Artykuły

Krótka impresja o przemocy

"Sophie" w reż. Kamili Michalak w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Błażej Kusztelski.

Wywoływanie na scenie problemów czy zjawisk choćby najbardziej oczywistych i dobrze rozpoznanych - na przykład takich jak przemoc - ma sens, jeśli oddziaływuje się na emocje widzów, jeśli potrafi się wywołać u nich silne przeżycia, jeśli doznają wzruszeń i katharsis, a przez to głębiej internalizują treści wywołane spektaklem. Wtedy nawet najbardziej banalny temat ma szansę stać się ważną płaszczyzną spotkania twórców i spektatorów.

"Sophie" - pokazana na trzeciej i najmniejszej scenie poznańskiego Teatru Nowego - dotyczy właśnie przemocy, ale bardzo szczególnej, tej w relacjach damsko-męskich, a jeszcze ściślej - przemocy, której obiektem jest/są kobiety.

Spektakl wywołuje niekiedy silniejsze emocje w tych sekwencjach, które budowane prostymi środkami tworzą dość niezwykły klimat, bliski jakiemuś misterium poniżenia czy strachu. Ma też "Sophie" zgrabne sceny niemej, ruchowej, niemal baletowej ekspresji; niestety - rozgrywane zbyt długo, stają się powtarzalne i przestają wywierać wrażenie. I jest jeszcze kompletnie nieudana sekwencja, rozgrywana prawie w ciemności, z jakimiś nieudanymi, nieczytelnymi, rzucanymi na ścianę "obrazami".

Reżyserka Kamila Michalak stara się pokazać w ogromnym skrócie, iż pod pojęciem przemocy w relacjach mężczyzny i kobiety kryć się może w wielu związkach wzajemne niezrozumienie, gra miłości i dominacji, przyciąganie i odpychanie, bierność, uległość i agresja. A także i to, że znajomy z basenu może być fajnym facetem, ale i domowym tyranem, że miła i łagodna kobieta może być i kochana i poniewierana, bita i hołubiona, zastraszana i przytulana, i że granica między miłością dobrą i złą bywa płynna, że czuły dotyk łatwo może się zamienić w poniżający gest, w fizyczną przemoc, a nawet w brutalny cios.

"Sophie" nie tyle zresztą opowiada o przemocy, ile w serii obrazów scenicznych, jednoznacznych, ale i alegorycznych zarazem, czy niekiedy zgoła symbolicznych, pokazuje, że ona po prostu jest, istnieje. Taka sceniczna konstatacja to jednocześnie piekielnie mało, ale - chciałoby się rzec - o tym nigdy dosyć. Tę impresję sceniczną na temat przemocy, i zaburzonych relacji mężczyzna - kobieta, trudno zresztą nazwać spektaklem w pełnym tego słowa znaczeniu, to raczej etiuda czy miniatura sceniczna albo sceniczne zdarzenie, coś zbliżonego do performance. Oczywiście prezentowanie tego zdarzenia jako teatralnego eksperymentu to reklamowe nadużycie. Ani kreacja zbiorowa, ani pisanie na scenie - czym chwalą się realizatorzy - nie jest niczym nowym, oba sposoby realizowania spektakli przetestowane zostały na szeroką skalę przez teatry studenckie i offowe ponad 40 lat temu, w latach 60. i 70.

Kamila Michalak w metaforycznym skrócie pokazuje jakby dwa rodzaje przemocy wobec kobiety. Otóż z jednej strony - przemoc konkretną, fizyczną i psychiczną. A dla odmiany drugi związek jest pozornie pogodny, przyjacielski, przepojony dobrocią. Mężczyzna ścieli kobiecie życie w usłanej przez siebie pościeli (tu: płachta folii), gdzie ma ona znaleźć bezpieczny azyl, a pod którą po chwili cała zostanie wsunięta, jak w domowy kokon, w którym na końcu się dusi. W finale obaj mężczyźni stoją na brzegu basenu kapielowego, tuż nad błyszczącą folią, przypominającą taflę wody, pod którą widać kobietę z wolna tracącą oddech. Jeden - macho, wulkan niewyżytej energii, drugi - jakby pełen empatii, choć to on zamknął kobietę w kokonie. To teatralnie efektowna scena.

Etiuda ma niewątpliwie pewien walor poetycki, a w swej warstwie słownej i dramaturgii (Michał Pabian) nasuwa odległe skojarzenia z poetyką Różewicza. Podkreślić warto pozbawione fałszu aktorstwo Martyny Zaremby i Mateusza Ławrynowicza, także sprawne fizycznie (ruch sceniczny: Alisa Makarenko) i adekwatną do scenicznych zdarzeń muzykę Cezarego Kołodzieja.

P.S.

Nie sposób kwestionować faktu, że kobiety o wiele, wiele częściej padają ofiarą męskiej przemocy fizycznej i psychicznej niż mężczyźni ze strony kobiet. Jeśli przypadków zgłaszanej przemocy wobec kobiet zarejestrowano w ciągu roku około 70 tysięcy, to wobec mężczyzn - 10 tysięcy. Jakby nie patrzeć, też niemało. A podejrzewam, że gdy chodzi o przemoc psychiczną, kobiety - jako płeć - nie ustępują mężczyznom. Spojrzenie w teatrze na kobietę jako dręczycielkę też byłoby całkiem ciekawym i chyba nie ogranym tematem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji