzegł bowiem, jaką przepaść między Polakami i Rosjanami wykopią rozbiory: "Ta transakcja nikogo bodaj nie wzbogaci; a wiele lat będziemy ów rachunek płacić..." Jest to bardzo znamienne podsumowanie wątku polsko-rosyjskiego.
Zresztą, w ujęciu Sity, dla Kościuszki podległość Moskwie "To symptom naszego rozkładu; to mniej ważne..." Nieważne są też rozrachunki z królem, z magnaterią: "Myśmy niegotowi jeszcze, aby przywrócić godność Człowiekowi; a Człowiek króla znaczy i pana, i chłopa..."
Dla Kościuszki jest ważny tylko program pozytywny: "Wpierw trzeba obrać... naród - z łusek i brudu, z błota...!". "Wpierw trzeba udowodnić światu i sobie - że Ojczyzna wcale nie umarła! Że chce żyć...".
W tym zawarte jest główne przesłanie "Poloneza". Z jednej obrony nieustępliwa nadzieja - wywodząca się z tradycji Wybickiego - z drugiej zaczynanie wszelkiej odnowy, naprawy państwa, od przemian wewnętrznych obywateli, którzy to państwo tworzą i są jego istotą. Trudno o trafniejszą naukę, wywiedzioną z tak kompromitującego okresu historycznego, z którego - wydawałoby się - nic pozytywnego wysnuć nie można. To przesłanie trafia do widza. Dlatego "Polonez" Sity cieszy się takim powodzeniem. Stał się największym, jak dotąd, wydarzeniem sezonu w Warszawie.
Nie można zapominać, oczywiście i o zasłudze teatru. Powtarza się stara prawda. Jeżeli zespół ma naprawdę coś do zagrania, coś - co nie jest "zamiast"... Wtedy wznosi się na wyżyny. Janusz Warmiński, reżyserując, uniknął na szczęście skrajność interpretacji, zadbał o wyrównanie całości. Umiejętnie różnicuje atmosferę rosyjskiego dworu i świata kultury sarmackiej. W części I na czoło wysunęli się: Aleksandra Śląska jako Katarzyna II, podkreślając kontrast między umiejętnościami politycznymi, a lękami, pragnieniami starzejącej się kobiety oraz Leonard Pietraszak - Zubow uwypuklający balans między pewnością siebie a lękiem o zachowanie pozycji faworyta cesarzowej. Wśród targowiczan najbłyskotliwiej wypadli odtwórcy ról Kossakowskich, biskupa - Zdzisław Tobiasz i Szymona - Bogdan Ejmont; ukazujący rzadkie pomieszanie cynizmu z głupotą. Nie można też zapomnieć sarmackiej oracji Jana Świderskiego. Czesław Wołłejko, grający Stanisława Augusta, położył nacisk przede wszystkim na bezradność i słabości charakterologiczne króla, niedorastanie do pełnionej funkcji. Wreszcie zróżnicowani rosyjscy dyplomaci: gen. Igelstroem - Ignacy Machowski pokazał wszelkie uroki dyplomaty karabinu oraz Sievers - Jerzy Kaliszewski stworzył wiarygodną sylwetkę błyskotliwego stratega, który w decydującym momencie okazuje się, że jest czymś więcej niż tylko posłusznym wykonawcą. Zastrzeżenia budzi Kościuszko w wykonaniu Mariana Kociniaka. Mimo wydobycia dużej siły z postaci - zbyt charakterystyczne emploi tego aktora.
Zasługą zespołu Ateneum jest bogata indywidualizacja postaci. Dzięki temu historia w "Polonezie" traci swoją podręcznikowość. Tym razem podróż w przeszłość okazała się szukaniem prawd ważnych dla losu polskiego.