Artykuły

Oscar na urodziny

- Jeden ze stryjów, gdy już zdecydowałem się zostać aktorem, ręki mi nie podawał! I to przez wiele lat. Nie mogli mi wybaczyć, że popełniłem taką gafę. Czarna owca po prostu. Poza mamą nikt mnie nie tolerował - mówi aktor WOJCIECH POKORA.

Dowcipny rozmówca, skromny człowiek, wspaniały aktor. Nam pan Wojciech opowiada o niespodziance, którą koledzy przyszykowali mu na 80. urodziny, przygodach na planach filmowych i żonie, która przez wiele lat leczyła ludzi... kamieniami.

Zdaje się, że miał Pan tzw. epizod sercowy. I pali Pan nadal?

- Ale niewiele, pięć papierosów dziennie. Kiedyś paliłem dużo. Jak byłem młody, to sobie nie żałowałem. Teraz przyhamowałem. Co było robić? Żona ciągle mi na głowie siedzi: "Nie pal i nie pal, błagam cię".

Żona pozwala palić w domu?

- W domu jest absolutny zakaz palenia. Latem, jak jesteśmy na wsi, palę w ogrodzie. W Warszawie spokojnie palę papieroska, idąc z psem na spacer.

Jak się Państwu dzisiaj powodzi, już na emeryturze?

- Na szczęście, wciąż gram w teatrze. Nawet w trzech. Kiedy poszedłem na emeryturę, zgłosił się Teatr 6.piętro Michała Żebrowskiego, żebym zagrał w "Chorym z urojenia" Moliera. Potem Och-Teatr Marii Seweryn. I wciąż gram w swoim macierzystym Kwadracie. Ja tam spędziłem 10 lat, a wcześniej w Teatrze Dramatycznym prawie 30...

Ja wiem, że największą Pana miłością jest teatr, ale nam wszystkim Wojciech Pokora znany jest głównie z filmu, z telewizji. I za to kochamy Pana najbardziej.

- Pewnie, że największą popularność daje telewizja. A ja, jak miałem te 30, 40, nawet 50 lat, nie wychodziłem z Woronicza. Czasem miałem po dwa programy równocześnie. Tu sztuka, tam kabaret. W jakim ja się tam obracałem wspaniałym towarzystwie! To była najlepsza nauka zawodu. Miałem przyjemność grać z naprawdę wielkimi aktorami.

I miał Pan szczęście pracować z Bareją. Było śmiesznie? Na przykład na planie filmu "Poszukiwany, poszukiwana"?

- Nie było, bo myśmy to musieli zrobić szybko. A najpierw ja w ogóle nie chciałem się zgodzić na tę rolę. Zarzekałem się, że się do takich przebieranek nie nadaję.

Wstydził się Pan grać kobietę!

- Też. Ale przede wszystkim uważałem, że po "Pół żartem, pół serio" z Marilyn Monroe już żaden aktor nie powinien grać kobiecych ról. Pamięta pani, jak zagrali to Jack Lemmon i Tony Curtis? To był rekord świata! "Ja się do tego nie nadaję, niech kto inny zagra" - upierałem się. "To powiedz, kto?" - pyta Bareja. "Nie wiem, ale ja na pewno nie". Ale to wszystko było nieważne. Najważniejszą przyczyną, dla której tak uporczywie odmawiałem, był fakt, że wykupiłem wczasy w Bułgarii, w Sozopolu! "Muszę pojechać", mówię. "Dzieci się cieszą, i żona, mam już lewy". "To ile masz czasu?" - pyta Bareja. "Miesiąc", mówię. "Zrobimy", uparł się. I rzeczywiście, film, który należałoby zwyczajowo robić ze trzy miesiące, myśmy zrobili w trzy tygodnie. Gnaliśmy jak szaleni, nie było czasu na żarty, na śmiechy. Już, już, byle szybko... Ale świetnie wyszło! Może dlatego, że obyło się bez tego nabzdyczania się. Byle mieć z głowy i na wakacje...

U Gruzy w "Czterdziestolatku" też Pan się tak spieszył?

- Tam już było normalnie. I jak fajnie! Ania Seniuk jest do zjedzenia. Ja, inżynier Gajny, się tam w niej podkochiwałem. To genialnie przez Gruzę napisany serial. Ale wie pani, ja wcale nie wiem, czy byłem tam właściwie obsadzony.

Idealnie. Był Pan takim świetnym gapą! Niezapomniana rola.

- Ale najbardziej z tych telewizyjnych ról leżał mi "Nikodem Dyzma". Grałem hrabiego Żorża Ponimirskiego. Bardzo chciałem to robić, wiedziałem, jak to robić i całkiem nieźle zrobiłem. Do Ponimirskiego mogę się przyznać. Reszta to (machnięcie dłonią) była taka tam...

Trudno nie odnieść wrażenia, jak bardzo jest Pan szczęśliwy na scenie w teatrze, przed kamerą.

- Naturalnie, że jestem. Całe życie byłem szczęśliwy. Jak wszyscy mężczyźni w mojej licznej rodzinie miałem zostać inżynierem, skończyłem nawet technikum budowy silników, a potem pracowałem na Żeraniu. Na szczęście trafiłem do koła teatralnego, a wkrótce i do szkoły teatralnej. Przyjmował mnie Zelwerowicz. Ale jeden ze stryjów, gdy już zdecydowałem się zostać aktorem, ręki mi nie podawał! I to przez wiele lat. Nie mogli mi wybaczyć, że popełniłem taką gafę. Czarna owca po prostu. Poza mamą nikt mnie nie tolerował. Pewnie dlatego zawsze starałem się pracować najlepiej, jak mogłem. Żeby pokazać, jaki jestem dobry. Nie wszystko mi się udawało. Miałem np. genialną okazję zabłysnąć w Teatrze Telewizji u Jana Świderskiego, bo w początkach lat 70. dostałem rolę Papkina. Wyszło tylko na trzy z plusem. Byłem za młody, nie miałem jeszcze czterdziestki. I znikąd pomocy, budowałem rolę sam. A przecież reżyserował tę "Zemstę" Jan Świderski, mój profesor z Miodowej, który wtedy genialnie zagrał Cześnika.

Nie mógł Pan spytać, co zrobić z tym Papkinem?

- Pytałem nie raz. "Wojtek - odpowiadał - jest świetnie!". I tyle. W interesie aktora jest chwalić innych, skoro się wie, że się jest lepszym. A Świderski był najlepszy. Mistrzostwo świata.

Za Panem 80. urodziny. Dostał Pan jakieś świetne prezenty?

- Nie uwierzy pani. Oscara! Nie żartuję. Moi bliscy gdzieś zamówili dla mnie statuetkę, nie chcieli powiedzieć, gdzie. To znaczy - nie jest to autentyczny Oscar, tylko, no powiedzmy, podróba. Z napisem "200 lat Mistrzu!" Bardzo się wzruszyłem.

A koledzy z teatru pamiętali o jubileuszu?

- Akurat grałem w spektaklu "Trzeba zabić starszą panią" w Och-Teatrze. Z Barbarą Krafftówną. Co ciekawe, w Teatrze Dramatycznym przed wielu laty też debiutowałem z Krafftówną. Na sztukę przyszła pani minister. Dostałem kosz kwiatów taki, że udźwignąć nie mogłem. Były przemówienia. I wiele niespodzianek. Moja wnuczka, Agata (Nizińska, jak słynny dziadek aktorka, znana z seriali "To nie koniec świata!" i "Wszystko przed nami" - red.), wybiegła zza kulis i śpiewa mi "Happy Birthday to You"!

Pan w płacz?

- Takie wzruszenie, że mało brakowało. Publiczność wstała, śpiewała "Sto lat". Niezapomniany, uroczy, przepiękny wieczór. A na drugi dzień - rodzinne przyjęcie. Od mojej kochanej żony dostałem coś w rodzaju rzeźby. Stylizowany księżyc, na którym siedzą dwa białe, całujące się ptaszki. Przecież my z Hanną jesteśmy razem prawie 60 lat! Czy pani wie, że żona zajmuje się litoterapią? Czyli leczeniem kamieniami?

To u Państwa w domu zapewne jest kolekcja tych kamieni?

- Tak, jeździliśmy na aukcje, uczestniczyliśmy w giełdach. Mamy parę gablot wspaniałych kamieni! I dwa fantastyczne kryształy. I różdżki kryształowe. Żona twierdzi, że one mi dają dużo zdrowia. Hania pomagała ludziom, lecząc ich kamieniami. Pacjenci przychodzili do nas do domu. Teraz to zarzuciła. Niepotrzebnie, bo ma ogromny talent w tym kierunku.

Jakoś tak jest, że w każdym słowie, geście widać, jak Pan kocha swoją żonę.

- To naprawdę widać? Ona jest wspaniałą kobietą. Gdyby nie moja Hania, pewnie nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Nawet w połowie. Bo bym się gdzieś pogubił. Woda sodowa uderza przecież czasem facetom do głowy. Natomiast moja żona, która 10 lat w telewizji pracowała, była asystentką reżysera - razem zrobiliśmy parę programów - to jak tylko wydawało się, że ja już się chwieję w posadach, kubeł zimnej wody wylewała mi na głowę. Więcej, do lodu mnie wkładała! Na przykład mówiła po premierze: "Nie bądź taki mądry, bo to wcale nie było takie dobre". Ja oczywiście się złościłem: "No to jak mam zagrać, żeby było dobrze?". Dzięki jej przezorności, inteligencji, urokowi nie raz uniknąłem kłopotu, zadufania. Dzięki Hani mocno zawsze stałem na ziemi.

Jak wiem, macie Państwo sporą rodzinę - dwie córki, wnuczki i wnuków.

- Chciałem, żeby córki zostały aktorkami, ale szybko się okazało, że żadna z dziewczyn aktorką nie będzie. Anna pracuje w banku, ale jej córce Agacie, która wcześniej zaliczyła dwa lata szkoły handlowej, coś do głowy strzeliło, że aktorką zostanie. Bardzo się z tego cieszę. A nasza młodsza córka Magda zajmuje się anglistyką, jest tłumaczką, od wielu lat siedzi we Francji w Bretanii, kilometr spacerkiem do oceanu. Ma talent do pisania, chciała pisać romanse, jakieś opowieści. I nawet pisała, ale wszystko poszło do szuflady, przy trójce dzieci zabrakło jej cierpliwości...

Obie córki były na jubileuszu?

- Magda niestety nie. Rzadko tu bywa, ale cieszę się, że moje wnuki dobrze mówią po polsku. Wnuczka jest wicemistrzynią okręgu w jeździectwie, jest świetną dżokejką, zbiera nagrodę po nagrodzie. Jestem więc bardzo dumny jako dziadek. Kłopot w tym, że prawie w ogóle ich nie widuję. I ciągle bardzo za nimi tęsknię...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji