Artykuły

Zakochać się na śmierć

"Sophie" w reż. Kamili Michalak w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Anna Rogulska w serwisie kultura.poznan.pl.

Kamila Michalak opowiada o pułapkach miłości w Teatrze Nowym.

Nigdy jeszcze chyba polski luty nie był taki czerwony - a to nie za sprawą mroźnych wschodów i zachodów słońca, lecz sklepowych wystaw. Winić za to należy przynajmniej częściowo intensywną kampanię reklamową pewnego filmu, która, jak niesie napędzana marketingowo wieść, ma nas wszystkich w tym miesiącu przyciągnąć do kina w celu celebrowania miłości. Jeśli można jeszcze zrezygnować z rezerwacji, proponuję ją wymienić na bilety do Teatru Nowego.

"Sophie" również powita nas czerwienią, lecz na pustej czarnej scenie nie będzie to razić. Miejsce podpowie zaledwie sugestia scenografii - rzutnik slajdów wyświetla niewielki obraz kwiatków na oknie, a więc jesteśmy w domu. Czerwienią mieni się zaś para w miłosnych uniesieniach - Martyna Zaremba i Mateusz Ławrynowicz zdają się idealnie dopasowani, zmysłowa choreografia erotycznej sceny sprawia, że chciałoby się, aby cały spektakl taki pozostał - pełen fizycznej harmonii, której zbędne są słowa. Słowa bowiem sprowadzą nas na ziemię. Niestety, czerwień to nie tylko kolor zmysłowości, ale też agresji, i najwyraźniej oddziela je cienka linia.

Tytułowa Sophie jest niesamodzielna - czy to za sprawą choroby duszy, czy też zatracenia się w uczuciu (a może nie ma między nimi różnicy?). Tkwi w patologicznym związku. Najpierw obserwujemy sadystyczne zachowania jej partnera od środka, co prawda z widowni, ale właściwie z perspektywy dziewczyny. Pozwala na to specyfika Trzeciej Sceny, której podwójna widownia i niewielka przestrzeń sceniczna sprawiają, że dramat rozgrywa się właściwie między nami. Później pojawia się trzecia osoba (Andrzej Niemyt), z którą Sophie i jej oprawcę oglądamy z osobna. Ona zdaje się niepoczytalna, on jest troskliwym, może nieco znerwicowanym opiekunem. Niczym w wiktoriańskiej powieści grozy, w której dom z wariatką na strychu skrywa znacznie mroczniejsze sekrety niż choroba psychiczna.

"Sophie" jest spektaklem nie tylko muzycznie, ale i aktorsko częściowo improwizowanym, dlatego relacje między bohaterami mogą potoczyć się różnie - taka technika zdaje się niezwykle wiarygodna w przypadku tego scenicznego eksperymentu, który jest studium związku. I choć wierność czy oddanie mogłyby być cechami miłości idealnej, doprowadzone do ekstremum zamieniają egzystencję w koszmar. Sophie właściwie już nie żyje - oddając się drugiej osobie, umarła dla siebie. Jej związek jest więzieniem, szklaną kulą, która znaczy tyle, co śmierć. Co znamiennie, premiera zbiegła się akurat w czasie z przyjęciem konwencji o zapobieganiu przemocy domowej.

Mimo że brutalny, spektakl Michalak ujmuje swoją poetyckością. Operując tylko ciałem, światłem i muzyką, aktorzy wydobywają erotyczne obrazy nieosiągalne dla oka kamery, bo na wyciągnięcie ręki. Miłość jest tu piękna i groźna zarazem, nic dziwnego, że tak przyciąga i zniewala bohaterkę. My jednak zdajemy sobie sprawę, że to pułapka. Ile takich pozornie pięknych związków mamy wokół siebie? Czy na pewno dobrze rozumiemy miłość? Naprawdę lepiej obejrzeć "Sophie" niż kolejną bajkę o przystojnym rycerzu na białym koniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji