Artykuły

Gra kobiecego z męskim

- Uzupełniamy się, dogadujemy, tworzymy całość. Nasza praca to nie praca na ostrzu noża, nie spotykają się tu dwie przeciwstawne siły. Idziemy jedną ścieżką - mówią aktorzy ALEKSANDRA POPŁAWSKA i MAREK KALITA.

Ona jest subtelna, ale ma męski charakter. On dba o relacje i nie rozpamiętuje tego, co było. Nie uznają podziału na role. Grają razem. I reżyserują. Zadziwiająco uzupełniają się na scenie i podczas rozmowy. Aleksandra Popławska i Marek Kalita w cyklu "Układ idealny".

Pamiętacie, kiedy pierwszy raz się zobaczyliście, kiedy się dowiedzieliście o swoim istnieniu?

Aleksandra Popławska: Pierwszy raz zobaczyłam Marka w filmie "Amok". Bardzo mi się tam spodobał. Potem na scenie Teatru Starego w Krakowie w znakomitej roli księcia w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Ale poznaliśmy się dopiero w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, dołączyłam do zespołu, w którym Marek już był.

Marek Kalita: Ja dokładnie pamiętam, kiedy zobaczyłem Aleksandrę. To był Teatr Telewizji, spektakl "Lato w Nohant" w reżyserii Agnieszki Glińskiej.

Żeby się poznać, musieliście przyjechać do Warszawy, chociaż pochodzicie z tego samego miasta.

A.P. Tak, to zabawne. A jeszcze zabawniejsze jest to, że wychowywałam się w blokach z oknami wychodzącymi na pola, za którymi były Biskupice. Tam właśnie mieszkał Marek. Okazało się, że całe dzieciństwo teoretycznie patrzyłam na jego rodzinny dom. Chodziliśmy też, choć w innym czasie, do tej samej szkoły muzycznej. Mimo że pochodzimy z Zabrza, nigdy się tam nie spotkaliśmy.

My dziś spotykamy się przy placu Grzybowskim, na terenie dawnego getta. Umówiliśmy się tu przypadkiem, ale potem uświadomiłam sobie, że w Waszej twórczości wątek żydowski pojawia się często. To może nie przypadek?

A.P. Ja, ze względu na urodę, często dostaję propozycje zagrania ról żydowskich kobiet. W polsko-izraelskim filmie "Moja Australia" zagrałam żydowską matkę, która jest zmuszona uciekać z Polski do Izraela w 1968 roku, a we francuskim filmie "Infiltrowani" agentkę Mosadu. Dzięki tym propozycjom naturalnie zaczęłam się interesować tą tematyką.

M.K. A ja od wielu lat pracuję z Krzysztofem Warlikowskim, w jego spektaklach często są poruszane sprawy żydowskie, pojawia się problem Holocaustu. Powieść Igora Ostachowicza, którą wspólnie z Aleksandrą wyreżyserowaliśmy w Teatrze Dramatycznym, zainteresowała nas, bo mówiła o sprawach polsko-żydowskich w nieoczywisty i niecodzienny sposób. Z punktu widzenia dzisiejszego mieszkańca Warszawy, Polaka, który mieszka właśnie tu, gdzie jesteśmy, na terenie dawnego getta, i kompletnie się tym nie interesuje aż do dnia, kiedy pojawiają się w jego domu duchy zmarłych w tym miejscu Żydów. Bohater nazywa się Bezimienny, razem z nim przeszedłem drogę do poznania historii tego miejsca i ludzi, którzy tu zginęli.

Oboje gracie i reżyserujecie. Udaje Warn się zachować autonomię tych zawodów?

A.P. Trzeba iść dwutorowo. Z jednej strony słuchać, co podpowiadają

intuicja i serce, ale jest też potrzebna analiza i umiejętność odsunięcia w odpowiednim momencie na bok emocji, żeby móc wybrać to, co jest właściwe dla spektaklu.

M.K. Reżyser musi zachować dystans, umieć wyjść na zewnątrz, a aktor zostaje w środku dramatu. Jak gram, to Aleksandra mnie reżyseruje, bo nie wierzę w to, że aktor może jednocześnie grać i być reżyserem, w możliwość jednoczesnego otwarcia emocji i zdystansowania się do nich.

Jak godzicie swoje osobowości, wspólnie reżyserując spektakle?

A.P. Uzupełniamy się, dogadujemy, tworzymy całość. Nasza praca to nie praca na ostrzu noża, nie spotykają się tu dwie przeciwstawne siły. Idziemy jedną ścieżką. Często jest tak, że ja zaczynam zdanie, Marek je kończy albo odwrotnie.

Taką więź się buduje czy ona jest od początku?

A.P. Ta więź jest naturalna, nie wymaga od nas wysiłku, to kwestia podobnego podejścia do sztuki i do tematu. Podobna wrażliwość i estetyka.

Zdjęcia do naszego cyklu robi para fotografów. Obserwowałam dziś, jak Was fotografowali. Aparat jest jeden, dzielili się pracą. Kiedy Agnieszka stawała za obiektywem, Łukasz obserwował kadry. Potem zamieniali się rolami. Jaki jest podział obowiązków u Was?

A.P. Ja nie lubię dużo gadać. Wolę konkrety. Marek jest lepszy w analizie i rozmowach z aktorami. Dla mnie zostaje ta bardziej "techniczna" praca nad całością.

M.K. Nie nazwałbym tej pracy techniczną, to są często fantastyczne pomysły Oli, które przenoszą spektakl na wyższy, metafizyczny poziom.

A.P. Marek wymyśla bazę, ja buduję na niej spektakl, rozwijam go i dopieszczam.

M.K. Ola wpadła na pomysł, że scenografią do "Generała" ma być czerwona komnata, duży salon otoczony czerwonymi kotarami. To tło jest wieloznaczne i nadaje całości szerszy kontekst.

A.P. Marek z kolei wymyślił scenografię do spektaklu "Klara".

I jako reżyser obsadziłaś go tam w roli niewiernego kochanka i męża.

A.P. Marek bardzo śmiesznie to gra i chyba lubi tę rolę...

Jak się dzielicie emocjami? Kto kogo uspokaja, kto się bardziej stresuje?

A.P. Ja się o wiele bardziej stresuję, kiedy gram, niż kiedy reżyseruję, więc wolę stać po drugiej stronie, lubię wymyślać i kreować świat na scenie. Kiedy gram, nie mam wpływu na estetykę całości. Jeśli chodzi o emocje, to zdecydowanie bardziej emocjonalny z nas dwojga jest Marek. Ja jestem bardziej analityczna.

Narzuciliście sobie dyscyplinę, żeby w domu nie rozmawiać o pracy?

M.K. W ogóle w domu nie rozmawiamy o pracy. Mamy przecież dziecko.

A.P. Nasza córka ma swoje historie, które musi nam opowiedzieć, a my chcemy je znać na bieżąco. Codziennie odrabiamy z nią lekcje, na zmianę. Jesteśmy tak zapracowani, że ten czas, który nam zostaje w domu, całkowicie poświęcamy jej, ale to bardzo miły i twórczy czas. Ostatnio Marek czytał jej opowiadania Edgara Allana Poe. Antonina była zachwycona. Ja lubię czytać z nią niektóre lektury, wracam w ten sposób w beztroski czas dzieciństwa, kiedy na czytanie książek miałam dużo czasu.

Wyprowadziliście się z Warszawy do domu w podwarszawskim lesie. Kto zajmuje się ogrodem?

A.P. Mamy mały ogródek, który sam sobie rośnie, czasami sąsiad skosi trawę, czasami ja zasadzę słoneczniki. Żałuję, że wszystko tak szybko przekwita. Na wiosnę robiliśmy spektakl w Zagłębiu, zanim wróciliśmy, wszystkie bzy już przekwitły.

Wspólna praca jest chyba mocnym sprawdzianem dla związku, zwłaszcza artystyczna?

A.P. U nas to wygląda trochę inaczej. Jeśli nawet coś się dzieje, są jakieś konflikty czy nieporozumienia, w pracy o tym zapominamy.

M.K. Podchodzimy dosyć idealistycznie do naszej pracy, nie ma współzawodnictwa między nami, liczy się wspólny cel i szukanie rozwiązania. Nawet do końca tak naprawdę nie pamiętamy, co kto wymyślił. Sztuka jest dla nas najważniejsza.

Czyli praca wzmacnia Wasz związek?

A.P. Na pewno - wspólnie możemy się rozwijać.

M.K. Poza tym to kolejna sfera, w której możemy być razem.

A ten Śląsk, na który teraz wracacie, jest dla Was inny, niż był kiedyś? Będąc razem, odkrywacie go na nowo?

M.K Przede wszystkim mamy ułatwioną sytuację, jadąc na święta. Gdyby jedno z nas pochodziło ze Szczecina, byłby problem i dylemat, gdzie spędzić Wigilię czy Wielkanoc. Wychowując się tam, nie utożsamiałem się jakoś przesadnie ze Śląskiem. Dopiero niedawno poczułem, że jestem stamtąd.

A.P. Dom Marka był typowym śląskim domem, piękny, z ogrodem. Na ścianach, co mnie zawsze fascynowało, wisi dużo obrazów o tematyce górniczej, ojciec Marka był górnikiem. W moim domu wszędzie były książki, rodzice byli nauczycielami.

M.K. Śląsk to moja rodzina, mój ojciec i kochany brat Jacek, a przede wszystkim moja najukochańsza mama Luiza, która zawsze mnie wspierała i interesowała się tym, co robię. Często jak wracam na Śląsk, siadamy przy butelce wina i rozmawiamy do późna. Moja mama jest niezwykle silną kobietą, ma w sobie ciągle dużo młodzieńczej energii i radości. Walczy z czasem, nie poddaje się. Chyba pod tym względem jestem do niej podobny.

Marek, między Natalią, Twoją córką z poprzedniego związku, a Antoniną, Waszą córką, jest ponad 20 lat różnicy. Jesteś dla nich innym ojcem?

M.K. W moim życiu czas zatoczył dziwne koło, jeszcze niedawno z Natalią jeździłem w góry i odrabiałem lekcje, teraz robię to samo z drugą córką, choć różnica w ojcostwie jest ogromna. Teraz trochę więcej wiem o życiu i rozumiem, więcej czuję. Pełniej doświadczam tego, że jestem ojcem.

Między Tobą a Aleksandrą jest 18 lat różnicy.

A.P. Zupełnie tego nie czujemy. Być może ja jestem trochę starsza mentalnie, a Marek trochę młodszy i to się wyrównuje?

M.K. Mam wrażenie, że paradoksalnie czułem się stary, kiedy byłem młody. W teatrze od początku interesowały mnie głównie ciemne tematy, końca, starości, śmierci. Więc jak patrzę na siebie z przeszłości, byłem stary. Myślę, że teraz jestem zupełnie gdzie indziej, miłość otwiera wiele nowych przestrzeni.

I nie brakuje Wam wspólnych punktów odniesienia, tych samych obrazów z dzieciństwa, odwołań? Nie przeszkadza Wam, że dorastaliście w innych rzeczywistościach?

M.K. To nie ma większego znaczenia, ja nie żyję przeszłością, nie odkładam wspomnień, nie gromadzę zdjęć, dyplomów ani znaczków. Mam wrażenie, że jeszcze wszystko przede mną. Nigdy nie rozpamiętywałem sukcesów ani porażek. Staram się żyć tu i teraz.

A.P. Rzadko rozmawiamy o przeszłości. Rozmawiamy raczej o tym, co nas jeszcze spotka.

M.K. Dla mnie to bardzo ważne: żeby być otwartym na to, co się dzieje teraz. Polecam takie myślenie.

Tu mnie trochę zaskoczyłeś, jesteś bardzo mocnym aktorem, Twoje role są wyraziste, wygląda, jakbyś mocno się z nimi utożsamiał. A teraz rozmawiam ze zdystansowanym, łagodnym człowiekiem. Gdzie zostawiasz te mocne maski?

M.K. Grałem ostatnio cały korowód mocnych postaci, w "Generale", "(A)polonii", "Końcu", ale zostawiam je w teatrze, nie przyjeżdżam z nimi do domu, nie wyobrażam sobie sytuacji, że cały czas żyję postacią, którą gram. Idę do lasu powtórzyć rolę czy coś przemyśleć, w domu staram się tego nie robić.

A kto się zajmował Waszą córką, jak kręciłaś serial "Wataha"?

A.P. Marek oczywiście, bardzo się z sobą zżyli. Jak wróciłam, wychowawczyni gratulowała mi wyników: moja córka skończyła trzecią klasę z wyróżnieniem. Nie przyznałam się, że to nie moja zasługa. Nie było mnie w domu kilka miesięcy.

A kiedy oboje pojechaliście robić spektakl w Teatrze Zagłębia?

A.P. Wtedy zajmowała się nią moja mama. Zawsze staramy się tak ułożyć pracę, żeby nasza nieobecność zgrała się z początkiem i końcem roku szkolnego Antosi.

Teraz pracujecie nad czymś razem czy osobno?

A.P. Ja zaczynam nowy serial w TVN, gram jedną z głównych ról. Marek gra w nowym filmie Ryszarda Bugajskiego. Potem znowu osobno: ja reżyseruję spektakl "Polska amore/odio", Marek pracuje z Krzysztofom Warlikowskim w Nowym Teatrze.

M.K. Ale w czerwcu wyjeżdżamy zrobić spektakl w Jeleniej Górze, a potem planujemy "Poniedziałkowe dzieci" w Teatrze Imka. Wszystko razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji